Nie mogę się zgodzić z wnioskiem Pana Witolda Świrskiego zawartym w artykule Bank i złoto – odpowiedzi Witolda Świrskiego”, jakoby kreacja pieniądza pod standardem złota była krótka (tzn. w ten sposób interpretuję stwierdzenie: „…i na tym kończy się kreacja pieniądza w standardzie złota”; zawarte w prostym przykładzie). Wiele zależy bowiem od definicji. Musiałbym się dowiedzieć, co Pan Witold ma na myśli mówiąc o standardzie złota (a nie wiem), bowiem wszystko zależy od tego, czy w danym systemie bankowym dopuszczalna jest poniższa sytuacja:
pasywa banku o natychmiastowym terminie zapadalności są przez tenże bank zamieniane na aktywa banku – kredyty – „należności od kredytobiorców”.
Jeśli takowa sytuacja (A) jest dopuszczalna (a była dopuszczalna w tzw. klasycznym standardzie złota), to mamy do czynienia z kreacją pustego pieniądza i to wcale niekrótką. Jeśli natomiast jest niedopuszczalna (B), to wówczas kredyty są finansowane przez bank z depozytów terminowych, bądź z kapitału własnego, który także możemy traktować jak depozyt, tyle że specyficzny. Oczywiście mam na myśli depozyty terminowe, a nie „depozyty terminowe”. Tzn. depozyty terminowe w rozumieniu ekonomicznym, a nie takim jaki funkcjonuje w polskim systemie bankowym. „Nasze” rodzime depozyty terminowe są po prostu depozytami (lokatami) „na żądanie”, co może sprawdzić każdy, jeśli tylko spróbuje zerwać założony uprzednio depozyt przed terminem zapadalności. Nie ma problemu, no chyba, że trafił akurat na bank, który ma problemy z wypłacalnością (tzn. na bank, który był bardziej nieuczciwy niż inne nieuczciwe banki). Najlepszym ekonomicznym dowodem na „nieterminowość”, czyli natychmiastową zapadalność, polskich lokat terminowych jest fakt wliczania ich przez NBP do tzw. szerokiej podaży pieniądza. Jeśli bowiem są „podażą pieniądza”, to nie są lokatami terminowymi, bo tymi płacić się nie da, a przynajmniej nie da się na wolnym rynku (na plastikowym być może tak, ale nie na wolnym).
Czym zatem różni się sytuacja A od B?
W sytuacji B depozytariusz przynosi (np.) gotówkę do banku, zmniejsza jednocześnie swoje saldo pieniężne, a kwit depozytowy, który otrzymuje w zamian, !nie! jest pieniądzem. Nie da się nim na wolnym rynku płacić. No dobrze! – prawie nie da, bo czasami zdarzają się szaleńcy, którzy mogą go przyjąć. Bank jednocześnie udziela komuś kredytu w kwocie depozytu jaki otrzymał (upraszczając) i w ten sposób powiększa czyjeś saldo. Oznacza to, że ile pieniądza ubyło komuś z salda, tyle komuś innemu przybyło (odkrywcze, nieprawdaż?)
I teraz najważniejsza atrakcja!
Jeśli nawet kredytobiorca puszcza powzięte środki w ruch (np. wydaje na budowę domu), a ktoś je zarabia (np. producent materiałów i budowlaniec w jednym), to zarabiający ponownie zanosząc je do banku (abstrahując od kosztów produkcji – załóżmy, że zanosi zarobione środki w całości), nie daje bankowi możliwości kreowania dodatkowych (pustych) pieniędzy. Jeśli bowiem złoży je w banku jako lokatę „na żądanie”, to leżakują one sobie spokojnie (przypominam – mowa jest o sytuacji B) i czekają, aż po nie z powrotem przyjdzie. Dokonując takiej operacji „budowlaniec” zmniejsza swoje saldo gotówkowe, ale zwiększa saldo „kontowe”. Środki na koncie, w związku z tym, że mają „natychmiastową zapadalność”, są pieniądzem, można nimi swobodnie płacić i to nawet w dzisiejszej gospodarce rynkowej (a co dopiero w wolnorynkowej). Wie to każdy z nas, kto np. płacił kartą, czekiem i czort jeszcze znajet jakim tam bankowym wynalazkiem. Zatem „budowlaniec” nie zmienia ilości pieniądza w gospodarce, zmienia tylko jego formę. Wszystko oczywiście przy założeniu, że rozważamy stytuację B, czyli finansowanie przez banki kredytów tylko z lokat terminowych (stricte terminowych). Sytuacja B to po prostu działalność bankowa oparta o 100-procentowe rezerwy od lokat „na żądanie”.
