Odkąd powstały organizmy państwowe w pełnym tego słowa znaczeniu, pojawiła się również biurokracja. Właściwym celem istnienia państwa jest ochrona życia, wolności i własności obywateli i stąd się wywodzi państwowy monopol przymusu. Służąca realizacji powyższych celów biurokracja ma swoje racje bytu. Problemy pojawiły się w chwili, gdy państwo miast chronić poddanych zaczęło się nimi opiekować. Odtąd przy każdym kryzysie (np. ostatnim finansowym) czy kolejnych plebiscytach zwanych wyborami urzędnicy „opiekując się” obywatelami wprowadzają bądź obiecują kolejne regulacje „by żyło się lepiej”.
Orędownicy państwowego interwencjonizmu jak zaklęcie powtarzają argument, że centralne regulacje „naprawiają niedomagania gospodarki wolnorynkowej”. Ponieważ gospodarkę rynkową tworzą ludzie – taki argument świadczy o olbrzymiej pogardzie, jaką żywią interwencjoniści dla zwykłego człowieka. Szkopuł w tym, że interwencjonizm też jest dziełem ludzi wywodzących się z owej pogardzanej „szarej masy”, niekoniecznie znajdujących swe miejsce po prawicy krzywej Gaussa. Rodzi się zatem logiczne pytanie, co ma chronić ludzi przed negatywnymi skutkami „pomocy” i „opieki” ze strony władzy, której przykłady widać wszędzie?
Najczęstszą propozycją jest nowelizacja przepisów (rzadziej wymiana urzędnika) tak, że już na pewno będzie dobrze. I znowu pułapka, gdyż żaden przepis nie rozwiązuje konkretnego problemu konkretnych ludzi (mając zastosowanie w różnych sytuacjach), za to każdy obowiązuje ogół społeczeństwa danego kraju. Podkreślić też trzeba, że to całe społeczeństwo, a nie odpowiedzialny urzędnik, ponosi koszty błędów.
Ubocznym skutkiem państwowych regulacji jest swoista nadprodukcja prawników, wywołana istnym prawodawczym ADHD. Oprócz tego masę czasu przedsiębiorcy przeznaczają na sprawozdawczość statystyczną i wypełnianie różnych kwitów, ankiet i innych papierów, potrzebnych wyłącznie urzędnikom, którzy z nich czerpią swoją wiedzę. Inna sprawa, że każda regulacja nie tylko rodzi następne, lecz przede wszystkim generuje koszty. Ileż to urzędów i miejsc „pracy” (chyba twórczej) powstało dla wprowadzenia w życie kolejnej regulacji, skontrolowania jej wprowadzenia, skontrolowania kontroli itd. Innymi słowy każda regulacja (szczególnie w zakresie państwowego dofinansowania) oznacza zwiększenie kontroli nad życiem ludzi.
W realiach państwa nadopiekuńczego, z którym mamy do czynienia, problemem stają się afery i korupcja. Dzieje się tak dlatego, że działalność prawodawców i urzędników poprzez wykorzystywanie monopolu przymusu skupia się jedynie na przydzielaniu przywilejów (poprzez redystrybucję dóbr). W tej sytuacji zdecydowana większość czasu poświęcana jest nie na produktywną działalność, ale na znalezienie się w grupie uprzywilejowanych i odzyskanie części opłacanego państwu haraczu. Łatwiej jest bowiem uzyskiwać państwowe świadczenia niż pracować. Stąd kolejne afery pokroju medialnej (tzw. Rywin Gate), spirytusowej, hazardowej itd. Zauważmy, że wszelkie „protesty społeczne” dotyczą jedynie rozszerzenia przywilejów, nie zaś ich ograniczenia.
Dzieje się tak dlatego, że prawodawcy bynajmniej nie żyją na innej planecie. Tak samo jak zwykli obywatele mają swoje interesy i tak samo jak oni podlegają różnym wpływom czy „grupom nacisku”. Bez różnicy pozostaje w tym momencie, czy chodzi o zwykły nepotyzm, czy też ustawę o „rybach lądowych” tudzież „prawie do turystyki” i dopłatach do nich. Efekt zawsze jest ten sam. Inna sprawa, że zwiększane w wyniku państwowych regulacji koszty zatrudnienia (podatki, składki etc.) oraz dyskryminacja na tle ekonomicznym (podatek progresywny – p.o. prezydenta ma okazję się wykazać) powodują zwiększenie bezrobocia, z którym rządy tak ofiarnie (z kiesy podatnika) walczą.
Na zakończenie trzeba zauważyć, że państwowe regulacje hamują rozwój gospodarczy. Postęp jest wynikiem poszukiwania nowych rozwiązań problemów, nie zaś ograniczenia możliwości poszukiwań rozwiązań w drodze urzędowych regulacji. Interwencjonizm i państwowe regulacje niczym się nie różnią od cenzury ograniczając swobodę wyboru. To zaś, co jest określane mianem własności społecznej jest eksploatowane bezmyślnie w sposób rabunkowy.
Michał Nawrocki
Materiału do refleksji dostarczyła książka Fałsz politycznych frazesów, czyli pospolite złudzenia w gospodarce i polityce, wydana przez Instytut Liberalno – Konserwatywny oraz Wydawnictwo Prohibita (Lublin – Warszawa 2009). Jako ilustracja wykorzystany został fragment okładki książki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here