Od 1 września 2004 roku każde sześcioletnie dziecko będzie musiało być zaprowadzane do przedszkola. Takie są skutki uchwalonej niedawno przez nasz parlament ustawy o obowiązku przedszkolnym. Jak na dłoni widać, że święte prawo rodziców do wychowania dzieci jest przez tę ustawę ograniczone.
Dotychczas każdy rodzic miał wybór: jeśli chciał to mógł posłać dziecko do przedszkola w wieku 6 lat, mógł je posłać rok wcześniej, ale mógł też je wychowywać w domu i oddać je pod opiekę nauczycieli od razu do szkoły podstawowej. Wydawać by się mogło, że pozostawienie rodzicom wyboru w sprawie decydowania o losie swoich następców było najlepszym rozwiązaniem. Któż bowiem lepiej może wiedzieć czy dziecko powinno chodzić do przedszkola, czy też pozostać w domu jeśli nie rodzice? Jednym do rozwoju potrzebne są kontakty z rówieśnikami, innym bliskość rodziców, gdyż dzieci są bardzo różne pod względem rozwoju psychicznego i rodzice każdego z nich doskonale wiedzą co jest najlepsze dla własnego dziecka. Każdy normalnie myślący człowiek pozostawiłby zatem tę decyzję rodzicom, gdyż podejmowanie w czyimś imieniu takiej decyzji byłoby nie tylko nierozsądne i czasem niedobre, ale też bezczelne.
Skoro jednak ustawa o której wspomniałem we wstępie powstała, oznacza to, że posłowie wyrażają inny światopogląd na władzę rodzicielską. Poprzednie rozwiązanie, które pozostawiało ostateczną decyzję właśnie rodzicom było ze wszech miar słuszne. Wprowadzenie przymusu nie dość, że oznacza ni mniej ni więcej jak tylko ograniczenie wszystkim dorosłym osobom praw rodzicielskich nad własnymi dziećmi to jeszcze sejm uzurpuje sobie prawo do decydowania o losach najmłodszych. To już nie tylko naruszenie dobrych obyczajów, to po prostu wtargnięcie 460 osobników w prywatne życie każdej polskiej rodziny. To musi wywołać reakcję każdego człowieka, któremu leży na sercu dobro rodziny.
Nie bardzo są zrozumiałe przesłanki, którymi kierowali się ustawodawcy uchwalając takie „prawo”. Czy bowiem przedszkolanka lepiej będzie wychowywać dzieci od rodziców, od matki? Czy posłowie wiedzą lepiej czy niespełna 6-letniemu dziecku do szczęścia, a przede wszystkim naturalnego rozwoju potrzebne jest przebywanie w grupie rówieśniczej przez kilka godzin dziennie w państwowym najczęściej przedszkolu?
Ja jestem zdania, że nie ma jakichkolwiek podstaw do tego, aby jakaś grupa, w tym wypadku posłów pod przewodnictwem minister edukacji Krystyny Łybackiej nakazywała pod przymusem zabieranie dzieci od rodziców. Jeśli są rodzice, którzy z różnych względów posyłają dzieci do przedszkoli, to popieram ich decyzję właśnie dlatego, że to oni ją podjęli, a nie pani minister Łybacka albo poseł Michał Ujazdowski. Nawet jeśli rodzice czasem popełniają błędne decyzje w stosunku do swych dzieci to lepiej jest jeśli są one podejmowane przez nich, niż przez minister Łybacką. Ministrowie się zmieniają, zaś rodzice nie przestają być rodzicami.
Obowiązek przedszkolny może spowodować także poważne konsekwencje dla rodziców po wejściu w życie tego nakazu. Co będzie z rodzicami, którzy wolą sami wychowywać dziecko, a nie oddawać je obcym paniom w żłobkach i zerówkach? Czy rodzice zapłacą za to grzywnę, czy może zostaną pozbawieni praw rodzicielskich? Jeśli bowiem jest uchwalane prawo to za nieprzestrzeganie go muszą grozić jakieś konsekwencje…
Następny argument za tym, aby każdy mógł decydować o rozwoju własnego dziecka. Oddanie pod strzechy państwa już 6 letniego dziecka powoduje, że rodzic traci dużą część swoich praw właśnie na rzecz lewiatana. Państwa zaś, jak wiadomo, są różne, zmieniają się ideologie, programy nauczania. Nie ma żadnej pewności, że skoro oddało się dziecko do państwowej szkoły to może być ono wychowane zgodnie z wartościami, które wyznają rodzice. Rodzice, którzy wierzą w wartości katolickie nie mogą tak łatwo pogodzić się z tym, aby banda 460 posłów do spółki z rządem zabierała im dziecko i „wychowywało” według własnych programów i światopoglądu aktualnie rządzącej grupy osób.
Kolejny problem powstanie już niebawem jeśli wszyscy rodzice nie sprzeciwią się w jakiś konstruktywny sposób temu zarządzeniu, bez dwóch zdań wymierzonego w fundament naszej chrześcijańskiej cywilizacji, czyli rodzinę. Co będzie jeśli np. za dwa lata urzędnicy i posłowie uznają, że 3 lata przy boku matki i ojca wystarczą dla normalnego rozwoju malucha i wprowadzą przymusowe żłobki. Przesada, ktoś powie. Nie można zabierać z domowego ogniska wbrew rodzicom 3 letniego dziecka.
Oczywiście, że nie można, ale skoro wolno i zgadzamy się teraz, aby zabierano od nas 6 letnie dzieci, to musimy być przygotowani również na kolejne drakońskie rozwiązania. Jeśli dziś nie powiemy zdecydowanego NIE dla praw, które godzą we władzę rodzicielską, to musimy być przygotowani na jeszcze gorsze przejawy łamania tradycyjnej władzy rodzicielskiej. Już kiedyś mieliśmy w historii przypadek odbierania dzieci rodzicom. Miało to miejsce w Związku Radzieckim, gdzie pod hasłami „że wszystkie dzieci nasze są” trafiały do szkół i miały ograniczony kontakt z rodzicami.
Podczas debaty sejmowej nad ustawą o obowiązku przedszkolnym jedynym przejawem dyskusji jaki się wywiązał był problem znalezienia odpowiedniej ilości pieniędzy na sfinansowanie takich zamiarów. Nikt poza posłami Ligi Polskich Rodzin nie bronił rodziców, których władza w tym momencie została podkopana. Dziwne to, gdyż kilka innych ugrupowań zajmujących ławy poselskie również odwołuje się do wartości chrześcijańskich.
Do września przyszłego roku jest jeszcze ponad rok czasu. Ten czas musi wystarczyć nam wszystkim na przedsięwzięcie takich środków, które spowodują zniesienie tego nakazu, który godzi w świętość rodziny. Rodzice, jeśli chcą mieć wpływ na wychowanie i planowanie przyszłości swojego potomstwa muszą przeciwstawić się bezprecedensowemu łamaniu ich naturalnych i odwiecznych praw. W przeciwnym razie czarno widzę przyszłość polskiej rodziny. Dziecko będzie już tylko miało wspólne nazwisko z rodzicami, o resztę zadba już państwo.
Paweł Toboła-Pertkiewicz
(25 sierpnia 2003)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here