Natomiast w sytuacji A mamy do czynienia z finansowaniem przez bank kredytów również z lokat „na żądanie”. Bank zobowiązuje się do trzymania pieniędzy klienta (klient zmniejsza saldo gotówkowe, ale zwiększa saldo „kontowe”), ale ich nie trzyma tylko pusza w ruch (kredyt), zwiększając w ten sposób jeszcze czyjeś saldo (np. gotówkowe), a więc zwiększając ilość pieniądza w gospodarce. Pustego pieniądza, bowiem pieniądza, który nie ma pokrycia w dodatkowym towarze. Bank łamie powzięte zobowiązanie i dodatkowo jest winny współudziału redystrybucji dóbr (to taka soft-definicja złodziejstwa) do tych, którzy szybciej otrzymali nowy pieniądz w postaci kredytu, od tych, którzy otrzymają go później (zarobią po kolejnych „obrotach gospodarczych”).
Determinantem zatem istnienia kreacji pieniądza jest istnienie w jakimś systemie bankowym sytuacji A, zamiast sytuacji B. W klasycznym standardzie złota mieliśmy z tym właśnie do czynienia. Po wielokroć kreowano pusty pieniądz w oparciu o lokaty „na żądanie”. We free-bankingu rozumianym jako „zasad brak”, także (prawdopodobnie!) będziemy mieli do czynienia z taką sytuacją, a jedyną zdroworozsądkową granicą kreacji na rynku będzie zdrowy rozsądek klientów (run’y i checking innych banków). Ci niestety wykazują tendencję do wierzenia, zamiast myślenia. To natomiast może boleć.
Drugim z determinantów jest fakt istnienia monopolu na prawo do produkcji fałszywych tytułów własności (np. bank-knoty oraz skrypty dłużne NBP) wraz z prawem do zmuszania obywateli do posługiwania się tymi tytułami (np. bank-knoty NBP). Ale tym determinantem nie ma się co zajmować – ten rozumieją w zasadzie wszyscy. Czy może wsytępować w standardzie złota? To również zależy od tego, jak kto rozumie standard złota, a jak pokazuje przeszłość, rządy miały tendencję do bardzo specyficznego rozumienia, rozumienia po swojemu.
Pewnym sposobem na zapewnienie sytuacji B (zdrowej, a jakże) jest oparcie się o interwencjonistyczny standard złota. Ale czy jest to droga dla wolnościowca? Czy jest jakaś gwarancja, że nie przerodzi się owa interwencja w to, co mamy dzisiaj? Trzeba być rzeczywiście naiwnym aby wierzyć, że tak się nie stanie – nie tędy droga. Trzeba przełknąć gorzką pigułkę i przyznać, że złoto to nie tylko dobrodziejstwa dla wolnego rynku, ale również wiele nieprzyjemności w odbiorze społecznym. Zwłaszcza dla społeczeństwa, które nie ma tradycji wolnościowych, dla społeczeństwa zakażonego socjalizmem i permisywizmem. Trzeba pisać o wadach i zaletach.
Opieranie się Pana Witolda o sympatyczną analizę postaci: „Pożyczam 1000 uncjii…20%…100 miesięcznie…etc.” nie służy propagowaniu (moim zdaniem) złota jako jedynego pieniądza, gdyż zaciemnia zamiast wyjaśniać, chociaż bardzo mi imponuje jego działalność na rzecz budowania wolnego rynku – kapitalizmu. Autor zakłada, że po udzieleniu kredytu (1000) jedynym przepływem banku będzie comiesięczna rata w wysokości 100, a to nieprawda albo – nie wiadomo czy prawda. Kredytobiorca środki wydaje i może się niemal natychmiast zdarzyć, że ktoś owe środki zarobi i zaniesie do tego samego banku. Co wówczas? Dodatkowa kreacja albo nie, w zależności od tego, z którą sytuacją mamy do czynienia, A czy B? Ponadto zarabiający może swoje środki ulokować gdziekolwiek w systemie bankowym, w innych bankach. Co wówczas? Prawie to samo, zależy czy sytuacja A, czy sytuacja B? Z tą różnicą, że kreacja jest wtedy krótka, ale tylko dla pierwotnego banku, a dla innych banków postępuje nadal. Reasumując. 100 uncji złota miesięcznej spłaty kredytu przez Kowalskiego wracające do banku, nie musi być jedynym przepływem tego banku, związanym z kredytem dla Kowalskiego, a na pewno nie jest jedynym przepływem systemu bankowego, związanym z tym kredytem. Ktoś bowiem wydane przez niego środki (z kredytu) zarabia i wydaje, następny zarabia i wydaje, a im dłużej ten łańcuszek trwa, tym większe prawdopodobieństwo, że cała kwota trafi z powrotem do banku (banków), choć być może z różnych rąk i posłuży im do dalszej kreacji (A!).
Grzegorz Chlewicki
(7 luty 2005)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here