Zastanawiam się czy wykształcenie zobowiązuje do logicznego myślenia, bo jak czytam większość opinii dotyczących rządowego programu „rodzina na swoim” to myślę, że nie. Nie wnosi  wartości dodanej również wykształcenie ekonomiczne –przecież i tak wszyscy uczą się tego samego a więc myślą tak samo, przy czym te myśli nie są wolnorynkowe.
Tezy postawione ostatnio przez redaktora jednego z największych portali finansowych na temat wyżej wymienionego programu rządowego zmobilizowały mnie do prześledzenia  historii jego powstania i skutków gospodarczych. Redaktor ubolewa (poniżej) nad sprawami które widać, które wydają się słuszne i jak najbardziej pożądane dla szerokiej publiczności. Ja ubolewam nad tym czego nie widać przy pobieżnym rzucie oka; tym czymś jest iluzja dobroczynności i pomocy najuboższym płynąca ze strony państwa. Redaktor pesymistycznie zapowiada, że planowany deficyt (52 mld) przyniesie ze sobą kres wspaniałego rządowego programu wspierania mniej zasobnych obywateli w nabyciu swojego M. Co więcej autor wskazuje, że takie programy są normą i bez nich niemalże obywatele wylądują na ulicy (lub pod mostem jak kto woli).
Jak wiemy z doświadczenia tego typu programy nie dają się uśmiercić zbyt łatwo, dlatego wątpię w jego szybki koniec. Program polegający na pokrywaniu przez państwo (czyli podatników) 50% odsetek od kredytów hipotecznych przez 8 lat jest jak zbawienie dla kredytobiorców (?), deweloperów, pośredników i banków – w szczególności po modyfikacji programu, która nastąpiła w listopadzie 2008. Po tym fakcie program stał się „hitem” – co najdziwniejsze – im więcej było banków zaangażowanych w program, tym warunki proponowane kredytobiorcom się pogarszały. Nie brakowało banków których oferta w ramach programu z dopłatami stawała się droższa niż innych banków bez dopłaty. Ale to zostawmy.
Bardzo ciekawe są przesłanki i analizy, które stały za obecną wersją (ustawa z 21 listopada 2008 o zmianie ustawy o finansowym wsparciu rodzin w nabywaniu własnego mieszkania) programu pierwotnie stworzonego w 2006 roku. Główne zmiany dotyczyły:
– Podwyższenia ceny mieszkania/ domu kwalifikujących się do programu – co niestety przeszło
– Objęciem programem (oprócz małżeństw i osób samotnie wychowujących dzieci) również singli, co było pomysłem KP Lewica – co na szczęście nie przeszło.
Najpierw o drugiej zmianie – Biuro Analiz Sejmowych w swojej opinii do projektu (czerwiec 2008) trzeźwo zauważyło, że objęcie singli ustawą wywraca kompletnie jej sens: „Proponowane rozwiązania prawne, zawarte w opiniowanym projekcie ustawy prowadzą de facto do zmiany charakteru pomocy udzielanej przez państwo, z pomocy ściśle ukierunkowanej (celowościowej) na pomoc powszechną (ogólną).” oraz „Wydaje się również, że objęcie przez ustawę programem pomocy osób, które żyją samotnie w zakresie proponowanym przez twórców nowelizacji nie jest korzystne z punktu widzenia celu samej ustawy. Uznać należy bowiem, że pomoc państwa w sferze mieszkaniowej nie powinna obejmować przypadków, w których osoba samotna nabywa na swoje potrzeby mieszkanie o powierzchni 75 m.kw, lub dom o powierzchni 150 m.kw…”(sic!). Z celowością programu jest jednak i tak dość kiepsko skoro o kredyt z dofinansowaniem może ubiegać się zamożne małżeństwo, choćby nawet wczoraj przepisało swoje mieszkanie na rodziców – w dniu podpisywania umowy kredytu z dofinansowaniem nie można być posiadaczem mieszkania – co jest jedną z patologii.
