Zadzwoniła do mnie dziennikarka z jednej z gazet z pytaniem jak oceniam pierwszy rok prezydentury Bronisława Komorowskiego. Odparłem, że nie będę oceniał kogoś, kto nie powinien był w ogóle zostać prezydentem Polski. Odniosłem się do moich słów wypowiedzianych jeszcze w kampanii prezydenckiej, kiedy oceniając kandydatów PO min. Sikorskiego i marszałka Komorowskiego wskazałem, że ten ostatni nie ma moralnych kwalifikacji na urząd głowy państwa.


Z wywiadu Komorowskiego udzielonego zaprzyjaźnionej z nim Marii Wągrowskiej dowiedziałem się („Prawa strona życia”, Warszawa 2005), że w 2000 r. obejmując stanowisko ministra obrony chciał się mnie z MON pozbyć. Byłem wówczas sekretarzem stanu, pierwszym zastępcą ministra. Premier Jerzy Buzek miał mu wyjaśniać, że usunięcie mnie jest niemożliwe bowiem murem stoi za mną przemysł obronny. Trochę inaczej pamiętałem tamten okres. Po objęciu stanowiska przez Komorowskiego myślałem o dymisji. Wtedy on o tym dowiedział się. Przekonywał, że moje odejście opozycja wykorzysta by zaszkodzić wizerunkowi rządu. Zapewniał, że chce ze mną współpracować. Wspominał o naszej działalności niepodległościowej – „jesteśmy Romek z tego samego obozu, a teraz wspólnie możemy reformować wojsko.” Zastanawiam się czy Komorowski mówił prawdę w rozmowie ze mną w 2000 r., czy odpowiadając na pytania Wągrowskiej w publikacji z 2005 r.? Jeśli rzeczywiście nie chciał ze mną współpracować, to powinien był zgodzić się na moją dymisję. A gdybym sam jej nie złożył, to mógł wystąpić do premiera o odwołanie mnie. Sądzę, że premier zaakceptowałby jego wniosek. Tymczasem Komorowski deklarował wolę współdziałania i wiarołomnie starał się ograniczać moje kompetencje, np. odebrać podporządkowane mi departamenty. A kiedy to się nie udawało wziął do pomocy WSI. I doprowadził do odwołania mnie w taki sposób, aby mnie zniszczyć.
Po wybuchu afery pytany na konferencji prasowej o efekty działań WSI powiedział: „mam wiedzę, nie mam dowodów”. Pamiętam, że zadzwonił wtedy do mnie red. Paweł Wroński z wiadomością, że Komorowski przyznał, że nie ma żadnych dowodów i dodał – teraz powinien podać się do dymisji.
Dziennikarze zapytali Komorowskiego co zrobi, gdy okaże się, że jestem niewinny. Odparł, że będzie to oznaczało kres jego politycznej kariery. Podkreślił, iż zdaje sobie sprawę, że jeśli oskarżył niewinnego człowieka, to poczucie honoru nie pozwoli mu na sprawowanie urzędów państwowych. Po tej konferencji w „Gazecie Wyborczej”, którą trudno podejrzewać o niechęć do Komorowskiego ukazał się znamienny tekst –  Ryszard Holzer . „Chora obrona”. (GW 19.07.2001):

