Fragment książki Radomira Nowakowskiego pt. „Depopulacja. Polska i świat w obliczu katastrofy demograficznej”
Radomir Nowakowski: „Depopulacja. Polska i świat w obliczu katastrofy demograficznej”

Na początku warto wyjaśnić, co kryje się pod pojęciem demografii. Demos (z gr.) oznacza ‘lud, ludność’, grapho zaś ‘piszę, opisuję’. Demografia jest zatem nauką zajmującą się analizą i opisem populacji, m.in. jej rozmieszczeniem, przyrostem naturalnym, migracjami. W niniejszej pracy zajmiemy się sytuacją Polski, wliczając w to liczbę ludności i urodzeń, strukturę wieku oraz dzietność.

Podstawą każdego państwa są ludzie. Bez nich nie ma gospodarki, sił zbrojnych, kultury i sztuki. Nie ma przyszłości. To właśnie oni wytwarzają dobra i produkty, zachowują mowę i obyczaje, tworzą nowe technologie, spłacają długi zaciągnięte przez rządy i, podążając za powołaniem, podejmują różne wyzwania życiowe – zarówno te osobiste, jak i społeczne. Cenne bogactwa naturalne nic nie znaczą bez człowieka, który by je wydobywał, pozyskiwał i wykorzystywał. Demografia tworzy podstawę, na której wzrastają wszystkie inne dziedziny życia. Analizując dane demograficzne, w łatwy sposób można ocenić trendy panujące w państwie oraz dość precyzyjnie przewidzieć, co w przyszłości czeka dany kraj i jego mieszkańców.

Trudno rozstrzygnąć, co jest ważniejsze – demografia czy kultura? Oba te czynniki są ze sobą powiązane. Bez ludzi nie ma kultury, natomiast bez kultury ludzie w łatwy sposób ulegają demoralizacji i zniewoleniu. Wbrew pozorom, rozwój ekonomiczny można osiągnąć bardzo szybko. Pokazały to liczne przykłady krajów, takich jak: Japonia, Korea Południowa, Tajwan, a ostatnio także Chiny. Wystarczy wola polityczna przywódców, aby zaledwie w ciągu 10 lat rozwijająca się gospodarka spowodowała bardzo szybkie polepszenie poziomu życia mieszkańców. Na przykład Japonia, w jednym tylko roku – 1959, osiągnęła wzrost gospodarczy wysokości 17%. W latach 60. XX w. w Kraju Kwitnącej Wiśni przekraczał on 10% rocznie. W tym jednym dziesięcioleciu PKB Japonii powiększyło się 2,6 razy. Z reguły to administracyjne przeszkody stoją na drodze rozwoju ekonomicznego. System nie musi być problemem, jeśli nie będzie się mu szkodzić, natomiast negatywne trendy demograficzne są znacznie trudniejsze do odwrócenia.

Jeśli demografia jest tak istotnym zagadnieniem – co wykażę za chwilę – czemu nie jest częstszym przedmiotem rozmów telewizyjnych, debat sejmowych czy analiz naukowych? Przyczyna wydaje się dość prozaiczna. Dane demograficzne są obiektywne i nie podlegają manipulacji, są jednoznaczne. Trudno w nich o propagandę sukcesu, kreatywną księgowość, tworzenie iluzji. Dodatkowym problemem jest to, że nieuchronne konsekwencje stanu demografii są odczuwane z pewnym opóźnieniem.

Najważniejszym wskaźnikiem, który w sposób niezwykle przejrzysty pokazuje nadchodzące trendy, jest Całkowity Wskaźnik Dzietności (CWD), ang. Total Fertility Rate (TFR). Chodzi tu o liczbę dzieci, które statystyczna kobieta będzie posiadać w ciągu całego swojego życia. Aby kolejne pokolenie było tak liczne jak poprzednie, powinna ona urodzić dwoje dzieci. Precyzyjniej mówiąc – należy, aby było to nieco więcej (2,07–2,15) w zależności od danego kraju, ponieważ nie wszystkie dzieci dożywają pełnoletniości, a ponadto rodzi się więcej chłopców niż dziewczynek. Wartość 2,07 dotyczy państw rozwiniętych, zaś 2,15 tych biedniejszych, gdyż tam umieralność maluchów jest większa. Jeśli CWD (TFR) wynosi 3,0, oznacza to, że następne pokolenie będzie liczniejsze od poprzedniego. Co w przypadku, gdy wskaźnik ten znajduje się poniżej 2,0?

