Odpowiedź na artykuł p. Mateusza Machaja: Dlaczego Austriacy mają rację
Nie tak dawno miałem przyjemność prowadzić z Panem Machajem łączony wykład na temat wielkiego kryzysu. Niestety, nie dowiedziałem się, że czeka na mnie tak gruntowna odpowiedź na zarzuty i pytania, które sformułowałem w listach raczej, niż artykułach. Prosząc o wybaczenie spóźnienia mam nadzieję, że i tym razem dane będzie mi dyskutować z Panem Mateuszem.
Jak już wspomniałem Pan Machaj gościł niedawno w Poznaniu, miałem więc możliwość dokładniej poznać Jego poglądy. Problem podstawowy, z którym się muszę uporać, to specyficzne podejście do pewnych definicji, których obaj używamy, inaczej zaś definiujemy. Dotyczy to głównie inflacji. Innym zaś źródłem sporu jest moje podejście do ekonomii przez pryzmat ekonometrii: dyskusję nad teoriami rozpoczynam od obliczeń. Można się z tym zgadzać, można nie – w Polsce wielu zasłużonych profesorów nie uznaje takiego sposobu uprawiania ekonomii zarzucając mu przesadny empiryzm czy skłonność do przedkładania formuł matematycznych nad „rzeczywistość”.
Moja odpowiedź nie ma charakteru uporządkowanego artykułu, za co przepraszam. Postarałem się jednak wypunktować najważniejsze problemy, z którymi nie zgadzam się z Panem Machajem. Oto one:
O niepewności.
Faktycznie nie znam całego dorobku Pana Machaja. Jednak do napisania krytycznego głosu w sprawie Jego artykułu skłonił mnie atak na wybiórczo traktowane teorie Tobina. Zgadzam się, że nie jest rolą Pana Machaja opisywanie całego dorobku Tobina, jednak pominięcie kwestii niepewności znacznie zubaża Jego tekst.
O tożsamości Fishera.
Z owej „tautologii” Fishera, z którą nota bene najzajadlej polemizowała Joan Robinson, wynika jeden podstawowy wniosek: wzrost podaży pieniądza przekładający się na wzrost popytu będzie wywoływał wzrost cen. Pod warunkiem, rzecz jasna, niezmienności pozostałych czynników. I w tym właśnie tkwi problem – książka Fishera to 502 stronicowa cegiełka, z której zwykło się przytaczać pierwszych 50. Analiza Fishera jest bardzo dobrym przykładem wnikliwych badań nad pieniądzem uwzględniających wszystkie możliwe zmiany w systemie gospodarczym. Tożsamość Fishera (nie równanie) jest – jak to z tożsamościami bywa – spełniona zawsze. Jednak o znaczeniu teorii Fishera decyduje przyjęcie zmienności pozostałych elementów tożsamości (czyli V oraz T). Jak więc widać Szkoła Austriacka nie koniecznie musi zdawać sobie sprawę z zakłóceń pieniężnych „znacznie bardziej, niż Nowi Klasycy”, do których siebie faktycznie zaliczam. Swoją drogą niemal cały dorobek nowej ekonomii klasycznej poświęcony jest analizie szoków (nieprzewidzianych zmian) monetarnych. Nie wiem więc dlaczego akurat Austriacy mają mieć o tym większe pojęcie.
O nowej ekonomii klasycznej.
1). W tym przypadku mamy diametralnie odmienne poglądy. Po pierwsze nie rozumiem dlaczego nowa ekonomia klasyczna ma według Pana Machaja uważać, że ekspansja kredytowa nie pociąga za sobą poważnych konsekwencji. Problem w tym, że kierunki te zadają inne pytania. NEK interesuje skutek szoku popytowego, niekoniecznie zaś jego źródło. Oczywiście tutaj mogę od razu samemu odpowiedzieć na pytanie: zapewne na tym polega „wyższość” mikroekonomii austriackiej nad nowoklasyczną.
2). Skoro Lucas wolnorynkowcem nie jest, to chciałbym zapytać na jakiej podstawie Pan Machaj doszedł do takiego poglądu. Czy w którymś z artykułów Lucas pisał, że nie należy traktować bankowości jak innego businessu? Tutaj właśnie widzimy spór o znaczenie słów: wolny rynek dla mnie, a sądzę, że i dla większości, nie sprowadza się do waluty złotej. O definicjach jednak, tak jak i o gustach, non est duscutandum.