„Ostatnie wydarzenia w Ministerstwie Obrony świadczą, że sytuacja w tym resorcie jest chora. Oto przebieg choroby: najpierw minister nie jest w stanie odwołać wiceministra; rozpoczyna więc jego inwigilację: „Rzeczpospolita” oskarża wiceministra i jego asystenta o korupcję; w spektakularnej akcji z użyciem śmigłowca na płynącym do Szwecji promie UOP aresztuje asystenta wiceministra; wreszcie sam wiceminister zostaje odwołany. A na koniec tego cyrku okazuje się nie ma żadnych dowodów, które świadczyłyby o przestępstwach popełnionych w pionie Szeremietiewa. Po co więc była cała zabawa? Tylko po to, żeby minister pozbył się wiceministra? Bronisław Komorowski twierdzi, że decyzję podjął świadomie i gotów jest ponieść konsekwencje.Normalniew takiej sytuacji jedyna możliwa konsekwencja to dymisja.”
Po kilku latach śledztw i procesów karnych zostałem uniewinniony z wszystkich zarzutów. Marszałek sejmu Komorowski zapytany przez dziennikarkę „Tygodnika Solidarność” kiedy spełni obietnicę usunięcia się ze stanowiska odparł, że niczego takiego nie obiecywał, a w mojej sprawie „nie ma sobie nic do zarzucenia”. Twierdził też, że nie nakazywał WSI rozpracowywania mnie. Zapomniał o tym, co powiedział dla „Życia Warszawy” („Przypadki ministra Szeremietiewa”. ŻW 07.05.2004.)
„O korupcji w departamencie zakupów MON podległym Romualdowi Szeremietiewowi wiedzieli kolejni ministrowie. Pracownicy, którzy protestowali przeciwko “ustawianiu przetargów”, zostali odsunięci. Prokuratura, przekazując sprawę byłego wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa do sądu, nie ujawniła szczegółów. Nam udało się dotrzeć do uzasadnienia aktu oskarżenia. Wynika z niego, że wiedza o nieprawidłowościach w pionie zakupów podległym wiceministrowi była publiczną tajemnicą w Ministerstwie Obrony. – Docierały do mnie niepokojące sygnały – potwierdza szef MON w latach 1997–2000 Janusz Onyszkiewicz. – Nigdy nie miały charakteru dowodu. Nie miałem możliwości uruchomienia wymiaru sprawiedliwości – dodaje. Onyszkiewicz przyznał, że chciał zrezygnować ze współpracy z zastępcą, ale nie udało mu się, bo Szeremietiew miał silne poparcie u szefa AWS Mariana Krzaklewskiego. Kolejny minister, Bronisław Komorowski, twierdzi, że opinie o sprawie odziedziczył po Onyszkiewiczu. – Zleciłem WSI objęcie działaniami Zbigniewa F. (asystenta wiceministra) i Romualda Sz. – mówi były szef MON. Sprawa wyszła na jaw po publikacji “Rzeczpospolitej”.
Jak widać Komorowski nie tylko przyznał się do wysłania na mnie WSI („zlecił objęcie działaniami”), ale ujawnił, że robił to w stosunku do mnie jego poprzednik Onyszkiewicz, a on „sprawę” niejako odziedziczył.
Zaniki pamięci wykazuje Komorowski nie tylko w takich przypadkach. Na początku 2001 r. ukazała się księga pod tytułem „Dziesięciolecie Polski Nieodległej 1989-1999”. Byłem autorem jednego z tekstów zamieszczonych w księdze i dostałem jej egzemplarz. Okazało się, że jednym z redaktorów „merytorycznych” księgi był Komorowski. W biogramach autorów przeczytałem:
„Bronisław Komorowski, dr nauk humanistycznych, minister obrony narodowej; poseł na sejm w latach:1990-1993 – podsekretarz stanu w MON, członek Unii Demokratycznej, 1994-97 – członek prezydium Rady Krajowej Unii Wolności, 1997-1998 sekretarz generalny Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, od 1998 r. członek Zarządu Krajowego SKL.”
Komorowski jest magistrem historii. Razem ze mną zapisał się na seminarium doktoranckie w Akademii Obrony Narodowej, ale pracy nie napisał i po ośmiu latach został skreślony.
Kiedy Sikorski, konkurent Komorowskiego do platformianej nominacji na kandydata w wyborach prezydenckich zarzucił mu, że nie zna języków obcych ten odparował, że Sikorski będąc za granicą mógł nauczyć się angielskiego, gdy on siedząc za kratami w PRL takiej szansy nie miał. W wątpliwość trzeba podać to tłumaczenie Komorowskiego. W PRL siedział bowiem za kratami aż miesiąc. Następnie został internowany w obozie w Jaworzu (od grudnia 1981 do czerwca 1982) , ale tam miał wyśmienite warunki do nauki.
