W kwietniowym numerze Scientific American znany i ceniony popularyzator nauki Steve Mirsky, którego rubryka tekstowa w tym zacnym periodyku jest przeze mnie z należytą pieczołowitością śledzona, zaatakował środowisko sprzeciwiające się przymusowym szczepieniom dzieci i oskarżył szczepionko-scpetycznych rodziców, że epidemia odry w Stanach Zjednoczonych jest ich winą.

Stanowisko Mirsky’ego wpisuje się w burzliwą debatę nad szczepieniami jaką od kilku lat obserwujemy na całym świecie. Mirsky, sądząc po opublikowanym przez niego artykule otwarcie opowiedział się po jednej ze stron. W przypadku tego problemu zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy szczepień przerzucają się statystykami i liczbami, które świadczyć mają o ich racji. W swoim tekście Mirsky zajadle atakuje Republikanów, cytuje Randa Paula, który w studiu CNBC zapytany o to dlaczego sprzeciwia się obowiązkowi szczepienia dzieci odpowiada lakonicznie, że doszły do niego słuchy o pojedynczych powikłaniach jakie pojawiły się po zaszczepieniu. Paul dodał też, że jego argumentacja za dobrowolnością w szczepieniu wynika z przeświadczenia, że dzieci nie są państwowe ale należą do rodziców. Mirsky nie potrafi tego zrozumieć, stąd też z łatwością przychodzi mu uznać Randa Paula za oszołoma i  przeciwnika szczepień w ogóle. Jest to oczywistą nieprawdą, ponieważ Rand Paul swoje stanowisko i wszelkie wątpliwości z tym związane wielokrotnie już wyjaśniał, najdosadniej czyniąc to na łamach New York Timesa.

Spróbujmy jednak zrozumieć myślenie Mirsky’ego i jemu podobnych naukowców. Argumentacja tych środowisk opiera się na szeroko rozumianym dobru społecznym. Dla takich ludzi sprzeciw wobec przymusowych szczepień jest przejawem luddyzmu i nieuzasadnionej obawy, którą usprawiedliwiać może jedynie niewiedza. Niewiedza co do pozytywnych efektów szczepienia. Zwolennicy obowiązkowych szczepień powołują się na dowody ich skuteczności. Mirsky nie ma wątpliwości, uważa, że każdy z nas przyparty do muru sytuacją w której nasze własne dziecko zachorowałoby na jakąś chorobę zakaźną, bez wahania podjąłby kroki korzystając z dostępnych dobrodziejstw współczesnej medycyny. Mirsky głowi się nad pytaniem, dlaczego mimo usilnie przedstawianych rezultatów szczepienia napotykają taki opór?

Niezależnie od tego jak przedstawiają się statystyki i dane liczbowe w tym zakresie, temat ten można bardzo łatwo rozwiązać. To, że politycy starają się go podnieść do rangi ogólnoświatowego problemu jest w istocie słusznym zabiegiem, ponieważ kwestia ta wpisuje się w problematykę wolnościową i musi zostać rozwiązana. Nie wiedzieć czemu dyskusja na ten temat zeszła z kwestii wolnościowej na problem efektywności stosowanych rozwiązań. Po wylaniu pomyj na republikańskich senatorów Mirsky pisze, że przeciwnicy szczepień ogarniają go zwyczajnym przygnębieniem, że nie może on zrozumieć jak facet (w tym przypadku Rand Paul) zasiadający w amerykańskim Senacie może kwestionować dobrodziejstwa płynące z medycyny opartej na badaniach z immunologii. Obawa Mirsky’ego z pozoru zdaje się być uzasadniona, niestety wygląda na to, że Mirsky zamiast zająć się zwyczajną popularyzacją nauki czy też organizowaniem swoich podcastów w Science Talk angażuje się chcąc nie chcąc politycznie. A aktywność polityczna naukowców  uzasadnia w tym przypadku przyzwolenie do ograniczania swobody wyboru bo za ich stanowiskiem idzie przecież cały ciężar autorytetu współczesnej nauki.