3). Podając definicję wolnorynkowego ekonomisty Pan Machaj przytoczył przykład wyprowadzania modelu ekonomicznego. Model Lucasa z 1973 w ten właśnie sposób zostaje wyprowadzony. Czy może się mylę??? Generalnie też poleciłby oderwanie się od książki Snowdana, Vaina i Wynarczyka w opisach nowej ekonomii klasycznej. Podstawą teoretyczną NEK jest hipoteza stopy naturalnej połączona z racjonalnością oczekiwań i ciągłością zachowań optymalizujących (może wówczas artykuł Lucasa z 1972 nie będzie nazywany esejem, a The Economist nie będzie traktowany jako podstawa do badania recepcji pewnych teorii…). Widać więc, że tzw. podejście realnego cyklu koniunkturalnego nie może być automatycznie wpisane w nurt NEK. A już niestosowne jest przypisywanie mi jakichkolwiek związków z realnym cyklem koniunkturalnym. No chyba, że poprzez skrupulatną analizę pierwiastka jednostkowego.
4). NEK stawia pewne określone pytania badawcze. Jednym z nich jest pytanie „dlaczego zauważyć można związek między bezrobociem a wzrostem cen?”. Skąd wzięło się to pytanie? Z próby podjęcia dyskusji z podejściem postkeynesowskim opartym na krzywej Phillipsa. Trudno więc wymagać od pewnego podejścia zajmowania się dokładnie tym samym, czym zajmuje się inne podejście. Bo czy Pan Machaj jest w stanie wytłumaczyc ową relację między zmianami poziomu cen a zmianami bezrobocia, zachodzącymi np. w Polsce?
5). Analizując racjonalność oczekiwań Pan Machaj popełnia typowy dla wielu ekonomistów polskich błąd. Radzę sięgnąć do artykułu Mutha i skorygować to niedopatrzenie. Dlaczego przedsiębiorcy popełniają błędy? Przecież oczekiwania racjonalne nie są tym samym, co oczekiwania doskonałe. Rozkład prawdopodobieństwa prognozowanych zmiennych nie jest znany z prawdopodobieństwem równym 1, lub innymi słowy nie ma doskonałej pewności o do sił oddziałujących na daną zmienną. Możemy próbować zidentyfikować te siły – czy to jak Pan machaj na podstawie jedynie słusznej teorii, czy tak jak ja na podstawie tysięcy estymacji.
O Tobinie i innych keynesistach
1). Bardzo problematyczne są ataki Pana Machaja na „Ogólną teorię” Keynesa. Trudno mi bowiem zrozumieć dlaczego atakuje On makroekonomiczną warstwę tej książki, pozostawiając ważniejszą (moim zdaniem) jej część bez komentarza. W tej części można znaleźć uzasadnienie występowania problemów niedostatku popytu w systemie teoretycznym opartym na zasadach maksymalizacji. Motyw płynności powiązany ze spekulacją decyduje o przesuwaniu dochodu z części konsumowanej do niewydatkowanej. To zaś w krótkich okresach może doprowadzić do zanegowania prawa Saya. Czy Pan Machaj nie uważa, że tak rozumiany keynesizm zasługuje na większą uwagę, niż jego, że posłużę się terminologią Pana Machaja, „agregatowa” odmiana?
2). Nadal twierdzę, że sposób, w jakim Pan Machaj wypowiada się na temat Jamesa Tobina, zwłaszcza zaś stwierdzenia „niby laureat Nagrody Nobla…” oraz „Gdyby Pan Tobin był poważny” są nie na miejscu. Sam sprzeciwiam się wielu tezom Tobina, ale nie przyszłoby mi do głowy używanie w odniesieniu do niego takich określeń. Tym bardziej chyba nie uchodzi to – nie jestem jednak konserwatywnym liberałem, wobec czego nie mogę pisać z pewnością – konserwatywnemu liberałowi. Mój list zaś nie jest lamentem, że „Machaj za mało pisze”, tylko, iż „Machaj chyba za mało przeczytał”, żeby serwować Czytelnikom analizę nie-austriackiej myśli ekonomicznej. Poza tym cóż to za argument w dyskusji: „Profesor Tobin jest keynesistą”. Równie dobrze można odrzucić poglądy wszystkich nie-profesorów jako naukowo nieuzasadnione.
