infantylizm
Foto. pixabay.com

W kontekście niedawnych medialnych burz w szklance wody powraca pytanie o to, czy obecne czasy są czasami rozpusty, czy też pruderii. Otóż nie są one ani czasami rozpusty, ani czasami pruderii, tylko czasami infantylizmu, czyli miałkiego, histerycznego i roszczeniowego rozemocjonowania.

Z jednej zatem strony są one pełne „rozpusty” rozumianej jako ostentacyjne afiszowanie się ze swoimi „alternatywami” upodobaniami – niemniej, w przeciwieństwie do klasycznych epok dekadencji, owo afiszowanie się nie przyjmuje postaci świadomego wyobcowania ze społeczeństwa, tylko, wręcz przeciwnie, domaga się ze strony społeczeństwa aprobaty, aplauzu i uznania dla rzekomej „otwartości i tolerancji” żywiących podobne upodobania.

Z drugiej jednak strony, chcąc nieudolnie uwolnić się od etykiety rozkapryszonych sybarytów, dzisiejsi złaknieni systemowej protekcji „rozpustnicy” usiłują ubrać się w kostium wyrzeczenia i samodyscypliny odnosząc się z pseudo-purytańską pogardą do wszelkiego rodzaju „plebejskich” uciech, takich jak palenie, grillowanie, opychanie się kiełbasami i innymi „niezdrowymi” czy „nieekologicznymi” pokarmami itd.

Innymi słowy, obecny czas, czyli era infantylizmu, łączy w sobie pozerską atrapę rozpusty z równie pozerską atrapą pruderii, gdzie ta druga jest naturalną konsekwencją tej pierwszej. Tym samym równie obce jest mu zjawisko autentycznej kultury, jak i zjawisko autentycznej kontrkultury, gdyż powstanie zarówno jednej, jak i drugiej, wymaga głębokiego i uczciwego samozaparcia – czy to w służbie cywilizacji, czy na przekór niej.

Jak długo więc obecne „rozwinięte społeczeństwa” nie wykrzesają z siebie podobnego samozaparcia, albo nie zostaną do tego zmuszone przez zewnętrzne okoliczności, tak długo wszelkie toczące się w jego łonie „obyczajowe spory” będą przyjmowały postać tandetnych medialnych spektakli – co jest być może wygodne dla domorosłych nadzorców „ludzkiego stada”, ale nie powinno być zadowalające dla żadnego człowieka dobrej woli.

Jakub Bożydar Wiśniewski