Ośrodek w Jaworzu był jednym z kilku zaledwie obozów internowania stanu wojennego, który umieszczono nie w więzieniu, lecz w wojskowym domu wczasowym podległym dowództwu wojsk lotniczych. (…) Był to obóz niewielki, liczba internowanych rzadko przekraczała 60 osób. (…) Cechą najbardziej charakterystyczną, odbiegającą od przeciętnej innych obozów był skład osobowy Jaworza: przebywali w nim intelektualiści – pisarze, artyści, naukowcy i – jak się po kilku latach okazało – przyszli politycy z pierwszych miejsc w kraju. Ośrodek odosobnienia w Jaworzu, jako jeden z bardzo niewielu w kraju, odpowiadał warunkom internowania zapowiadanym przez władze stanu wojennego: dwa pawilony spełniały standard wczasowy, w pokojach ok. 10 m2, z przedpokojem mieszczącym szafę i umywalkę, mieszkały 3 osoby. Dwa prysznice i cztery kabiny WC na piętrze przypadały na 20-30 osób. Czystość w pokojach, na korytarzu i w pomieszczeniach sanitarnych utrzymywali sami internowani. W oknach nie było krat, pokoje były otwarte, panowała swoboda poruszania się po korytarzach i wewnątrz pawilonu – ale już nie swoboda wychodzenia na zewnątrz, na teren bez muru i wieżyczek strażniczych. Spacery odbywały się pod nadzorem, w kółko po wyznaczonym terenie. Posiłki, przyrządzane smacznie, podawano do stolików w stołówce. Osobistą kontrolę nad obozem sprawował adiutant gen. Kiszczaka, pułkownik Romanowski – on eskortował transport helikopterami z Warszawy do Jaworza, on też odwiedzał regularnie obóz. Stała, SB-cka część załogi Jaworza, nie ulegała zmianie … (..) Opiekę duszpasterską nad obozem sprawował początkowo sam ordynariusz diecezji koszalińskiej, bp Ignacy Jeż; (…) W obozie istniała doskonała samooroganizacja dla zagospodarowania czasu: działała ,,wszechnica jaworzyńska?, której wykłady odbywały się początkowo codziennie – później dwa razy w tygodniu, co sobotę odbywały się wieczory PEN-Clubu, a także wieczory poezji, seminaria historyczne i filozoficzne, spotkania okolicznościowe, działały lektoraty językowe. W Jaworzu – i tylko w nim – pojawił się poważny problem, którego nie znały inne obozy. Była w nim świadomość wyraźnego uprzywilejowania w stosunku do innych miejsc odosobnienia…”
Jednak najzabawniejsze jest to, że przed laty Komorowski chwalił się znajomością francuskiego, rosyjskiego i angielskiego (1993 r.). W 1996 r. przyznawał się tylko do znajomości rosyjskiego i francuskiego. Zaś od 2001 r. nie wykazywał już znajomości żadnego języka obcego, nawet rosyjskiego. Sądząc natomiast po jego wpisie z „bulem” w ambasadzie Japonii mógł też zapomnieć języka polskiego.
Komorowski zawsze szczycił się ziemiańskim pochodzeniem. Tygodnik „Newsweek” pisał (19.03.2010), że „Bronisław Maria Karol hrabia Komorowski z Komorowa herbu Korczak nie musi się tłoczyć w snobistycznej kolejce do polskiego tronu. Bo i po co? Przecież bliżej ma prezydenturę.” Tygodnik „Polityka” (15.06.2010) ogłosił hagiograficzny tekst: „Drzewo genealogiczne Bronisława Komorowskiego, Kandydat herbu Korczak”. [link]
Redakcja zamieściła wizerunek Komorowskiego, fotomontaż na podstawie przedwojennego portretu prezydenta Ignacego Mościckiego.Autorem artykułu ociekającego wazeliną był Andrzej Hennel „fizyk z zawodu i historyk z zamiłowania”. Wkrótce okazało się, że byłoby lepiej, gdyby autor „Polityki” zajmował się raczej fizyką niż historią. Eksperci wykazali (m.in.dr Marek Minakowski), że używanie tytułu hrabiowskiego przez Komorowskiego było mocno wątpliwe. Jego przodkowie zdaniem znawców tematu mieli zacząć posługiwać się tytułem z trudnych do wyjaśnienia przyczyn bądź wyłudzili go od zaborców na podstawie sfałszowanych dokumentów. „Super Express” informował (26.06.2010): „Ze strony internetowej Bronisława Komorowskiego (58 l.), kandydata PO na prezydenta, usunięto po cichu informację o hrabiowskim tytule jego rodu (herb Korczak). Co ciekawe, informacja zniknęła, choć na początku kampanii marszałek bardzo się swoim pochodzeniem szczycił. Dlaczego?”
Dziadek pyta wnuczka – jak się nazywa ten Niemiec, który mi ciągłe spodnie chowa? –  Alzheimer dziadku!
Wszystko wskazuje, że ten Niemiec nęka też Bronisława Komorowskiego, a nie wykluczone, że za niego sprawuje urząd prezydenta RP.
Romuald Szeremietiew
Foto. PSz/Prokapitalizm.pl

Artykuł ukazał się na portalu Nowy Ekran…

3 KOMENTARZE

  1. Gospodin Szykunowitz vel Komorowski Bronek. Podobno to jednak tylko kolejna teoria spiskowa, o czym za chwile sie dowiemy kiedy za klawiature chwyci niejaki K.

  2. Czuwamy, patrzymy i na początek Marko dostaniecie kaprala no ewentualnie starszego kaprala na więcej nie liczcie, gdyż jeszcze się nie wykazaliście. No Marko dajcie spocznij i możecie iść spać, lecz czujnie!!!!

  3. Wybrańcy Narodu jakoś nie przegłosowali uchwały, aby 11.lipca był Dniem Pomordowancyh na Kresach Wschodnich przez Ukraińców, szczególnie na Wołyniu, ziemiach dla Polski Utraconych. A i prezydent eurolandupolska również się do tego nie przyczynił. Cóż do ME2012 w kopanej piłce będzie kwitła miłość polskich i ukraińskich polityków niczym pojednanie polsko-rosyjskie.

Comments are closed.