Publikujemy artykuł autorstwa p. Macieja Tomaszewskiego, przesłany do naszej redakcji w ramach konkursu na tekst o kapitalizmie
Mówiąc o kapitalizmie, wolnym rynku oraz gospodarce wolnorynkowej powinniśmy zacząć od przedstawienia definicji tych pojęć. Oczywiście ich określenie nie jest nigdy jednoznaczne, niemniej jednak mówiąc „kapitalizm” najczęściej mamy na myśli następujące elementy: system społeczno-gospodarczy, kapitał, własność prywatna, wolność osobista, swoboda zawierania umów, wolny rynek. I rzeczywiście, gdy połączymy te wszystkie elementy, powstanie jedna z wielu definicji kapitalizmu jako systemu społeczno-gospodarczego opartego na własności prywatnej, wolności osobistej i swobodzie zawierania umów, w którym procesy gospodarcze regulowane są głównie przez rynki. W tych procesach mniej lub bardziej istotną rolę pełni państwo, co znacząco odróżnia kapitalizm od gospodarki wolnorynkowej, choć rzecz jasna, te pojęcia są do siebie mocno zbliżone. Uważam jednak, że kapitalizm to coś więcej – jest to system. System zarówno gospodarczy, jak i społeczny. Ja jednak chciałbym bardziej uwypuklić czynnik społeczny, gdyż każdy system, wszelkie stosunki i procesy gospodarcze tworzą zawsze ludzie. To oni są tu podstawą i bez ich udziału nie byłoby mowy o żadnym z wymienionych na początku pojęć.
System kapitalistyczny ma już niemałą historię, obecnie zaś ciągle ewoluuje. Największy swój rozkwit w czystej postaci ma już najprawdopodobniej za sobą, współcześnie jednak ciągle się rozwija i stanowi pewnego rodzaju mieszankę czystego kapitalizmu i interwencjonizmu oraz innych tendencji. Wydaje mi się, że po lekcjach, jakie udzieliła nam historia, nie powrócimy już nigdy do wyjściowej postaci kapitalizmu, po pierwsze dlatego, że oznaczałoby to poważny krok w tył, po drugie musielibyśmy zaprzepaścić dorobek poprzednich pokoleń i narazić się na podobne niebezpieczeństwa, po trzecie politycy by nam na to nie pozwolili. Od wielu już lat często skutecznie trzymają w swoich karbach przedsiębiorców. W tym miejscu dochodzimy do stereotypu opisującego współczesny kapitalizm, tj. podział społeczeństwa na „okrutnych wyzyskiwaczy, bezdusznych oszustów, krwiożerczych wręcz kapitalistów (współcześnie zwanych przedsiębiorcami) oraz na biedną, niczemu niewinną, zasługującą na dobrobyt, a wyzyskiwaną nieludzko klasę robotniczą (obecnie pracowników etatowych). Oczywiście, jak pokazała historia ten podział musiał zostać uzupełniony o instytucję państwa, która będzie obrońcą najsłabszych, upomni się o ich prawa oraz będzie stała na straży porządku. Stopniowo rola państwa była coraz bardziej znacząca, polegała i nadal polega na przeciwdziałaniu negatywnym zjawiskom gospodarczym, takim jak m.in. inflacja, bezrobocie, czy ostatnio popularne słowo – kryzys.
Powyższe stereotypowe myślenie, choć wydaje się być na pierwszy rzut oka niedorzeczne, jest w rzeczywistości nadal obecne w naszych umysłach. Ile razy narzekamy na swoich szefów (o ile ich posiadamy), jak to nas chcą całkowicie wykorzystać, pozwalając zaledwie na przysługujące na każdą godzinę pięć minut odpoczynku, płacąc nam za to „marne grosze”, a na dodatek nie licząc się z nami, twierdząc, że na nasze miejsce czeka już kilku następnych, przez co każdego dnia mamy obawę, czy nie zostaniemy zwolnieni z pracy. Przecież gdyby nas zwolniono, pogrążyłoby to nas w długach, nie stać by nas było na spłacanie kredytu hipotecznego, kart kredytowych, nowego samochodu etc. Przedsiębiorcy natomiast narzekają na złowrogo nastawione do nich państwo, ciągle zmieniające się przepisy, które ograniczają wolność i swobodę firm, beznadziejne drogi, które zwiększają koszty i wydłużają czas transportu, złodziejskie podatki i ogromne składki zusowskie. Widzimy zatem, że stereotypy są ciągle żywe. Oczywiście, jak chyba we wszystkich stereotypach, jest w nich zawsze część prawdy.