Dla ułatwienia przyjmijmy, że do zastępowania pokoleń potrzeba dwojga dzieci. Przy CWD równym 2,0, jeśli w pierwszym pokoleniu mamy 100 osób, następne będzie tak samo liczne.
1,75 dla 100 osób = 87,5 osób
1,5 dla 100 osób = 75 osób
1,4 dla 100 osób = 70 osób
1,3 dla 100 osób = 65 osób
1,2 dla 100 osób = 62,5 osoby
1,0 dla 100 osób = 50 osób

Analizując CWD, od razu możemy ocenić przyszłość danego narodu, danej populacji. W naszym kraju tenże wskaźnik spadł poniżej 2,0 w 1990 r. Od tego czasu w żadnym roku dzietność nie przekroczyła tej wartości. Od 31 lat w Polsce nie ma prostego zastępowania pokoleń (zob. tab. 1.).

W 2003 r. CWD wynosiło 1,23, w 2004 r. zaś 1,24. Dzietność na tym poziomie to prawdziwa klęska. Kolejne pokolenie liczy ledwie 62% poprzedniego. Co ciekawe, tak dramatyczne wskaźniki nie wywołały powszechnej debaty, a jest to sprawa kluczowa dla biologicznego przetrwania narodu. Polska dołączyła wówczas do Wspólnoty Europejskiej i głównym tematem w tamtym czasie była możliwość wyjazdu młodych Polaków za granicę. Masową emigrację przedstawiano jako dobrodziejstwo i w referendum akcesyjnym zachęcano wymierający naród do wyjazdów zagranicznych. Nie wiadomo czy nasz kraj opuściło 2 mln, czy 3 mln młodych ludzi – a to tyle, ile rodzi się w Polsce dzieci przez okres od 6 do 8 lat. Jeszcze wcześniej, bo w latach 80. XX w., wygnano za granicę około 1 mln mieszkańców.

Dlaczego w Polsce, pomimo tak niskiego wskaźnika dzietności, przez lata rodziło się więcej osób niż umierało? Odpowiedź jest prosta – ludzie żyją dłużej. Równocześnie z dziećmi żyją ich dziadkowie, a czasem pradziadkowie. Często mija wiele lat, zanim po spadku liczby urodzeń zaczyna się właściwy ubytek ludności. W przypadku Polski były to 23 lata, Japonii – 33, a Tajwanu aż 35 lat.

Z uwagi na niski wskaźnik CWD i emigrację, liczebność Polski kurczy się od 1998 r., czyli od ćwierćwiecza. Co czeka nas w najbliższych latach? Pomimo bardzo niskiej dzietności, przewaga zgonów nad urodzeniami do tej pory była stosunkowo niewielka – od kilku do kilkunastu tysięcy rocznie. W 2020 r. nastąpił znaczny spadek stanu ludności. Zmarło 479 tys. Polaków, a przyszło na świat jedynie 359 tys. Różnica wyniosła prawie 120 tys. ludzi. To prawdziwa klęska. W – najgorszym dotychczas – 2019 r. zmarło 35 tys. osób więcej, niż się urodziło. Oczywiście jako przyczynę takiego stanu rzeczy podano pandemię koronawirusa. W takich warunkach stres oraz brak optymizmu nie zachęcały do posiadania potomstwa. Jak już wspomniałem, w 2020 r. urodziło się 359 tys. dzieci, zaś w 2017 r. było to jeszcze 402 tys. urodzonych.

