1. To, że idee wolnorynkowe nie zdobyły znaczącego poparcia w polskim społeczeństwie (chodzi mi właśnie o idee, bo na pytanie „Czy popierasz wolny rynek?” zapewne większość odpowiedziałaby twierdząco) wynika – w moim przekonaniu – z przynajmniej trzech przyczyn. Pierwsza z nich jest powszechna i typowa dla wszystkich społeczeństw w krajach kapitalistycznych (nazwijmy je tak umownie, pamiętając, jak wiele dzieli większość z nich od ideału liberalnej gospodarki). System wolnorynkowy, zwany kapitalizmem, promuje bowiem kreatywność i pracowitość, a wiadomo, że jednostek kreatywnych i pracowitych jest zwykle mniej, podobnie jak mniej jest ludzi mądrych niż głupich. Nie wdaję się dalej w te – być może – krzywdzące uogólnienia, napomnę jedynie, że wyobrażenie o kapitalizmie, jako systemie sprzyjającym wyłącznie bogatym jest mylne. Ogólnie rzecz biorąc, statystyki GUS-u, wskazujące, że o ile w socjalnych systemach gospodarczych (np. Szwecja) panuje stagnacja, tzn. nie bogacą się ani bogaci ani biedni, o tyle w systemach nieco bardziej wolnorynkowych (np. Polska) wraz z rosnącą przepaścią między bogatymi, a biednymi następuje stopniowe bogacenie się ludzi biednych, potwierdzają tezę Adama Smitha, że wraz z bogaceniem się zamożnych biedni nie stają się biedniejsi, a bogatsi.
Drugą przyczyną jest socjalistyczny charakter znacznej części naszego społeczeństwa, coś, co Jacek Bartyzel trafnie nazwał mentalnością chłopa pańszczyźnianego. To znaczy, spora część Polaków nienawidzi swojego państwa, ale jednocześnie stara się je jak najbardziej wyzyskać, wiedząc, że sami (bez pomocy państwa) kiepsko by sobie poradzili. Na oswojenie z wolnym rynkiem potrzeba sporo czasu, co oczywiście – w moim przekonaniu – nie oznacza, że nie należy gwałtownie wprowadzać reform wolnorynkowych. Uważam, że ludzie są niesamodzielni i nieodpowiedzialni właśnie dlatego, że nie dostali wolności (płacą za wysokie podatki, korzystają w zbyt wielkiej mierze z usług państwowych przedsiębiorstw, w każdej najdrobniejszej sprawie muszą podpisać kilka kwitków i zostać obsłużonym przez kilku urzędników) i nie nauczyli się pływać po głębokiej wodzie. Logika socjalistów, twierdzących, że ludzie nie powinni otrzymywać poszerzonego zakresu wolności, bo są nieodpowiedzialni wynika – w moim przekonaniu – z pomylenia przyczyny ze skutkiem.
W każdym razie – życie w systemie, który oduczał odpowiedzialności, systemie, który premiował cwaniactwo, a nie uczciwą konkurencję (wszak już Lenin pisał, że konkurencja być powinna, lecz jedynie po odsunięciu „burżujów”, „kapitalistów” i tym podobnych „wrogów klasowych”), odcisnęło swoje piętno. Ludzie, którzy mieli wpływ na funkcjonowanie polskiej gospodarki po 1989 roku niestety byli w dużej mierze skażeni socjalistycznym myśleniem.
Trzecią przyczyną niechęci Polaków do wolnego rynku jest – w moim przekonaniu – to, jak jego założenia realizowane są w praktyce. Podając za Rafałem Ziemkiewiczem: „Przez ręce administracji państwowej przechodzi, podlegając różnym formom redystrybucji, 55 proc. Produktu Krajowego Brutto. Stopa opodatkowania wynosi, zależnie od sposobu obliczenia, 35 proc. (brutto) albo 80 proc. (netto). Oprócz podatków istnieje 8 rodzajów przymusowych składek, ściąganych od pracowników i pracodawców. Państwo jest właścicielem ponad 50 proc. środków produkcji oraz 3 milionów hektarów ziemi uprawnej. Działalność gospodarcza reglamentowana jest przez 216 rodzajów koncesji i licencji (tak! – u zarania III RP koncesjonowanych było tylko 7 rodzajów działalności gospodarczej, takich jak handel bronią czy wydobycie bogactw mineralnych). W kilkunastu zawodach obowiązują kodeksy limitujące dostęp do nich. Ponad 40 instytucji kontrolnych może w każdej chwili wkroczyć do firmy, aby przeprowadzać nieograniczone w czasie kontrole. Państwo ustala minimalną płacę, maksymalne odsetki i minimalne ceny skupu w rolnictwie oraz chroni ustawowo liczne monopole i oligopole (na czele z kluczową dla rozwoju technologicznego telekomunikacją -dzięki czemu Polak jest w Europie na trzecim miejscu od końca pod względem dostępu do Internetu). Rejestracja firmy trwa średnio 60 dni, a średni czas dochodzenia sprawiedliwości w procesie sądowym -1000 dni.”