3). Nowy keynesizm to grupa poglądów, z którą polemizuję w kilku moich artykułach (naukowych) zarówno teoretycznie, jak i empirycznie. Stwierdzenie, jakoby „Nowi Keynesiści, [byli ekonomistami] przez których przemawia jeszcze większa nienawiść do wolnego rynku (Stiglitz)” jest kolejnym nadużyciem. Czy nie wydaje się Panu Machajowi, że z samych założeń struktury modelu Akerlofa i Yellen wynika przekonanie o „normalności” gospodarki wolnorynkowej? Jeśli ktoś zakłada, że w długim okresie gospodarka działa zgodnie z teorią ilościową i zasadami optymalizacji, to chyba trudno mówić o „większej nienawiści”. Postkeynesiści (np. wspomniana już Joan Robinson) negowali przydatność podstaw subiektywno-marginalistycznych i to właśnie o nich można by pisać używając słów Pana Machaja. Inna sprawa, że Stiglitz jest zagorzałym socjalistą i wiele z jego tez (np. szkodliwość polityki walki z inflacją w Rosji) nijak ma się do realiów. Jeśli realia mogą być obserwowalne, rzecz jasna.
O pieniądzu.
1). Wracając do roli pieniądza i ataku, jakobym nie przeczytał tekstu Pana Machaja. Sęk w tym, że poświęciłem. Jak mam rozumieć Jego słowa „Pieniądz pełni funkcje pieniężne i jego ilość nie ma znaczenia. Tak jak ilość kilogramów nie ma znaczenia, bo znaczenie ma ilość kilogramów jakiegoś dobra, tak również sama ilość pieniądza nie ma znaczenia dla rynku, bo zwiększanie jego ilości prowadzi do wzrostu cen (spadek siły nabywczej).” Jeśli ktoś pisze, że ilość pieniądza nie ma znaczenia, to odbieram to jako przekonanie o całkowitej neutralności pieniądza. Zwłaszcza, gdy sąd ten prezentuje po słowach „pieniądz pełni funkcje pieniężne”. Skoro też twierdzi Pan Machaj, że pieniądz nie jest nigdy (nie lubię podwójnych zaprzeczeń w językach słowiańskich…) neutralny, to skąd bierze się stwierdzenie, że ilość pieniądza nie ma znaczenia? Niestety nie jestem w stanie tego zrozumieć. Chyba, że zmienimy definicję neutralności i/lub pieniądza.
2). W moim pytaniu: Intrygujące też jest stwierdzenie Autora odnoszące się do skupowania przez bank centralny (także NBP) rządowych papierów dłużnych. Może Autor przytoczy kilka konkretów na poparcie tej tezy? nie chodziło mi o sam fakt skupowania papierów dłużnych – o czym, spieszę wyjaśnić , dowiedziałem się na kursie bankowości – lecz o wpływ tego procederu na działalność banków i utrzymywanie się nierynkowego poziomu stóp procentowych. Otóż wraz z innymi ekonomistami poznańskiej AE testowaliśmy tę hipotezę empirycznie i nie znaleźliśmy wystarczających na to dowodów. Stąd moja prośba o przytoczenie wyników estymacji dokonanych przez Pana Machaja, które, jak wierzę, przeprowadził.
3). Jeszcze o pieniądzu, a konkretnie o popycie na pieniądz. Pan Machaj pisze, że „Myli również się mówiąc o popycie na pieniądz współzależnym od stopy procentowej”. Badając popyt transakcyjny na pieniądz zauważyliśmy niewielki wpływ stopy procentowej na popyt na agregat M1. Tutaj zdadzam się z argumentacją Pana Machaja. Gdy jednak zwiększyć „szerokość” agregatu nie ma podstaw, by nie wprowadzać stopy procentowej do zbioru zmiennych, które określać będą popyt na pieniądz. Chyba, że przyjmiemy jakiś niecodzienny sposób definiowania pieniądza.
O metodzie.