Przyczyn tego katastrofalnego spadku jest jednak więcej. Co się zatem dzieje? Obecnie w wiek zaawansowany wchodzą roczniki wyżu powojennego (zob. tab. 2.). W 1946 r. w Polsce urodziło się 623 tys. osób, a w 1950 r. – 763 tys. Obecnie mają oni 70–74 lat. Z kolei liczba urodzeń spada, gdyż w okres rozrodczy wchodzą kobiety, które przyszły na świat w czasie niżu demograficznego. Mamy więc do czynienia z dwoma niepokojącymi trendami przebiegającymi jednocześnie: wzrostem zgonów i spadkiem urodzeń. Ubytek ludności będzie się zatem sukcesywnie powiększał i proces ten będzie przyspieszał. W ciągu najbliższych kilku, kilkunastu lat będzie on wynosił 150–300 tys. ludzi rocznie. Ostatnie roczniki kobiet drugiego wyżu demograficznego z lat 80. XX w. osiągają wiek, który wyklucza rodzenie dzieci. Polska miała wyjątkową szansę odwrócenia negatywnych trendów demograficznych, posiadając ten wyż. Potencjał nie został jednak wykorzystany i niestety nie urodziło się tyle dzieci, ile mogło, a w dodatku wysłano setki tysięcy, może nawet ponad 1 mln kobiet w wieku rozrodczym, za granicę. W samym tylko 2004 r. w Wielkiej Brytanii Polki wydały na świat 20 495 dzieci. Do tego powinniśmy doliczyć co najmniej drugie tyle urodzonych w innych krajach europejskich, takich jak: Niemcy, Irlandia czy Holandia. A był to zaledwie początek masowej emigracji naszych rodaków do Europy Zachodniej.

Tempo starzenia się ludności Polski jest bezprecedensowe. Obecnie Polacy starzeją się szybciej niż przeciętni mieszkańcy Starego Kontynentu. W 1950 r. średnia wieku populacji kraju wynosiła 25,9 lat, w 1990 r. było to 32,3, w 2000 r. już 35,4, a w 2020 r. – 41,1. Odsetek osób w wieku powyżej 65. r. ż. to obecnie 18,1%. Jest on większy niż odsetek dzieci w wieku 0–14 lat, który wskazuje 15,3%. Jeszcze w 2010 r. było 13,5% ludzi powyżej 65. r. ż. Tempo starzenia się społeczeństwa jest więc zatrważające. A przecież jeszcze w 1985 r. Polska miała jedną z najmłodszych populacji w Europie. Młodsi byli tylko Słowacy, Maltańczycy i Albańczycy.

Konsekwencje takiego stanu rzeczy będą dla nas bardzo poważne. Mamy do czynienia z kolejnymi dwoma negatywnymi trendami: przyspieszającym ubytkiem ludności i jednoczesnym starzeniem się społeczeństwa. Polaków będzie coraz mniej i będą oni coraz starsi. Już teraz możemy zaobserwować tego skutki. Rekordowo niskie bezrobocie i brak rąk do pracy nie jest wynikiem kwitnącej gospodarki, dzięki której powstało wiele miejsc zatrudnienia, ale konsekwencją rekordowej liczby ludzi przechodzących na emeryturę oraz małej grupy osób wchodzących na rynek pracy. Seniorzy, którzy w każdym społeczeństwie są bardzo ważni, cechują się jednak mniejszą skłonnością do ryzyka i większą zachowawczością. Zwykle to właśnie młodzi tworzą start-upy, nowe technologie czy idee, są bardziej kreatywni. Osoby starsze cenią bezpieczeństwo, inwestują swoje pieniądze ostrożniej lub wolą oszczędzać. To jeszcze bardziej będzie pogłębiać spowolnienie gospodarcze. Mniej ludzi młodych oznacza również mniej żołnierzy, a to z kolei decyduje o zdolnościach obronnych kraju – czy używając języka fachowego – możliwościach projekcji siły. Dodatkowo dochodzi tu aspekt psychologiczny. Matki jedynaków bardziej niepokoją się o los swoich synów, niż matki posiadające 7 potomków.

W kurczącym się społeczeństwie nie potrzeba aż tylu domów. Za 20 lat problemem nie będzie posiadanie mieszkania, lecz to, co będziemy robić z pustostanami. Za 40 lat głównym zadaniem pracowników budowlanych nie będzie stawianie nowych obiektów, ale rozbiórki starych. Przedsmak tego możemy poczuć chociażby na terenie byłego NRD, gdzie wyburza się bloki z wielkiej płyty. Wydatki na opiekę zdrowotną oraz osoby starsze będą w Polsce sukcesywnie rosnąć. Gros wydatków na leczenie pacjenta przypada na dwa ostatnie lata jego życia.