Artykuł Mirsky’ego jest niebezpieczny, ponieważ przyczynia się do wciągnięcia naukowców w batalię, której celem jest zwyczajne ograniczenie wolności. Dotychczas tego rodzaju proceder zarezerwowany był jedynie dla polityków, którzy od zawsze mniej lub bardziej próbowali decydować o sprawach życia społecznego. Dzisiaj do walki włączają się również popularyzatorzy nauki, którzy zaczynają być podporą w ferowaniu wyroków państwowych i decydowaniu o tym co jest zbrodnią a co nie. Strach Mirsky’ego, że brak szczepień przyczyni się do pojawienia się jakiejś epidemii jest najzwyczajniej w świecie nieuzasadniony. Takie stawianie sprawy przypomina stanowisko niektórych polskich samorządowców, którzy z obawy przed niezaszczepionymi dziećmi zamykają dla nich przedszkola aby przypadkiem nie brały udziału w zabawach z dziećmi, które już poddano szczepieniu, bo jak wiadomo a nuż okaże się, że dzieci zaszczepione zapadną na chorobę, którą przywloką do przedszkola dzieci niezaszczepione. Irracjonalny strach przed niezaszczepionymi dziećmi musi więc mieć podłoże w czymś innym aniżeli troska o zdrowie publiczne. Ktoś musi lansować przymusowe szczepienia ponieważ jest to opłacalne. I nawet jeśli próby statystyczne przeważają na korzyść szczepień to nie mogą być one podstawą do zastosowania legislacyjnego przymusu. Tak jak próba statystyczna może pomóc w edukacji społecznej aby np. wyeliminować szarlatanów takich jak homeopaci, tak i w przypadku szczepień tego rodzaju podejście powinno mieć podobne zastosowanie, z tym jednak zastrzeżeniem, że tutaj edukacja przebiegać winna w sposób łagodny i dobrowolny, tak aby nie blokować samodzielnej i świadomej decyzji rodziców.

Mirsky być może nie zdaje sobie sprawy, że on jak i całe rzesze jemu podobnych są jedynie bronią, którą wykorzystuje jedna ze stron konfliktu, że są oni pożytecznymi idiotami w walce, która toczy się przecież  o coś więcej aniżeli dane statystyczne i szeroko rozumiane zdrowie publiczne. Powierzenie tej decyzji urzędnikom odbierze przecież rodzicom prawo do decydowania, a któż zna lepiej swoje dzieci jeśli nie rodzice? Przykro patrzeć, że nauka ma w tym procederze swój udział.

Karol Mazur

1 KOMENTARZ

  1. Z jednej strony całkowicie zrozumiały jest dla mnie argument wolności osobistych i praw jednostek. Ale mam jedno ale. Mianowicie niektóre osoby NIE mogą być zaszczepione (ze względu na jakieś problemy immunologiczne), albo jest za wcześnie żeby je szczepić. I teraz szczepiąc możliwie największą część populacji chronimy tych co nie mogą być zaszczepieni.
    Np. noworodki nie mogą być szczepione na krztusiec, a kilkulatki tak. Jeżeli rodzic nie zaszczepi swojego dziecka na krztusiec, to jego dziecko mają lat kilka może zarazić się krztuścem i dla kilkulatka to będzie tylko uporczywy kaszel, który w kilka miesięcy jest do wyleczenie. Ale jeżeli chory na krztusiec kilkulatek zarazi noworodka, to dla noworodka oznacza to poważne zagrożenie życia (krztusiec to dziesiąta najbardziej śmiertelna choroba wśród noworodków).
    Albo jeżeli kobieta z problemami immunologicznymi zajdzie w ciążę, to zupełnie niegroźna dla większości populacji różyczka staje się śmiertelnym zagrożeniem dla jej dziecka. Jeżeli kobieta w ciąży zostanie zarażona różyczką w pierwszym trymestrze to poroni, a jeżeli w kolejnych trymestrach, to dziecka urodzi się kalekie (np. bez rąk i bez nóg).
    I teraz czy zmuszając tych co mogą być szczepieni zwyczajnie nie próbujemy chronić tych co nie mogą być szczepieni?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here