Wiele plag rozpleniło się przez ostatnie lata w naszym kraju. Do jednej z wyjątkowo dokuczliwych i niebezpiecznych – poza, m.in., biurokracją i sporą częścią polskiej klasy politycznej – zaliczyłbym związki zawodowe.
Związki zawodowe, choć starają się kreować na organizację występującą w interesie całego społeczeństwa, są w istocie tworem wyjątkowo egoistycznym. Twierdzi się, że to wyłącznie przedsiębiorcy kierują się żądzą zysku, a ich postępowanie nacechowane jest brakiem wyższych uczuć. Tymczasem w związkach zawodowych toczy się bezpardonowa walka o władzę i wpływy, gdyż to wiąże się z dostępem do pieniędzy z członkowskich składek i daje gwarancję bezpieczeństwa stanowiska pracy. A stanowisko to nie byle jakie – własny gabinet, sekretarka, gwardia wiernych żołnierzyków, a pewnie i służbowy samochód, Wszystko to bez jednej choćby złotówki z własnej kieszeni. Kilka lat temu w Kopalni „Bełchatów” doszło do rozłamu w „Solidarności”. Rozłamowcy, ponieważ nie zgadzali się z decyzjami swoich bezpośrednich przełożonych z władz związku, powołali do życia inny, konkurencyjny związek, roszcząc sobie jednocześnie prawo do przejęcia majątku po poprzedniej strukturze. Największe boje pomiędzy działaczami toczyły się o kasę struktury zakładowej i gabinet. Sprawa skończyła się wreszcie w prokuraturze, gdyż jedni drugich oskarżyli o złodziejstwo. Takie to jest bezinteresowne życie działacza związkowego …
Historia zna wiele przypadków współpracy prominentnych działaczy związkowych z grupami przestępczymi. W Stanach Zjednoczonych, przed wojną głośna była sprawa mafiosa uplasowanego na szczycie struktury związku zawodowego. Jego zadaniem było wpływanie na decyzje dyrekcji firmy, by ta wybierała do realizacji intratnych przetargów firmę budowlaną kontrolowaną przez mafię. By wymuszać korzystne dla siebie decyzje działacz organizował strajki, powodując tym samym paraliż przedsiębiorstwa. Mafia już wówczas wiedziała, w jakich strukturach dobrze jest mieć swoich ludzi, by móc robić dobre interesy.
Egoizm związków zawodowych polega jeszcze na czymś innym: reprezentują one wyłącznie interesy wyselekcjonowanej – bądź to pod kątem branży zawodowej, zakładu pracy, bądź też chwilowego układu sił jaki się w danej sytuacji wytworzy – grupy ludzi. Cała reszta zupełnie ich nie obchodzi. Działacz związkowy nie myśli w kategoriach dobra całego państwa, czy narodu, nie interesuje go to, co dzieje się ze zwykłym harującym od rana do wieczora pracownikiem młyna, podczas gdy on sam domaga się przywilejów dla siebie, czy też z bezrobotnym oczekującym po zasiłek i nie mogącym znaleźć zatrudnienia, w momencie, gdy on sam strajkuje, blokując miejsce pracy. To go specjalnie nie obchodzi. Tak samo, jak nie obchodzi go, w jakiej Polsce za wiele lat żyć będą nasze dzieci i wnuki. Liczy się tylko bieżący, partykularny interes „mój” i grupy „moich” związkowych kumpli. Zachowaniom egoistycznym sprzyja także bezkarność jaką cieszą się przeróżni związkowi watażkowie. Gdy przez ulicę przetacza się banda chuliganów i dewastuje wystawy sklepowe oraz zaczepia ludzi, wówczas nazywa się sprawy po imieniu – wandalizm i łobuzeria. Gdy natomiast przez tę samą ulicę przemknie równie rozzuchwalona gromada związkowców, wówczas nadaje się temu wydarzeniu rangę demonstracji politycznej, za którą nie grożą żadne konsekwencje.
Dlatego między bajki można włożyć niedawne zapewnienia Mariana Krzaklewskiego z „Solidarności”, czy Macieja Manickiego z OPZZ, że związki zawodowe poważnie zatroskane są o przyszłość państwa, i że głęboko na sercu leży im walka z bezrobociem. Nie można bowiem poważnie myśleć o zmniejszeniu bezrobocia, o większym wzroście gospodarczym i wychodzeniu z dołka, sprzeciwiając się jednocześnie jakimkolwiek zmianom kodeksu pracy, ograniczaniu branżowych przywilejów, redukcji zasiłków itp. A taką właśnie orientację reprezentują wszystkie największe centrale związkowe w Polsce. Niedawno nawet rzecznik praw obywatelskich oświadczył, że związki zawodowe bronią przede wszystkim interesów własnych aparatów biurokratycznych, a nie pracowników. A cóż dopiero bezrobotnych?! Marian Krzaklewski skarżył się w jednym z ostatnich wywiadów radiowych, że w Stoczni Gdańskiej nielegalnie pracują Koreańczycy, i że „… coś trzeba z tym zrobić” … Ale gdyby nie było związków, bądź gdyby nie wysuwały one roszczeniowych i egoistycznych postulatów, zamiast Koreańczyków w Stoczni pracowaliby Polacy. W innym przypadku firmom po prostu nie opłaca się ich zatrudniać. Inna sprawa, że Polacy nie garną się aż tak bardzo do pracy …
Dla ludzi biednych, dla bezrobotnych, dla tych, co chcą pracować i którzy chcieliby coś w życiu osiągnąć, najlepszy jest wolnorynkowy kapitalizm. To, co proponują związki zawodowe, a za nimi większość polityków, od tzw. „prawicy”, aż po socjaldemokrację, jest zwykłym oszustwem i mydleniem oczu i – co oczywiste – w linii prostej prowadzi nasz kraj na manowce.
Paweł Sztąberek

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here