Dziś obiegły Polskę wstrząsające informacje o odkryciu we wraku Tu 154M śladów trotylu i nitrogliceryny, i to bynajmniej nie w ilościach śladowych. Odkrycia tego – według „Rzeczpospolitej” – dokonali polscy prokuratorzy i biegli, którzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej, która ich zdaniem wykazywała wiele błędów proceduralnych. Pojechali więc na miejsce zbadać to sami.



Natężenie śladów – według dziennika „Rzeczpospolita” – było tak duże, że jeden z liczników uległ uszkodzeniu. Znaleziono je na 30 fotelach oraz na śródpłaciu skrzydła. Od razu podniósł się chór oburzonych, że przecież mogą to być ślady pozostałe po toczących się walkach w Smoleńsku w czasie II wojny światowej, albo, że dostał się tam podczas transportu wraku na lotnisko.
Naczelny obrońca rosyjsko-rządowej teorii o nieszczęśliwym wypadku, do którego doszło w wyniku błędów pilotów, Tomasz Hypki, mieniący się być ekspertem od spraw lotniczych, jak można się było spodziewać, jednym zdaniem obala całą teorię o zamachu. Na łamach Gazety Wyborczej czytamy: Byłbym bardzo ostrożny. Nie mam pojęcia, skąd wzięły się tam te materiały. Jeżeli to w ogóle prawdziwa informacja (…) Hipoteza wybuchu jest bezsensowna i nie ma pokrycia w żadnych faktach, przede wszystkim w zapisach rejestratorów. Nie ma też żadnego potwierdzenia w stenogramach z kokpitu”
Tyle pan Hypki. A co mówią fakty? Zeznania chorążego Remigiusza Musia, starszego technika pokładowego Jaka-40, świadka w sprawie katastrofy Tupolewa oraz kolejnej ofiary seryjnego „samobójcy”, są następujące: „Usłyszeliśmy charakterystyczne gwiżdżące brzmienie silników tupolewa, typowe dla zmniejszanych obrotów przy zniżaniu. Nagle obroty wzrosły do maksymalnych, po dwóch sekundach uderzenie i trzy wybuchy i krótko trwający dźwięk zatrzymującego się jednego silnika a potem już cisza”.
Mimo że „Rzeczpospolita”, w ślad za prokuraturą wojskową, delikatnie wycofała ze swojej porannej publikacji, warto przeanalizować pewne fakty jak choćby zachowanie się władz rosyjskich od czasu katastrofy. Po pierwsze jeszcze zanim dokonano jakichkolwiek badań na miejscu katastrofy, Rosja wespół z polskim rządem forsowała uparcie tezę o błędzie pilotów. Teza była bezdyskusyjna, wszyscy poddający ją w wątpliwość byli wyszydzani i ośmieszani. Ciała były poddane pośpiesznej sekcji, w której nie uczestniczyli (wbrew zapewnieniom minister Kopacz) polscy patolodzy, szybko zostały zapakowane do trumien, zalutowane z zastrzeżeniem, że nie wolno ich otwierać nawet w Polsce, jakoby nadal podlegały jurysdykcji rosyjskiej (!). Tomasz Arabski głośno zapewnił Rosjan, że tak się stanie. Ubrania ofiar natychmiast spalono, nie poddając ich badaniom.
Wrak został pokawałkowany przed przeprowadzeniem jakichkolwiek czynności śledczych, co sprzeciwia się wszelkim procedurom postępowania w takich sytuacjach. Świadkami wybijania szyb byliśmy wszyscy. Na lotnisku wrak przez długi czas stał nieosłonięty, poddany warunkom atmosferycznym, które nieodwracalnie zacierały ślady konieczne do przeprowadzenia niezbędnych badań. Nie bez znaczenia był też fakt umycia(!) szczątków Tupolewa, co jest chyba zjawiskiem bez precedensu na skalę światową.
Czarne skrzynki samolotu nadal są w rękach Rosjan, którzy nie mają ochoty nam ich zwrócić. Wszyscy pamiętamy też pokaz zorganizowany przez MAK, gdzie zaprezentowano zapis rozmów załogi w ostatnich chwilach przed katastrofą. Jak się okazało stenogram został zmanipulowany, co potwierdziły analizy przeprowadzone w Instytucie Sehna. Wówczas okazało się, że uparcie forsowana teza o obecności gen. Błasika w kokpicie, który jakoby wywierał naciski na pilotów, jest fałszywa. Nie udało się także, ku rozczarowaniu polskich władz i strony rosyjskiej, udowodnić nacisków ze strony prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Koleje fakty zaczęły się pojawiać po badaniach prof. Wiesława Biniendy, który udowodnił, że odkształcenia kadłuba nie są wynikiem uderzenia w ziemię tylko eksplozji. Blacha była bowiem wygięta na zewnątrz, co wskazuje na to, że został on rozsadzony od wewnątrz. Takie odkształcenia nie powstają w wyniku uderzenia o ziemię. Dodać także trzeba rozrzut szczątków na bardzo dużym terenie.