Wyobrażenia, że mniej ludzi to mniej korków, czystsze powietrze, puste plaże i wesołe życie nie są prawdziwe. Rzeczywiście, ruch zapewne będzie mniejszy, ale wygląd naszego kraju bardzo się zmieni. Z powierzchni Polski znikną tysiące wsi i małych miasteczek. Nastąpi koncentracja ludności w kilku dużych ośrodkach miejskich, zaś przeciętna wieku mieszkańca znacznie wzrośnie. Już teraz średnia wieku Polaków wynosi 41,1 lat. Za niespełna dwie dekady przekroczy ona 50. Odsetek osób starszych będzie systematycznie wzrastał i w 2070 r. może osiągnąć nawet 50%. Rodzi się pytanie, jak ci schorowani staruszkowie będą w przyszłości spłacać długi zaciągnięte przez nasze państwo? Polska obecnie, przy stosunkowo dużym odsetku ludzi czynnych zawodowo, ma permanentny deficyt budżetowy, a dług publiczny rośnie z każdym rokiem. Jak społeczeństwo, złożone w ogromnej części z osób niepracujących, spłaci te zobowiązania?

Konsekwencje wynikające ze zmian demograficznych będą dotyczyć nawet języka. Są kraje, takie jak Korea Południowa, gdzie dzietność spadła do poniżej 1 dziecka na kobietę. W 2020 r. wartość ta wynosiła dokładnie 0,84. Koreańczycy poważnie zastanawiają się czy z ich słownictwa nie znikną takie pojęcia, jak: brat czy siostra. Jaka zatem przyszłość czeka firmę Samsung przy takim wskaźniku dzietności? Oczywiście kurczenie się zasobu słownikowego ma złożone przyczyny. Z przemożną siłą działa tendencja do oszczędzania wysiłku, jednak i spadek urodzeń przyczynia się do ubożenia języka.

Wracając do wątków demograficznych – dawniej używaliśmy pojęć takich jak: wuj, wujenka, stryj, stryjenka, synowiec, synowica, prastryj, praciotka, świekra itp. Przy małych rodzinach te słowa przestają mieć rację bytu. Można stwierdzić, że przecież rozwiązanie jest proste – masowa imigracja. Jak pokazały jednak doświadczenia innych państw, nie rozwiązuje ona problemów demograficznych. Pomimo masowego napływu cudzoziemców do Włoch, populacja tego kraju wymiera w tempie ponad 200 tys. osób rocznie. To samo dotyczy Niemiec, Hiszpanii i wielu innych krajów, nawet tak egzotycznych z polskiej perspektywy jak Singapur. Nie mówiąc już o problemach, które takowa migracja powoduje. Jednym z nich jest dodatkowy spadek dzietności wśród tubylców w momencie napływu dużej liczby obcokrajowców. O kolejnych opowiem w dalszej części tej książki.

Istnieje jeszcze inny, nigdzie niedyskutowany, czynnik dotyczący emigracji. W przypadku przemieszczania się ludności możemy mówić o dwóch siłach: przyciąganiu i odpychaniu. Kraj musi być atrakcyjny dla przyjezdnych, powinien być lepszy niż kraj pochodzenia. To, że Polska jest obecnie takim miejscem dla Ukraińców czy, chociażby, mieszkańców Bangladeszu, nie oznacza, że będzie taka również za 50 lat. Dlaczego zakładamy, że migranci będą chcieli przyjeżdżać do Polski – kraju zamieszkanego przez masy ubogich emerytów? Czy płace w państwie, gdzie ogromna większość ludzi nie pracuje, będą dla nich atrakcyjne? Pójdźmy jeszcze dalej: czy wspomniani wyżej Banglijczycy będą chcieli spłacać długi zaciągnięte przez Polaków? Może się okazać, że to właśnie młodszy demograficznie Bangladesz będzie stwarzał lepsze warunki do życia i pracy, niż starzejąca się i wyludniona Polska.

Radomir Nowakowski

Fragment książki Radomira Nowakowskiego pt. „Depopulacja. Polska i świat w obliczu katastrofy demograficznej”, która ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa PROHIBITA.
Książka jest dostępna w sprzedaży w księgarni Multibook.pl
https://multibook.pl/pl/p/Radomir-Nowakowski-Depopulacja.-Polska-i-swiat-w-obliczu-katastrofy-demograficznej-/13947