A teraz o pierwszej zmianie, ważniejszej i dalekosiężnej w skutkach. Nowelizacja przyniosła zwiększenie limitu cen o 40%. Tzw. średni wskaźnik przeliczeniowy kosztu odtworzenia 1 m2 powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych określono na nowo jako 1,4 krotność (opisanego w ustawie z 2001 roku o ochronie praw lokatorów …) przeciętnego kosztu budowy 1 m2 powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Mianowicie ustawa z 2001 roku określa, że dla miast wskaźnik ustalany jest na  okres 6 miesięcy przez wojewodę na podstawie: „aktualnych danych urzędu statystycznego, opracowanych według powiatów, oraz własnych analiz”. Jasno widać jaką władzę dostał wojewoda! (czyli od woli urzędu zależy dobrobyt i pensje całej rzeszy developerów, doradców finansowych itd). Dociekliwym czytelnikom polecam analizę i uzasadnienie do decyzji Wojewody Małopolskiego nr 301/08 oraz 91/09 (aktualne). Stosowanie danych GUSu (raczej dowolne!) oraz dziwolągi obliczeniowe – nieporównywalność z dokumentu na dokument to istny horror! Kto to weryfikuje? Powiem szczerze, nie wiedziałem, że można przemnożyć koszt budowy najpierw przez wzrosty cen produkcji budowlano-montażowej a potem przez wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych!? A co można myśleć o obwieszczeniach Wojewody Mazowieckiego, gdzie nie ma jakichkolwiek uzasadnień?
Biuro Analiz Sejmowych dokonało również w czerwcu 2008 oceny skutków planowanych zmian w ustawie. Analiza kosztu dopłat dla budżetu jest powalająca – „Przy założeniu, że zainteresowanie kredytobiorców na udzielenie kredytów preferencyjnych z dopłatami wzrośnie nawet pięciokrotnie to koszty dopłat z budżetu państwa w 2009 r. nie przekroczą 30.000 tys. zł…”. I tak to wyliczyli „eksperci” podczas gdy na ten rok ostatecznie założono koszt 80 mln zł. Niedługo okaże się, że każdy kolejny rok życia programu to przyszły koszt około 100 mln złotych  razy 8 (lat)!
Tak właśnie funkcjonują państwowe programy. Od stycznia do sierpnia udzielono około 19.000 kredytów na łączną sumę 3,2 mld PLN. Dopłaty pochłonęły już 35 mln zł. Podczas gdy całym 2007 roku koszt dopłat wyniósł około 2,6 mln zł.
Program jest niewątpliwie programem ratunkowym dla developerów. Przyczynił się zapewne do zwolnienia tempa spadku cen. Bez programu mieszkania byłyby tańsze i nie dochodziłoby do zniekształcenia rynku polegającego na przestawianiu się developerów na projekty spełniające warunki ustawowe.
Developerzy siedzą z niesprzedanymi mieszkaniami i przekonują klientów, że taniej nie będzie. A za jakiś czas w oficjalnych statystykach koszt budowy 1 m2 powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych oddanych do użytku zacznie spadać. Stanie się tak ponieważ:
1.ceny materiałów i pracy spadły, ceny gruntów inwestycyjnych nawet o 20-30%
2.proces inwestycyjny (budowa bloku) trwa średnio 24 miesiące, więc teraz widzimy w statystykach koszt budów rozpoczynanych w 2007 roku (górka cenowa).
W biznesie jest tak, że ci developerzy którzy nie siedzą na kiepsko sprzedających się projektach będą mogli zaoferować mieszkania o wiele tańsze – ostatecznie dzisiejsi klienci rodziny na swoim mogą wyjść jak Zabłocki.
A nawet, zanim zobaczymy zmiany w statystykach – są pierwsze jaskółki,  jeden z developerów zaoferował mieszkania na warszawskim Mokotowie już od 6 tys. brutto, podczas gdy w hossie klienci byli w stanie zapłacić 9 tysięcy i więcej.
Wspomniany na wstępie redaktor obarcza obowiązkiem rozwiązania problemów mieszkaniowych państwo, podczas gdy państwa z reguły nigdy nie rozwiązują tych problemów. Przy okazji spisu powszechnego w 2002 roku padły stwierdzenia o niedoborze sięgającym 1,5-2 mln mieszkań. Kto pierwszy rzucił te liczby? Nie wiem, ale wiem, że niedobór jest zdrowy – mobilizuje do działania i poprawia efektywność wykorzystania ograniczonych zasobów. Ostatecznie nie mamy masowego problemu z ludźmi mieszkającymi na ulicach. Od 2002 roku oddano do użytku ponad 900 tysięcy nowych mieszkań (w tym domy) – zdecydowana ich większość została wybudowana przez osoby prywatne.
Damian Kot