Przytoczmy tutaj wypowiedź doświadczonego wojskowego nawigatora Radiolokacyjnego Systemu Lądowania, który w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” stwierdził „Dla mnie np. wielką zagadką jest to, jak rozrzucone zostały części samolotu Tu-154M. Jeśli komisja przyjęła, że samolot spadł na ziemię z wysokości 25-35 metrów, to logika podpowiada, że znany z relacji ze Smoleńska rozrzut części samolotu był zbyt duży. Jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że teren wokół lotniska Siewiernyj był dość miękki, grząski, to wydaje się, że wiele części samolotu powinno się wbić w ziemię na głębokość około metra. Tymczasem tu części samolotu zostały rozrzucone na powierzchni ziemi.”.
Podobnie zareagował na ten fakt doktor Grzegorz Szuladziński: „Niewiele wiedziałem o różnych wersjach dotyczących katastrofy. W październiku ubiegłego roku prof. Paweł Artymowicz z Kanady zrobił ze mną wywiad. Rozmawialiśmy w dużej mierze o badaniach prof. Biniendy. Zacząłem sprawdzać, co się pisze na ten temat w Internecie. Dopiero pod tym wywiadem zobaczyłem wpis informujący o bardzo wielu odłamkach na miejscu katastrofy. Szczęka mi opadła. Przecież odłamki oznaczają wybuch. Gdy powiedziałem to prof. Artymowiczowi, zamilkł na parę miesięcy.
Sprawa tymczasowo ucichła, ale prace nad jej wyjaśnieniem nadal były prowadzone przez komisję Antoniego Macierewicza. Niedawno znów wybuchła afera z zamianą ciał, rodziny zaczęły się domagać ekshumacji. Ekshumacje potwierdziły, że do takiej zamiany doszło. Rzecz bulwersująca, jednak problem leżał gdzie indziej. Oto bowiem, wbrew zakazowi Moskwy, zostały otwarte trumny. Jakieś dwa tygodnie później na stronie rosyjskiego bloggera pojawiły się makabryczne zdjęcia ciał tuż po katastrofie, w tym prezydenta Kaczyńskiego. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, czemu miało to służyć. Teorie były różne.
W świetle jednak dzisiejszej wiedzy można przypuszczać, że była to, niezależnie od innych interpretacji, demonstracja, mająca pokazać, że ciała były z grubsza rzecz biorąc w jednym kawałku, zapewne po to, aby uprzedzić wszelkie spekulacje na temat eksplozji. Tak przecież nie wyglądają ciała po wybuchu. Rzecz w tym, że było to zaledwie kilka ciał, a szczątki pozostałych jak wiadomo, że tak to okrutnie powiem, walały się po terenie na który spadł Tupolew przez długi czas, co potwierdzają osoby, które natykały się na nie chodząc po tym terenie. I to pomimo zapewnień minister Kopacz o dokładnym przeczesaniu gruntu, co zresztą okazało się kolejnym kłamstwem.
Do tego oczywiście należy dodać ostatnie rzekome samobójstwo jednego z głównych świadków w sprawie katastrofy majora Remigiusza Musia. Scenariusz jak zwykle taki sam: jest sobota, prokuratura nie pracuje, chorąży idzie do piwnicy i się wiesza na linie żeglarskiej. Policja jeszcze przed przeprowadzeniem sekcji zapewnia, że nie było udziału osób trzecich. Można by sarkastycznie stwierdzić, że wiedzieli, że ich tam nie było, gdyż wiedzieli, że Muś samobójstwo popełni.
I wreszcie dochodzimy do dnia dzisiejszego i wstrząsającej informacji (w dziwnych okolicznościach zdementowanej) o wyraźnych śladach trotylu i nitrogliceryny w samolocie. Wszystko zaczyna przybierać coraz wyraźniejsze kształty. Jest to kolejny element układanki, który pasuje do reszty. Znów po raz kolejny próbuje się jednak zbagatelizować czy wręcz ośmieszyć to odkrycie. Ale my miejmy nadzieję, że ruszy ono lawinę wydarzeń, które odsłonią prawdę o tym co się stało 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku w Smoleńsku i wreszcie dowiemy się, kto jest za to wszystko odpowiedzialny.
I.Sz.

2 KOMENTARZE

  1. No i co dalej????!!!!! Wypowie p.Prezydent RP Komorowski wojnę Federecji Rosyjskiej? Rząd poda sie do dymisji i nastepi samorozwiązanie Sejmu i Senatu?

  2. I jeszcze jedno jak długo na tej stronie będzie grasowł i będzie tolerowany niejaki 'marko’? Chyba, że chodzi o spacyfikowanie tego rodzaju osobnikow?

Comments are closed.