Kolejnym utartym sposobem myślenia jest to, że domeną Polaków jest właśnie narzekanie. Również i w tym przypadku jest ziarnko, a może więcej, prawdy. Zapominamy często, bądź nawet o tym nie wiemy, że to my wybieramy, kim chcemy być w przyszłości. Myślę, że tak naprawdę każdy chciałby być przedsiębiorcą, a nie pracownikiem etatowym, chociażby dlatego, że jest to utożsamiane z bogactwem. Oczywiście każda z wybranych opcji ma swoje wady i zalety. Jasne jest również to, że nie może być w kraju tylko przedsiębiorców lub tylko pracowników. Zazwyczaj te proporcje są podobne i zachodzi pomiędzy nimi pewna równowaga. Natomiast przejawem zachwiania tej równowagi jest bezrobocie. Mamy zatem wolność wyboru naszej ścieżki życiowej. Najczęściej jednak wybieramy jednak tę drugą i w zasadzie nie można się temu dziwić. W gospodarce jest znacznie więcej pracowników niż pracodawców. Będąc młodymi ludźmi obserwujemy otaczającą nas rzeczywistość, chodzimy do szkoły – widzimy nauczycieli, sprzątaczki, szatniarzy; idziemy do sklepu – widzimy kasjerki, ludzi układających towary na półkach, kierowców ciężarówek; idziemy do restauracji – widzimy kelnerów, kucharzy itd. Tym samym nabywamy pewne wzorce, które niestety prowadzą najczęściej do obrania podobnych dróg, które sprowadzają się do jednego – zostania pracownikiem. Tylko w nielicznych przypadkach decydujemy się być w przyszłości właścicielem prywatnej szkoły, sieci supermarketów czy restauracji. Ponadto kończąc szkołę średnią, a nawet studia wyższe, nie jesteśmy przygotowani do tego, by zostać przedsiębiorcą, nie posiadamy często nawet minimalnej wiedzy dotyczącej chociażby tego, jak założyć firmę. Za to jesteśmy w wystarczający sposób przygotowani do tego, by zostać pracownikami. Najlepszym dowodem na to jest chociażby przedmiot szkolny „Podstawy przedsiębiorczości”, na którym uczymy się głównie, jak napisać dobre CV, list motywacyjny, jak zaprezentować się na rozmowie kwalifikacyjnej itd. Nie twierdzę jednak, że zawsze lepiej jest być przedsiębiorcą niż pracownikiem etatowym lub odwrotnie, ocenę tego pozostawiam Czytelnikowi. Moim celem jest raczej zauważenie pewnej prawidłowości. To, co napisałem wyżej to był tylko przykład. Prawda jest znacznie bardziej brutalna.
Na początku pisałem, że kapitalizm jest systemem. Inni mówią, że rynek to gra, w której wszyscy uczestniczymy. Tylko czy ktoś uczy nas zasad tej gry? Myślę, że u większości odpowiedź na to pytanie brzmi nie. Można zatem zauważyć tu pewien paradoks. Wszyscy jesteśmy uczestnikami rynku, gospodarki, a także systemu zwanego kapitalizmem, chociaż mało kto wie, jak w nich prawidłowo funkcjonować. Kolejna rzecz – mówi się, że znajomość prawa nie usprawiedliwia, ale czy ktokolwiek z nas został nauczony, jakie jest obowiązujące obecnie prawo, gdzie należy szukać odpowiedzi na prawne wątpliwości, które nas napotykają. Każdy pewnie powie – u prawnika. Dobrze, ale czy nie lepiej byłoby znaleźć odpowiednią ustawę i ją przeczytać? Zapewniam, że wtedy dowiemy się dużo więcej.
