Odpowiedź na artykuł Mateusza Machaj – Żelazna logika ekonomii
Spodziewałem się, że prosto nie będzie. Cóż: „strony poinformowały się o zajmowanych stanowiskach” – jak, w dyplomacji nazywa się kompletne fiasko rozmów. Raz jeszcze powtórzę, upierając się przy swoim zdaniu (to o kosztach pokrywanych przez nabywcę), że sposób argumentowania pana Mateusza uważam za niespójny logicznie i lekceważący dla faktów. A jeżeli taki obowiązuje w ekonomii to zalecam wielką ostrożność w stosowaniu jej „osiągnięć”.
W tej sytuacji problemów pojawia się wiele, i może tutaj warto zwrócić uwagę na pierwszy: polityczny: ekonomia nie może stawiać drogowskazów, bo jej metodyka nie gwarantuje prawdziwości wniosków. Zamiast dowodów – poszlaki
a) założona nieweryfikowalność wniosków, bo już są słuszne;
b) niewrażliwość na niezgodność z praktyką;
c) istnienie teorii dających sprzeczne wyniki rozważań.
Wniosek z tych wywodów: ekonomistom nie wolno dać władzy – trzeba ich trzymać z dala od polityki. Bo: nie dość, że przeprowadzą kolejne (niemożliwe czy niepotrzebne) eksperymenty, to nie będą w stanie wyciągnąć z nich żadnych wniosków. Jedyne, co mogą politycy zrobić w gospodarce to naprawić to wszystko, co wcześniej (wprowadzając dowolne regulacje) popsuto, poprzez likwidację (uchylenie) obszernych fragmentów istniejącego prawa.
Ale postawiłem też drugi zarzut – przeinaczenia tezy, czy jak nazwał to pan Mateusz manipulacji i całkowicie go podtrzymuję, łącznie z ostrym znaczeniem słowa „nijak”. Z tym „nijak” nie przesadzam, to pan Mateusz różnicuje kształtowanie cen (kosztowa teoria) z tym, co „próbuje robić przedsiębiorca”. Cóż, nie znam teorii kosztowej ale wnioski z obu stanowisk muszą być zgodne z tym, co pokazuje praktyka więc identyczne. Jeżeli nie są – to któraś (może obie) jest niesłuszna. Nawet jeśli to teoria kosztowa okazuje się błędna to wcale nie oznacza, że koszty wpływu na cenę nie mają. Bo mają i to czasem decydujący. Gdy nie da się osiągnąć ceny przewyższającej koszty (np. przez reklamę czy zmianę rynków zbytu) to trzeba zaniechać produkcji (lub postarać się o dotacje).
Jesteśmy na takim etapie, że konieczne jest przypomnienie istoty sporu. Cytuję początkowe akapity artykułu Koszt a cena towaru pana Mateusza Machaja: Oczywiście – sam autor zauważa, że coś jest nie tak – bardzo efektownie walczy z wiatrakiem, który sam sobie wyimaginował. Wydaje się całkiem klarowna myśl, że wszystkie koszty (podatki też) ponoszą nabywcy gdyż na rynku pozostaną tylko ci producenci, którzy potrafili koszty na nich przerzucić. Ale nie: autor wprowadza obowiązek pokrywania wszelkich kosztów (chyba, że ustawowy odpowiednik cen regulowanych centralnie w/g deklarowanych kosztów – w demokracji wszystko możliwe a w socjaliźmie tak bywało) implikuje wynaturzenia i wykazuje bzdurność własnego założenia. Po co?
W Żelaznej logice ekonomii pan Mateusz pisze, a ja pytam dlaczego pierwsza teza jest błędna skoro na rynku pozostają jedynie ci, którym udało się przerzucić koszty na konsumenta – implikacja z prawdziwości drugiej – starania się powiodły (pozostali likwidują produkcję, czasem bankrutują). Czy wpływ na prawdziwość tej tezy mają sporadyczne wyprzedaże likwidacyjne czy też tajemnicze promocje? No bardzo jestem ciekaw: skąd ten fałsz? Przykład z moim samochodem i „rzekomą cenotwórczością podatku” jest chybiony gdyż sprzedaję tylko jeden i cena tej (jednostkowej) transakcji może być dość dowolna więc nie ma znaczenia dla ogólnych rozważań ekonomicznych. A w praktyce podatek płaci nabywca, bo zależy mu na zarejestrowaniu samochodu. Ponadto takie transakcje odbywają się właściwie pomiędzy konsumentami i koszty będące (jak sądzę) przedmiotem tych sporów zostały już zapłacone – przez jednego z nich, a w jakim stopniu pokryje je ten drugi jest zależne od szczególnych okoliczności (np. od tego: jak bardzo potrzebuję jakichkolwiek pieniędzy, lub też jak bardzo chcę się pozbyć samochodu – samo jego posiadanie jest kosztowne, złomowanie/utylizacja też! ). Gdybym handlował samochodami i musiał płacić jakiś podatek to chyba logiczne, że cena sprzedaży musiałaby być większa od sumy: cena zakupu + ten podatek + inne jeszcze koszty. A większa o mój zysk. No chyba, że uzyskałbym jakieś „dopłaty” czy „dotacje”. A praktyczny wpływ VAT’u omówił już pan Mariusz Wiącek w swoim liście z 30 maja.
Na koniec jeszcze o „gotowaniu się” na spokojnie. Żelazo to dość miękki i niezbyt odporny chemicznie (niezbyt szlachetny) metal – dużo lepsze, bardziej pożądane przez człowieka właściwości ma stal (stop żelaza z węglem a właściwie z cementytem). Czemu więc ekonomia posługuje się „żelazną logiką” w miejsce logiki ? Bo może być trochę bardziej miękka (?) czy też obowiązuje tylko do czasu aż przerdzewieje na wylot. A może „żelazna logika” jest wręcz zaprzeczeniem logiki tak, jak „sprawiedliwość społeczna” przeczyła często sprawiedliwości. Czepiam się, bo jest to argument emocjonalny i w tej, racjonalnej wymianie zdań nie powinien wystąpić.
Pozdrawiam adwersarza i mam nadzieję, że dążenie do prawdy usprawiedliwi te drobne uszczypliwości.
Wojciech Skrzypek
(19 lipca 2004)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here