Podejście Pana Machaja do możliwości eksplanacyjnych ekonometrii jest – jak zresztą zauważyłem podczas wspomnianego już naszego wspólnego wykładu – pełne wątpliwości. I dobrze. Proszę jednak nie pisać o zdrowym rozsądku jako podstawie do budowania teorii. Gdzie jest miejsce zdrowego rozsądku w życiu codziennym pokazuje przykład raportu Pani Błochowiak. Proszę wybaczyć następny trywialny przykład, ale czy zdrowy rozsądek nie podpowiadał ludziom przez wieki geocentryzmu i przekonania o płaskości Ziemi? Ekonometria dostarcza możliwości empirycznej weryfikacji teorii. Jeśli Pan Machaj nie wierzy w taką możliwość, to dlaczego odwołuje się On do jakichkolwiek przykładów? Skąd wiadomo, jeśli nie z obserwacji, że istniały momenty, w których wzrostowi podaży towarzyszył wzrost cen, czy choćby, że źródłem bezrobocia w Europie jest nadmierna opiekuńczość państwa? Czy może Pan Machaj zaneguje ekonometrię w duchu heisenbergowskim? Skąd w końcu tak mocne przekonanie o tym co ekonometria może, a czego nie? Ile czasu poświęcił mój adwersarz na studiowaniu metod ilościowych? Skoro przyjmuje się pewne założenia, np. braku równowagi, braku ciągłości czyszczenia rynków, to na jakiej podstawie można je przyjmować? Tylko dlatego, że Cantillion tak twierdził? Nie wiem jak innych Czytelników, ale mnie ta specyficznie rozumiana scholastyka nie przekonuje. Co innego wyniki badań. Na zakończenie tego wątku metodologicznego: Friedman stwierdził dawno temu, że zadaniem teorii ekonomii jest postawienie jak najlepszej prognozy. Jak trafne są stawiane przez Pana Machaja prognozy budowane na podstawie teorii austriackiej? Kończąc ten wątek: jeśli cykle nie są deterministyczne, to jak wytłumaczyć okresowość??? Samo słowo CYKL denotuje potrzebę okresowości – chyba, że inaczej zdefiniujemy cykl.
O pobitych
1). Jak widzę „równo po głowie” dostają od Pana Machaja nie tylko keynesiści, ale i ci, których poglądy nie wpisują się w ramy Szkoły Austriackiej. Chciałbym jednak zapytać Pana Machaja – czy Pan Machaj szukał potwierdzenia empirycznego tez Szkoły Austriackiej? Czy Pan Machaj mógłby opisać wyniki swoich badań? Dodam do tego pytania z innej beczki – co zrobili i co zrobić mogą zwolennicy Szkoły Austriackiej w Polsce, żeby uzdrowić sytuację gospodarczą po 1989? Czy wierzy Pan, że możliwy jest powrót do systemu waluty złotej (w takiej, czy innej postaci)? Jak wytłumaczyć komplikacje wynikające z pozostawania II Rzeczpospolitej w Bloku Złota, gdy inne państwa stopniowo odchodziły od tego systemu?
2). A propos „głosu z katowickiej AE”. Pani Joanna Czech-Rogosz ma rację wytykając Panu Machajowi „naukową arogancję”. Jak bowiem inaczej nazwać daleko posuniętą scholastykę, której podstawy metodologiczne są wątpliwe – co bardzo trafnie zauważył podczas poznańskiego wykładu Pan Sławomir Mucha. Niech mi wolno będzie zapytać ile artykułów Tobina, Lucasa, Sargenta, Wallace’a, Barro, Akerlofa i innych przeczytał Pan Machaj? W końcu na czym Pan Machaj opiera swój sąd, że „na katowickiej Akademii Ekonomicznej ten nurt [austriacki] jest tak samo ignorowany jak w innych miejscach w Polsce”?
Zamiast zakończenia
Skoro Pan Machaj ma dość tłumaczenia kim był Mises (pisząc o chłopku i wariacie daje Pan Machaj do zrozumienia, że mogłem tak o Misesie i Rothbardzie myśleć – wyjaśniam: nie, nie myślałem), to trzeba Go nakłonić, by pracy swej nie zarzucał, bowiem niewielu jest w Polsce ludzi mogących wiedzę tę popularyzować.
Mój spór z Panem Machajem nie powinien mieć miejsca, gdyż tak On, jak ja staramy się sprzeciwić hegemonii keynesizmu we współczesnej ekonomii polskiej. Jak widać potwierdza się stara prawda, że frakcje walczą najwytrwalej i najzajadlej.
Jacek Wallusch
(20 września 2004)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here