Niedawno temu pewien mój przyjaciel, który z natury jest filozofem, podzielił się ze mną swoją refleksją: „Historia Stanów to historia walki między jednostką a całym społeczeństwem”. Kilka dni później inny przyjaciel, równie filozoficznie nastawiony do życia, powiedział coś podobnego: „Zawsze dochodzi do konfliktu między jednostką a społecznością”.
Często to słyszę. Jednostka i społeczeństwo mają sprzeczne potrzeby i pragnienia. Wydaje się, że to prawda.
Ale czy na pewno?
Społeczeństwo zasadniczo to regularność, obyczaje i podstawowe zasady międzyludzkiego zachowania. Praktyki te (i ich akceptacja pośród ludzi) są ogromnie ważne w odniesieniu do tego jak ludzie działają i oddziaływają na siebie. Jednak czy istnieje coś takiego jak „społeczeństwo”, którego cele są sprzeczne z celami jednostek? Nie wydaje mi się.
Społeczeństwo nie istnieje niezależnie od indywidualnych istnień ludzkich. Jak zauważył Ludwig von Mises: Jednostka żyje i działa w społeczeństwie. A społeczeństwo jest niczym innym jak zbiorem współdziałających jednostek.1 Fundamentem który zapoczątkował powstanie społeczeństwa jest po pierwsze to, że praca wykonywana w oparciu o zasadę podziału pracy jest bardziej wydajna aniżeli ta wykonywana indywidualnie, a po drugie rozum ludzki jest w stanie uznać tę prawdę.
Innymi słowy społeczeństwo istnieje by służyć jednostkom – a nie odwrotnie.
Takie rozumowanie rzuca całkowicie nowe światło na związek między jednostkami a społeczeństwem. Jednak rozumowanie to nie jest czymś nowym. Jednostki już dawno zrozumiały, że mogą zaspokajać swoje rosnące potrzeby tylko poprzez wymianę i łączenie się z innymi. Liczne owoce takiej współpracy – którą opisał David Ricardo prawie 200 lat temu – czynią interakcję społeczną najważniejszym narzędziem jednostki wykorzystywanym do osiągnięcia celów.
Oczywiście jednostki mają przestrzegać pewnych reguł podczas współpracy z innymi. Morderstwo, kradzież, defraudacja oraz zastraszanie są sprzeczne ze współpracą. Jednak, jak zauważył Frédéric Bastiat 150 lat temu, jednostki stawiały opór i karały takie przejawy zachowań nawet jeśli prawo wobec nich było niewystarczająco surowe, co oznacza, że taki opór nie bierze się z „umowy społecznej”, ale wypływa raczej z „generalnego prawa ludzkiego”.2 Niewłaściwym jest interpretowanie tych „praw generalnych” jako pozostających w konflikcie z potrzebami jednostek. Wręcz przeciwnie, prawa te pomagają w osiągnięciu tych potrzeb.
Po co więc ta cała dyskusja na temat wiecznego konfliktu między jednostką a społeczeństwem? Myślę, że dzieje się tak ponieważ „dobro wspólne” jest efektywną kartą w politycznej rozgrywce. Wielość schematów rządowych jest usprawiedliwiana dobrem ogółu – nawet jeśli przynoszą korzyści mniejszości. Programy takie jak „przyjazne sąsiedztwo”, wspieranie („rozsądnego”) rozwoju, regulacje Federalnego Urzędu Żywności i Leków, szkoły państwowe oraz CPB (Corporation for Public Broadcasting) – wszystkie zostały usprawiedliwione w imię społeczeństwa czy też „dobra wspólnego”.3 Opór jest zatem przypisywany „samolubstwu” czy „upartemu indywidualizmowi”.
To, co programy rządowe mają ze sobą wspólnego to brak zaufania do indywidualnych wyborów w środowisku wolnej wymiany. Próbują narzucić one „nową wizję”, zaprojektowaną po to, by zbawić nas od chaosu nieuregulowanego rynku.4 Nie muszę daleko szukać, by dostrzec owoce tego kolektywistycznego geniuszu. Kilka lat temu w naszym mieście lokalny dział modernizacji zdecydował wydać 6,1 miliona $ pochodzących z podatków na postawienie w centrum miasta budynku o przeznaczeniu mieszkalno-biurowym. Lokale mieszkalne jak i komercyjne miały być wynajmowane po „stawkach rynkowych”, ale mimo to biurokraci ds. rozbudowy nigdy nie spodziewali się, że projekt ten zarobi pieniądze. Wiemy na pewno, że [projekt] musi być dotowany przynajmniej przez pierwszych 12 lat – powiedział mi w wywiadzie dyrektor komisji modernizacji. Cena po 12 latach miała sięgnąć kilkunastu milionów dolarów nie licząc kosztów budowy.
Było to 4 lata temu. Pięciopiętrowy budynek stoi obecnie w centrum miasta, zaledwie kilka bloków od mojego biura. Mieści się tam mała pizzeria, niezależna księgarnia oraz lokale mieszkalne. Na dodatek ma obrzydliwy żółty kolor. Rzeczywiście „przyjazne” sąsiedztwo.
Piękno dobrowolnej wymiany i wolnego rynku polega na tym, że pozwala konsumentom w sposób pokojowy lokować środki według własnego uznania. Mises nazwał to „rządami konsumentów”. Miliony dolarów zmarnowanych na „projekt rewitalizacji” naszego miasta mogły zostać wykorzystane na potrzeby konsumentów. Jednak to niezależne jednostki, a nie rządowi planiści, powinny określić te inne potrzeby. Dla planistów to zawsze jest problem.
Bastiat ładnie podsumował stanowisko planistów kiedy napisał: Podczas gdy ludzkość zmierza ku złu, legislatorzy tęsknią za dobrem; kiedy ludzkość podąża ku ciemności, legislatorzy aspirują do oświecenia; gdy ludzkość przyciąga niemoralność, legislatorzy ciągną do cnoty. Odkąd zdecydowali o takim stanie rzeczy domagają się użycia siły, aby zastąpić skłonności rasy ludzkiej własnymi.5
Arthur E. Foulkes
(9 lipca 2007)
tłum. Agnieszka Łaska

Przypisy:
1. Ludwig von Mises, Human Action
2. Frederic Bastiat, Harmonia gospodarcza
3. Administracja Clinton’a zaproponowała wydanie 1,7 miliarda dolarów na programy mające na celu promocję „przyjaznego sąsiedztwa” – czyli zaplanowane społeczności z „wielofunkcyjnymi centrami”, „przestrzeniami zieleni” – wszystko dla „dobra wspólnego”.
4. Gore
5. Frédéric Bastiat, Prawo

(Arthur E. Foulkes jest niezależnym autorem z Indiany. Artykuł pochodzi z magazynu „Ideas on Liberty„. Publikujemy go za zgodą Wydawcy oraz dzięki Polish-American Foundation for Economic Research and Education)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here