Miejsce w hierarchii przedsiębiorców i możliwość zarobku wciąż w zbyt dużej mierze zależy nie od umiejętności, lecz od zdolności ustawienia się w jakiejś korporacji, czy grupie interesu, siły fizycznej tudzież wejścia w układ z politykami.
2. Wciąż wolną konkurencję w znaczącym stopniu zastępuje system przywilejów, premiujących poszczególne grupy kosztem innych. Ot, np. nauczyciele idą wcześniej na emeryturę. Nawiasem pisząc, problemem w tym momencie jest nie tylko to, że są oni faworyzowani, lecz także to, że nieraz przepis, nakazujący wcześniejsze przejście na emeryturę szkodzi dosłownie wszystkim – nam, bo straciliśmy dobrego nauczyciela, nauczycielowi, bo chce uczyć, a nie może, młodym nauczycielom, bo nie mają się od kogo uczyć itd. Pewna starsza pani opowiadała mi, jak tuż po ukończeniu 50 lat, pracując w szkole za czasów PRL-u była zmuszona odejść. Na pytanie, czy nie może jeszcze popracować, bo ma do tego siły i dobry kontakt z uczniami usłyszała odpowiedź: „Ależ byłoby to nie sprawiedliwe. Zajmowałaby pani miejsce wielu młodym nauczycielom”. Właśnie – to jest właściwość systemu socjalistycznego – w systemie tym szkoła nie jest po to, by uczyć, lecz po to, by nauczyciele mieli gdzie pracować; butów nie produkuje się po to, by ludzie mieli w czym chodzić, lecz po to, by szewcy nie byli bezrobotni. Firma, w której zatrudniony jest pracownik zapewnia mu wszystko – mieszkanie, wakacje, przydziały na różnego rodzaju artykuły itd. (jak za PRL-u). Oczywistą oczywistością jest to, że system taki do wielu osób dopłaca, a innym zabiera i że po stosunkowo niedługim czasie musi upaść – zawsze jest spora grupa ludzi o większych ambicjach, chcących awansować wskutek własnych osiągnięć. System socjalistyczny możliwości takiego awansu nie daje – tutaj można rozwinąć skrzydła tylko i wyłącznie dzięki znajomościom (to rozwinięcie skrzydeł oznacza oczywiście mniej więcej tyle, że mając układy można było kupić mieszkanie po 10 latach, natomiast układu nie mając – nie można było kupić go w ogóle). W systemie kapitalistycznym najważniejszy nie jest pracownik, lecz produkt, który wyprodukuje. Buty produkuje się nie po to, by szewc miał pracę, a po to, by ludzie mieli w czym chodzić. Z punktu widzenia socjalistów, takowe podejście prowadzi do „wyzysku”. Punkt widzenia kapitalistów dobrze oddaje stwierdzenie Janusza Korwina-Mikke, głoszącego, że trzeba maksymalnie wyzyskiwać pracowników, by ci wyzyskiwani pracownicy, po wyjściu z pracy, mogli korzystać z dobrych, tanich produktów, wytwarzanych przez innych wyzyskiwanych pracowników. Powołuje się przy tym na okrutnie wyzyskiwanych robotników amerykańskich, którzy jako pierwsi zaczęli jeździć samochodami. Argumentuje przy tym, że zarabiali oni coraz mniej, lecz towary taniały jeszcze szybciej.
