Taką etykietkę pracowicie przykleja się od co najmniej dwustu lat kapitalistom. Nie pomaga tu argumentacja, że dziewiętnastowieczny kapitalizm był wybawieniem dla biedoty skazanej na śmierć z głodu i wycieńczenia (co prorokował Malthus nie wierząc w siły wolego rynku), że praca dzieci była czymś normalnym w tamtych czasach, że tanie budownictwo dla pracowników, przedszkola, szpitale budowali kapitaliści bez nakazu urzędników mając na względzie dobrze pojęty interes własny.
Upór, z jakim propaguje się wyobrażenie sprzeczne z faktami, da się wyjaśnić, gdy uznamy je za kamuflaż, bez którego prawdziwi sprawcy niedoli byliby widoczni nawet dla mało rozgarniętego obserwatora. Wszędzie tam gdzie tworzono sprzyjające warunki dla kapitału znikała bieda, narastał optymizm, rosła produktywność. I odwrotnie, największą nędzę widzimy w krajach z których kapitał uciekł, a panosząca się biurokracja rządowa rozwija rynek oparty na bakszyszu. Cała Afryka i Ameryka południowa klepie biedę, porażona bakcylem socjalizmu, który uznaje państwo z rozdętą biurokracją za jedyną siłę zdolną do przeciwstawienia się postępującej biedzie. Chiny i Indie, po dziesiątkach lat eksperymentowania z gospodarką planową, rozwijają się w oszałamiającym tempie, od momentu ustanowienia szczególnych warunków dla kapitału. Są widocznym dowodem na fałszywość tezy, że warunkiem rozwoju gospodarczego jest demokracja. Fakty dowodzą iż warunkiem wystarczającym jest niezakłócona praca kapitału. Demokracja, „zdobycze socjalne” są naturalną konsekwencją osiągniętego poziomu rozwoju, a nie odwrotnie ( Korea, Tajwan też zaczynały rozwój pod osłoną dyktatur wojskowych). Żywotna odmiana socjalizmu zwana socjaldemokracją, uznała rolę kapitału jako czynnika sprawczego rozwoju gospodarczego, ale równocześnie konserwuje mit, że kapitaliści żerują na pracy klasy robotniczej, wyzyskując ją. Wielu z nich uwierzyło w ten mit, i nie chce przyjąć elementarnej prawdy ekonomicznej, że zysk kapitalisty jest pochodną wzrostu produktywności, która rośnie proporcjonalnie do zainwestowanych w kapitał produkcyjny oszczędności kapitalisty i jego przodków. Wbrew, twierdzeniom socjalistów, również pracownicy na tym korzystają, bo wyższe płace są tylko wtedy możliwe gdy gospodarka osiągnie wyższą wydajność. To rozwój wymusza wzrost płac poprzez zwiększony popyt na pracę.
Ktoś może postawić pytanie: jeśli kapitalizm zwiększa dobrobyt, to skąd rosnący margines biedy w bogatych krajach?. Robiący furorę Slavoj Zizek w publikacji „Rewolucja u bram” daje nam odpowiedź, „liberalizm” się skończył, wyczerpał swoje możliwości – należy szukać nowej formuły ustrojowej. Basuje mu cała plejada eurosocjalistów łącznie z naszym Sierakowskim. Przyglądnijmy się, wzorem Bastiata, temu co widać i temu czego nie widać. Widać bezdomnych, których nie stać na utrzymanie mieszkania, widać rodziny których dzieci chodzą głodne ( raportu KE, z którego wynika, że ubóstwem zagrożonych jest 22 proc. dzieci żyjących w polskich rodzinach, gdzie przynajmniej jedno z rodziców ma pracę – i to mimo korzystania ze świadczeń społecznych ), widać umierających emerytów, których nie stać na leczenie, niedożywionych, cierpiących w milczeniu. A nie widać, podatków pośrednich, które powodują, że ceny usług i towarów są o co najmniej 50% wyższe ( jeśli podatki wynoszą ponad 50% i są to głównie podatki pośrednie obciążające konsumpcję, to tym samym towary i usługi są o 50% droższe, a płace o 40 % mniejsze po potrąceniu obowiązkowej składki ZUS), nie widać inflacji, która okrada biedotę z resztek oszczędności i emerytur (już hieny finansowe zwietrzyły okazję i proponują wypłatę dodatku do emerytury za dom lub mieszkanie), nie widać podatków proekologicznych (za śmiecie, deszczówkę, emisje, klimatyczne, opakowania, utylizację), narastanie kar i mandatów za bzdurne zakazy.
Biurokracja jest to monstrum rozrastające się niczym rak. I jak rak zaczyna zużywać coraz więcej zasobów niezbędnych do przetrwania organizmu. Do lat osiemdziesiątych, głównym źródłem dochodów państw były podatek dochodowy, osiągając nieraz 120% dochodu np.: Szwecja. Okazało się że ciągły wzrost stawki podatku dochodowego nie zwiększał wpływów do budżetu. Dwadzieścia lat potrzebowały władze na zrozumienie sensu krzywej Leffera z której wynika, że największe wpływy wystąpią przy podatku około 20% ( pamiętam szydercze kpiny z posłów UPR gdy proponowali obniżenie podatków na początku lat 90-tych), równocześnie zasmakowano w podatku VAT, który zaprojektowano jak podatek obciążający tylko konsumpcją a więc działający na rzecz oszczędzania (oczywiście Belka nie omieszkał go już opodatkować). W tej chwili socjalistyczne rządy prześcigają się w obniżaniu podatków dochodowych, trąbiąc wokół jakimi to są liberałami. Cynizm kryje się w fakcie, że łączne podatki nie maleją a rosną, bo wydatki rządów rosną. Tam gdzie wydajność gospodarki rosła szybciej niż obciążenia podatkowe, margines biedy utrzymywał się na względnie stałym poziomie. Obecnie stagnacja gospodarcza musi skutkować, „bankructwem” tych co ulegli szaleństwu kredytowemu. Oni to zasilą rzesze bezdomnych, bez szans na pracę. Bo koszty stałe związanie z przetrwaniem (trudno to nazwać egzystencją) w tzw. bogatych krajach w wyniku rosnących podatków pośrednich rosną szybciej niż zdolność wypracowywania dochodów. Państwo stara się wypełnić tę lukę dochodową wprowadzając różne dodatki socjalne, co jest wykonalne tylko gdy wzrosną obciążenia podatkowe, ale to powiększa dodatkowo obszar biedy itd.(rozwiązywanie problemów stworzonych przez państwo tworzy nowe problemy).
Ci co wieszczę koniec „liberalizmu” faktycznie mówią o końcu socjaldemokracji. Kątem oka patrzą na Chiny i marzy im się zamordyzm z kapitalistyczną wkładką, stąd nawoływania do poszukiwania nowej formuły ustrojowej. Pasożyt, musi liczyć się z reakcją obronną nosiciela, gdy przekroczy granicę jego wydolności, chyba że znajdzie sposób na jego pełne ubezwłasnowolnienie. Być może stopniowo wyłoni się nam coś w rodzaju „demokracji arystokratycznej” gdzie wzorem towarzyszy chińskich, tylko świadoma elita będzie ustalać przedmiot i zakres demokratycznych wyborów np.: ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego.
Wojciech Czarniecki
(7 czerwca 2008)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here