Słyszałem już plotki, że jestem wrogiem giełdy – a może nawet w ogóle spekulacji. Takie – nieuprawnione, oczywiście – wnioski wyciągali niektórzy z moich licznych tekstów – m.in. wpisu w blogu na tym portalu z 23-III p/t „Zakazać działalności holdingów?”
Nic bardziej błędnego. Spekulantów popieram i podziwiam, spekulację uważam za ważny element gospodarki, a giełdę – za znakomite miejsce do spekulowania.
Spekulanci – to ludzie znający się na rzeczy. Nie „eksperci”, wypisujący dowolne prognozy brane z sufitu – lub fałszywe prognozy na czyjeś zlecenie – lecz ludzie obstawiający własnymi pieniędzmi. Czyli: podejmujący decyzje w miarę racjonalne. Ten, kto lepiej zna się na pogodzie w Egipcie, wylewach Nilu, zagrożeniach szarańczą i podwyżką podatku, efektami możliwych wojen na Bliskim Wschodzie itd. – na ogół wygra zakładając się o ceny bawełny…
A czasem przegra. Jak w pokerze lub brydżu. Ale w długim dystansie wygrywają lepsi.
Proszę zauważyć, że ja mówię o spekulacjach na cenach towarów – również walut. Nazywa się to „transakcja terminowa” – i oznacza, że umawiam się (fikcyjnie) na zakup tony bawełny za dwa miesiące. Giełda na ogół wymaga, bym wpłacił 10% vadium – i tyle. Bawełny tej ani ja za dwa miesiące nie kupuję, ani mój kontrahent w ogóle jej nie posiada: oznacza to tylko, że wypłacam ja – lub on – różnicę, między ceną dzisiaj, a ceną za dwa miesiące.
Obydwaj kontrahenci mają radochę jak w totalizatorze, giełda ma z tego 1% – ale najważniejsze, że setki tysięcy ludzi, znających się świetnie na robieniu z bawełny kalesonów i pościeli, nie muszą znać się na pogodzie w Egipcie, wylewach Nilu, zagrożeniach szarańczą i podwyżką podatku, efektami możliwych wojen na Bliskim Wschodzie itd. – by ocenić, jaka będzie cena bawełny za miesiąc, za dwa miesiące, za rok – bo robi to za nich tysiąc zawodowców (którzy z kolei kalesonów nie uszyją).
Podział pracy. Po prostu. Nie każdy musi znać się na wszystkim.
Dziś natomiast większość obrotów giełdowych to spekulacje na kursach akcyj.
To jest działalność nic (albo bardzo niewiele) wnosząca do oceny rynku. Jak wiadomo małpy potrafią na takiej giełdzie osiągać wyniki takie, jak „znawcy”. Natomiast wytwarza się chorobliwa otoczka: handel nielegalnymi informacjami o firmach, plotki, zmowy w celu obniżenie (lub podwyższenia kursów akcyj), działania jawnie przestępcze.
Najlepiej porównać to do Totalizatora Sportowego – i Toto-Lotka. W totalizatorze wygrywają częściej ci, którzy znają się na piłce nożnej – a w Toto-Lotka wygrywa się czysto losowo. Dlatego totalizator (piłkarski, koński) to instytucja pożyteczna (pieniądze przepływają od frajerów do tych, którzy się na czymś znają…) – a Toto-Lotek to czysty hazard i marnowanie czasu. Nie, iżby tego zakazywać – ale iżby popierać?
Jeśli więc z powodu likwidacji spółek akcyjnych zaniknie ta część działalności giełdowej – to nic się złego nie stanie; wręcz przeciwnie. Bo niby komu miałaby służyć informacja, jaka będzie (w ocenie spekulantów) wartość akcyj spółki za dwa miesiące?
Tylko tym, którzy za dwa miesiące chcą nabyć jej akcje…
Właścicielom spółki na pewno to w niczym nie pomaga. Czytałem kiedyś książkę pisaną z punktu widzenia pracownika „Microsoftu”. Co parę minut patrzą na notowania giełdowe: „O, Wiluś Gates jest bogatszy o $2 miliardy!”; po godzinie: „O, straciliśmy $3 miliardy…” (pracownicy też mają akcje „Microsoftu”…). Od czego tylko drżączka i nerwówka…
Śp. Cyryl N. Parkinson sformułował ongiś „Prawo Tysiąca”; brzmi ono: „Jeśli instytucja ma ponad 1000 pracowników, to do funkcjonowania niepotrzebny jej jest świat zewnętrzny: ma dość problemów sama ze sobą…” Wydaje się, że giełda akcyj ten właśnie próg osiągnęła.
To nie znaczy, że jest szkodliwa – skądże! Dopóki istnieją spółki akcyjne taka giełda może sobie istnieć.
Jednak nikt nie straci, gdy spółek akcyjnych zabraknie…
Janusz Korwin-Mikke
Źródło: http://korwin-mikke.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here