3. System przywilejów wywodzi się z feudalizmu i stał się jedną z podstaw socjalizmu. Ciekawie pisze o tym Rafał Ziemkiewicz w swej nowej książce „Czas wrzeszczących staruszków”. Przywołuje on powieści Strugackich, w których jeden ród miał prawo do noszenia trzech piór w kapeluszu, inny – do podawania królowi chusty do otarcia czoła etc. W socjalizmie przywileje otrzymała choćby klasa robotnicza, dopływ do nich odcięto natomiast w sposób niezwykle brutalny inteligencji, nie chcącej wejść w kolaborację z systemem i legitymizować tez, stawianych przez partię. W III RP poszczególne grupy zawodowe również mają określone przywileje, a niektórych spośród nich władza słucha w większym stopniu, niż innych. Jedni mogą iść na wcześniejsze emerytury, inni zawsze mają pewność, że wystarczy rozbić szyby w kilkunastu sklepach i powywracać kilkadziesiąt samochodów, a dostanie się podwyżkę, inni popierają określonych polityków, za co ci odwdzięczają się tworząc pod ich kątem określone przepisy (mowa o tzw. „grupach interesu”), jeszcze inni znaleźli w sobie na tyle sprytu, by pod koniec PRL-u tworzyć spółki wraz z przedstawicielami nomenklatury albo znaleźć „swojego ubeka”, który zawsze – w zamian za określone korzyści – spojrzy przychylnym okiem na daną działalność. Słowem – zamiast systemu równych szans, w którym ludzie premiowani byliby za kreatywność, mamy system przywilejów, w którym spora część przedsiębiorców nagradzana jest za cwaniactwo. Zamiast systemu, w którym – w celu uzyskania lepszej pensji – wymyśla się nowe ciekawe pomysły mamy system, w którym popiera się polityków, potrafiących przeforsować korzystne ustawy.
W sporej mierze mamy neoliberalizm zamiast liberalizmu (takie odróżnienie poczynił Rafał Ziemkiewicz w jednym z tekstów w „Rzeczpospolitej”). Pierwszy można uznać za system uwłaszczonej nomenklatury która akceptowała wolny rynek, dopóki jako jedyna odnosiła z niego korzyści. Gdy jej przedstawiciele dostrzegli, że z wolnego rynku zaczynają korzystać również niezwiązani żadnym układem z dawnym systemem przedsiębiorcy, zaczęli wprowadzać przepisy, utrudniające rozwijanie się działalności gospodarczej. Drugi natomiast jest systemem wolnej konkurencji. Wszyscy konkurenci mają w nim równe szanse wzbogacenia się.
Jak kiedyś wspomniałem, w 1990 roku, na zlecenie rządu Tadeusza Mazowieckiego sporządzono raport, z którego wynika, że już wtedy istniało ponad 1500 „spółek nomenklaturowych”. Pisał o tym Bronisław Wildstein w książce „Dekomunizacja, której nie było”: „24 lutego 1989 roku uchwalono ustawę 'o niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej’. Na jej podstawie osoby prywatne mogły uzyskiwać w dzierżawę fragmenty majątku państwowego i mogły tworzyć spółki prywatno-państwowe. Stwarzało to niezwykłe możliwości przejmowania majątku państwa przez przedstawicieli nomenklatury. Powstanie spółki zależało od dyrektora przedsiębiorstwa państwowego. Zwykle podpisywał on umowę z tworzoną w tym celu spółką, której był współwłaścicielem. Spółka funkcjonowała w oparciu o infrastrukturę danego przedsiębiorstwa. Najczęściej zajmowała się sprzedażą produkcji określonej firmy w ten sposób, że zyski przypadały jej, a straty ponosiła firma państwowa, w więc państwo. W 1989 roku również rozwiązany został wydział komendy głównej milicji, który zajmował się zwalczaniem przestępczości gospodarczej”.
Mirosław Dzielski, jeden z najwybitniejszych polskich liberałów, zgłosił pod koniec lat 80. postulat umowy z partią komunistyczną. Umowa ta miała polegać na zmianie gospodarki socjalistycznej w gospodarkę wolnorynkową, przy jednoczesnym braku zmian politycznych. Zakres wolności obywatelskich miałby się poszerzać w sposób ewolucyjny, wraz z rozwojem systemu gospodarczego. Zrobiono akurat dokładnie odwrotnie. Mimo reform Balcerowicza (o słabym zakorzenieniu idei wolnego rynku wśród Polaków i polskich polityków świadczy fakt, że znalazło się bardzo niewielu krytyków tych reform, atakujących je z pozycji liberalnych; co znamienne, politycy PiS atakują Balcerowicza tymi samymi socjalnymi frazesami, co np. SLD) sytuacja gospodarcza wygląda mniej więcej tak, jak to zobrazowała przytoczona wyżej statystyka.
Jacek Tomczak
(3 lipca 2008)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here