Kiedy dotarły do mnie wieści z Haiti, a następnie ujrzałem na ekranie mojego telewizora okropieństwa, które miały tam miejsce, pierwszą myślą – dzieloną zapewne z milionami ludzi na świecie – było złapanie najbliższego samolotu do Port-au-Prince i wzięcie udziału w akcji ratunkowej, w jakikolwiek sposób.


Skąd taki a nie inny impuls? Jest to tkwiąca w nas intuicja moralna, czasem nazywana również poczuciem solidarności. Cierpimy widząc cierpienie bliźnich, a kiedy oni się cieszą – my też odczuwamy radość. Widząc wypadek na autostradzie zwalniamy nie po to, by obejrzeć jego skutki albo z czystej ciekawości, ale dlatego, że „tylko dzięki Twej łasce poruszam się, Boże”.
Musiałem jednak postawić sobie praktyczne pytanie: cóż takiego mógłbym zdziałać gdybym rzeczywiście jakoś dostał się na wyspę i wysiadł z samolotu na Haiti? Nie bardzo umiem nastawiać złamania. Nie dałbym rady usunąć zwałów błota. Nie potrafię zoperować ani kończyn, ani oczu. A przecież tylko w sytuacji, gdybym posiadał którąś w wymienionych umiejętności mógłbym dołączyć do jakiegoś zespołu i autentycznie nieść pomoc tamtym ludziom.
Jestem głęboko wdzięczny wszystkim, którzy to potrafią i doceniam, że są tam i służą. Tak naprawdę, ratownicy dali do zrozumienia, że ostatnią rzeczą jaka przydałaby się teraz na Haiti jest masowy napływ ludzi, którzy przywieźliby ze sobą wyłącznie dobre intencje. Taki najazd na zniszczony kraj oznaczałby wzrost zapotrzebowania na żywność, kwatery, transport, i wiele innych spraw.
Chęć niesienia pomocy, uczynienia dosłownie czegokolwiek – w dużej mierze zależna i zrozumiała, gdyż bierze się z naszych emocji – to dokładnie ten czynnik, który zaburza prawidłowe rozumienie czym jest pomoc w odniesieniu do ekonomii. Jest to zderzenie porządku sentymentalnego i praktycznego, odruchu i rozumu, miłosierdzia i metodologii.
Z drugiej strony wydaje się oczywiste, iż chyba tylko lodowaty i duchowo martwy człowiek mógłby przejść do porządku dziennego nad tragedią haitańską. Pamiętamy jednak, że przyczyną cierpienia tego kraju nie jest wyłącznie ostatnie trzęsienie ziemi, ale także bieda, która sprawiła, że na wszystkich odcinkach życia społecznego ujawniło się nieprzygotowanie do spotkania z sytuacją klęski.
Mówiąc bardziej ogólnie: podstawowym problemem Haiti nie jest zła pogoda albo katastrofy naturalne. Problem leży w ekonomii. Przez całe dziesięciolecia kraj był poddany rozmaitym formom dyktatury, które skutecznie wykorzeniły z tamtejszej kultury podstawowy zmysł przedsiębiorczości. Nie mówię tu, że Haitańczycy w ogóle nie są przedsiębiorczy – dość spojrzeć na pochodzących stamtąd imigrantów sprzedających rozmaite towary na ulicach Nowego Jorku by przekonać się, jak obrotny jest to naród. Tym, co zaszczepiło ich kulturę przeciwko duchowi działania na niwie ekonomii, była postępująca niezdolność do przejęcia kontroli nad własnym życiem, co mogło dokonać się tylko poprzez odrzucenie polityki kolejnych rządów, która całkowicie uzależniła kraj od zagranicznej pomocy i miejscowych dyktatorów.
Wygodnie jest wyobrażać sobie, że wysyłając ludziom rzeczy, które sami lubimy – samochody, komputery, doskonały sprzęt medyczny – bardzo im pomagamy. Tyle tylko, że w sytuacji gdy w kraju nie ma prądu, niewiele jest paliwa, a drogi nie są w stanie wytrzymać przejazdu ciężkiego sprzętu, wszystkie nasze ustrojstwa, sprzęty i technologie stają się po prostu bezużyteczne.
Podobnie jest z przeświadczeniem, że stos papierowych pieniędzy stanowi magiczne lekarstwo na wszelkie bolączki. Kiedy nie ma towarów które można by kupować, brakuje części zamiennych, a zarówno handel detaliczny, jak i hurtowy nie przypomina rozwiniętej gospodarki, same pieniądze niewiele dobrego zdziałają.
Haiti potrzebuje teraz praktycznej pomocy i hojnego miłosierdzia – ale aplikowanych mądrze i z bystrym ukierunkowaniem na poprawę warunków egzystencji. Wspierajmy organizacje, które zaopatrują ludzi w wodę i lekarstwa. Jednak na dłuższą metę, musimy zastanowić się, czego potrzeba krajowi żeby w przyszłości mógł zapobiegać takim klęskom lub przynajmniej minimalizować ich następstwa. Myślę, że jest to rozwój gospodarki i towarzysząca mu kultura, która taki proces wspiera.
Droga do tego celu jest daleka, a ostatnia katastrofa tylko odsunęła Haiti od jego osiągnięcia. Mimo to, wciąż widzę w tym okazję do rozpoczęcia budowy społeczeństwa prosperującego, uprzemysłowionego, ale także cnotliwego i wolnego. Owszem, potrzebne są instytucje, które zapewnią ludności ochronę i łagodzenie skutków sytuacji nadzwyczajnych. Jednak przede wszystkim, potrzebny jest tam rozwój ekonomiczny.
Ks. Robert A. Sirico
Tłum. Piotr Toboła-Pertkiewicz
Foto. PSz
Polskie tłumaczenie tekstu ukazało się pierwotnie w serwisie internetowym Fundacji PAFERE.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here