Wspomniałem już wcześniej o bezrobotnych, którzy są niechlubną cechą kapitalizmu. Faktycznie bezrobotnych jest więcej niż wskazują na to statystyki, przecież ile osób nie rejestruje się w urzędzie pracy. Jeśli jesteśmy już przy tej instytucji. Ile programów jest przygotowanych przez rząd w celu zmniejszenia bezrobocia? Mamy szkolenia, jak dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej u przyszłego pracodawcy, mamy programy stażowe, które zniżają pracownika do rangi niemal niewolnika, kiedy pracuje po 8 godzin dziennie, a dostaje 600 złotych miesięcznej pensji, a później zamiast nas zatrudnić na stałe, pracodawcy najczęściej zatrudniają kolejnego stażystę. To już lepiej pójść na zasiłek dla bezrobotnych. Wtedy będziemy dostawać więcej nie robiąc tak naprawdę nic. To jest zła droga. Urzędy pracy nieświadomie (lub świadomie) zabijają w nas kreatywność. Przecież łatwiej jest pójść na zasiłek niż cokolwiek zrobić, co zapewni mi stały dochód i dostatnie życie. Większość czeka, że stanie się cud, który nagle polepszy ich stan. Tak jednak nie jest. Trzeba samemu coś zrobić, a dopiero wtedy przyjdą korzyści. Trzeba być samodzielnym, samodzielność daje kreatywność, której niestety nie wspierają urzędy pracy. Człowiek przecież będzie musiał coś zrobić, by zapewnić byt sobie i swojej rodzinie, gdyby nie jałmużna w postaci zasiłku, zrobiłby to wcześniej.
Wielu ludzi twierdzi, że kapitalizm jest zły, natomiast komunizm był bardziej przyjazny człowiekowi. Ale czy tak właśnie było? Kto mógł pomyśleć jeszcze trzydzieści lat temu, że będzie mógł polecieć do dowolnego kraju na świecie, mógł bez przeszkód rozwijać swoją kreatywność, przedstawiać publicznie swoje poglądy? Kto widział tyle różnorodnych towarów, produktów, usług, jakie są dzisiaj dostępne? W komunizmie było wszystko ograniczone, a zwłaszcza szeroko pojęta wolność, w kapitalizmie nic nie jest ograniczone. Nie ma tylu barier. W komunie ludzie nie widzieli możliwości zarobienia pieniędzy innych niż praca na etacie, w kapitalizmie „możliwości leżą wprost na ulicy”. Trzeba jedynie pomyśleć, jak je wykorzystać, by przyniosło to nam zysk i spełnienie marzeń.
Ostatnio często obecne jest na naszych ustach słowo „kryzys”. Czy on naprawdę był, a może jeszcze jest, zatem kiedy się skończy? Odpowiadając dyplomatycznie na to pytanie, z perspektywy studenta ekonomii, mogę stwierdzić: to zależy. Jeżeli chodzi o Polskę, zjawisko to było obecne w znacznie mniejszym stopniu niż w innych krajach, niektórzy mówią nawet, że nie było go w ogóle. Nie chciałbym się skupiać na tym, czy kryzys był, czy jest, jednak pragnąłbym zająć się samą jego istotą. Wszyscy wiemy, że niemalże wszystkie zjawiska zarówno przyrodnicze, jak i gospodarcze – stworzone przez człowieka, następują cyklicznie – jest to naturalne. W gospodarce wolnorynkowej również cykliczne zmiany są obecne, choć czasami zachodzą pewne anomalie, które prowadzą na przykład do spotęgowania pewnych zjawisk. Jak wspomnieliśmy na początku, gospodarkę tworzą przede wszystkim ludzie i to ich przede wszystkim trzeba winić, a zwłaszcza analityków, którzy próbują przepowiedzieć, co będzie w przyszłości, choć każdy wie, że nie da się tego przewidzieć. Niemniej jednak większość ludzi liczy się z tymi opiniami i podejmuje szereg decyzji, które mają też swoje konsekwencje, często nieprzewidywalne. O ile mówimy o małych podmiotach gospodarczych, decyzje te nie mają tak ogromnego wpływu na gospodarkę jak przedsięwzięcia realizowane przez ogromne korporacje czy też największego z uczestników rynku, jakim jest państwo. Jednak konsekwencją tego, że gospodarka to niespotykanie szeroka sieć wzajemnych powiązań, decyzje ogromnych uczestników rynku mają wpływ na wszystkich, łącznie z najmniejszymi uczestnikami, jakimi są konsumenci . Te zależności najłatwiej jest zauważyć na giełdach papierów wartościowych, gdy jednorazowa transakcja wielkiego gracza znacząco wpływa na kurs notowanego waloru, a nawet indeksu giełdowego.
