Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczaliśmy, że zamieścimy na naszym portalu tekst byłego aparatczyka PZPR, potem – po 1989 roku – premiera lewicowego rządu. Jednak czynimy to właśnie teraz. Czasy trochę się zmieniły, a p. Leszek Miller stawia bardzo ważne pytania. Nie stawia ich żaden PiS-owski bolszewik, nie formułują ich zatwardziali „antysystemowi” Konfederaci… O „uśmiechniętych” nie wspominam, bo przecież nie będą oni stawiać trudnych pytań szefowi swojej sekty, chwilowo piastującemu urząd premiera.
Sprawa dotyczy korupcji na Ukrainie i reakcji na tamte wydarzenia polskich „elit”. Reakcja ta, mimo że sprawa „ociera się” o Polskę, jest zerowa i pokazuje, że III RP to nadal „h…j, dupa i kamieni kupa”, albo też ktoś z „naszych” dygnitarzy partycypuje w dostępie do brudnych dolarów. Co zresztą na jedno wychodzi.
Gorąco polecamy ten tekst – warto go rozpowszechniać. Choć, jak to zwykle bywa, na ważne pytania nie należy spodziewać się ze strony sprzedajnych i unurzanych w szambie „elit” III RP, żadnej odpowiedzi. Ale przynajmniej warto poznać kilka interesujących faktów (tekst pochodzi z profilu p. Leszka Millera na FB)..
* * *
„Według ukraińskich źródeł, Timur Mindicz – postać centralna w świeżo ujawnionej aferze korupcyjnej i przyjaciel prezydenta Zełenskiego – przekroczył granicę ukraińsko-polską w nocy z 9 na 10 listopada o godzinie 2:09. Podróż odbył czarnym Mercedesem S-350, wynajętym w lwowskiej firmie transportowej specjalizującej się w dyskretnych przewozach dla klientów unikających niepożądanej uwagi. Został wcześniej ostrzeżony o zbliżającej się rewizji w jego domu prowadzonej przez agentów antykorupcyjnej NABU, co pozwoliło mu uciec, zanim służby zdążyły zapukać do drzwi. 10 listopada Mindicz spędził w Warszawie: zameldował się w luksusowym hotelu Raffles Europejski, modlił się w synagodze Chabad-Lubawicz, a następnie – jakby była to rutynowa podróż biznesowa odleciał do Tel Awiwu Boeingiem 737-800 czarterowej izraelskiej linii Sundor. Ukraińskie źródła nie podały nazwy lotniska, ograniczając się do wzmianki o locie „z Polski do Izraela”, lecz w praktyce takie czartery realizowane są wyłącznie z Lotniska Chopina w Warszawie. Na Okęciu Mindicz przeszedł standardową odprawę paszportową, a system Straży Granicznej rejestruje dane pasażerów z taką precyzją, że nawet gdyby ktoś próbował wylecieć gołębiem pocztowym, system i tak by go odnotował. Ukraińskie władze nie złożyły oficjalnego żądania zatrzymania Mindicza, dlatego dla SG był on zwykłym podróżnym, a nie osobą poszukiwaną. To zrozumiałe. Gorzej, że milczenie polskich władz w tej sprawie budzi poważne wątpliwości – nie wynika ono z braku informacji, lecz z nadmiernej ostrożności, nierozumienia interesu publicznego i nonszalancji wobec własnych obywateli. Tu kryje się istota problemu. Osoba podejrzana o udział w kradzieży dziesiątek milionów dolarów wjeżdża do Polski, nocuje w sercu Warszawy, przechodzi odprawę na naszym lotnisku i odlatuje do Izraela bez najmniejszej przeszkody. Nikt nie zadaje pytań, a wszyscy zachowują się, jakby nic się nie wydarzyło. Państwo polskie wystawia się na pośmiewisko – i to dobrowolnie.
Z kluczowych pytań wyłania się jedno: Czy Polska została poinformowana przez Ukrainę o ucieczce osoby zamieszanej w jedną z najgłośniejszych afer korupcyjnych ostatnich lat? Czy też wręcz przeciwnie – otrzymała prośbę o zapewnienie bezpiecznego korytarza tranzytowego dla kogoś, kogo zniknięcie jest dla Kijowa politycznie bardzo wygodne? Jeśli Polska otworzyła „korytarz tranzytowy” dla człowieka uciekającego z miejsca największej afery korupcyjnej na Ukrainie, to mówimy już nie o naiwności, lecz o współudziale. A współudział w cudzej aferze zawsze kończy się jedną rzeczą: własnym skandalem.
Leszek Miller”