Z powyższych zależności wynika poważne niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą kapitalizm. Coraz częściej możemy zauważyć, jak powstają poważniejsi gracze rynkowi, którzy ponadto nadal się umacniają i zwiększają swoją ekspansję. Mam tu na myśli duże przedsiębiorstwa – korporacje o zasięgu międzynarodowym, których aktywa często osiągają lub nawet przekraczają PKB wielu krajów. Uważam, iż rodzi to duże zagrożenie dla gospodarki światowej, gdyż ogromny wpływ tych przedsiębiorstw, który nierzadko przeradza się we władzę może spowodować wiele niekorzystnych dla innych uczestników rynku działań, jak np. zmiana kursów walut, duże wahnięcia cen akcji czy też zmiany ustawodawcze. Naturalną rzeczą jest, że każdy uczestnik rynku (poza działalnością charytatywną) dąży do osiągnięcia jak największych korzyści dla siebie, jednakże z uwagi na to, że to ludzie są tymi uczestnikami, środki, jakimi się posługują często są niemoralne lub łamią prawo, tworząc jednocześnie pewnego rodzaju patologie oraz niekorzystne zjawiska gospodarcze. Dlatego też uważam, iż wolny rynek, który istnieje bez udziału instytucji państwa jest niestety utopią. Niemniej jednak zbyt dominująca rola państwa może również w większej mierze zaszkodzić aniżeli pomóc gospodarce, dlatego niezbędne jest znalezienie tzw. złotego środka, który pozwoli rozwijać się z powodzeniem każdemu uczestnikowi gospodarki i osiągać swoje cele, ale bez niczyjej krzywdy. Proces dochodzenia do tej równowagi odbywa się obecnie we wszystkich krajach rozwiniętych. Oczywiście nigdy żadne z tych państw nie osiągnie ideału, gdyż wprowadzane zmiany wymagają czasu, a jednocześnie nie gwarantują sukcesu, ponieważ w tym samym czasie mogą pojawić się nowe zjawiska, które będą stanowiły reakcję na wcześniejsze celowe zabiegi. Niemniej jednak należy dążyć do stanu przynajmniej zbliżonego do właściwego.
Polska jako kraj rozwijający się korzysta ze wszystkich lekcji, jakie udzieliła historia „krajom zachodu”, dzięki czemu nie popełniamy już pewnych błędów. Korzystając niejako z premii krajów rozwijających się jesteśmy w stanie pokonać proces dochodzenia do wyżej opisanego „złotego środka” znacznie szybciej niż kraje zachodnie. Ten proces rozpoczęty w roku 1989 ciągle trwa i uważam, że w perspektywie kilku-kilkunastu lat Polska osiągnie stan zbliżony do owej równowagi, co, biorąc pod uwagę wbrew pozorom niezwykle dogodne położenie geograficzne Polski, zapewni nam jedno z czołowych miejsc w gospodarkach krajów Unii Europejskiej.
Maciej Tomaszewski

3 KOMENTARZE

  1. W perspektywie kilku – kilkunastu lat unii europejskiej nie będzie bo się zawali poszukując złotego środka.
    Wielkie koncerny o wielkiej władzy powstają w krajach rządzonych przez etatystów (poszukujących utopijnego złotego środka).
    Zalecam edukację ekonomii nie keynesizmu.

  2. Że państwo jest gwarantem postawienia tamy korporacjom i monopolom? Rothbard jakby to usłyszał, to by trzy piruety w grobie zrobił.
    Poważnie mówiąc:
    Duże państwo = dużo korporacji. Nie ma nawet co dyskutować – widać, jak Niemcy ratują Opla, USA praktycznie każdego na Wall Street, a Polska stocznie i kopalnie. Współzależność eksperymentalnie nie do udowodnienia – ale za to empirycznie mamy niestety okazję się przekonać. Teoria „złotego środka” okazuje się kompletną klapą – równowaga to stan chwiejny, a potrzeby człowieka ewoluują, wraz z nimi – ekonomia, w której centrum są owe potrzeby. Równowaga zakładałaby stan stały, ew. przesuwający się i do przewidzenia punkt ciężkości, co stoi w sprzeczności z ewolucyjnym ujęciem gospodarki (może nie całej gospodarki, bo mechanizmy są te same, tylko jej aspektów, jak postęp technologiczny, przemieszczenie potrzeb, potrzeba kapitału lub pożyczek).
    Chciałbym także mojemu przedmówcy wspomnieć o szkole fryburskiej (ordoliberalizm). Nie trzeba być keynesistą, by popierać walkę z korporacjami. Pytaniem są środki tej walki i one są podobnie proste, co ekonomia Bastiata.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here