W ostatnim artykule p. Mateusza Machaja, będącym odpowiedzią na list p. Wojciecha z 28 lutego 2003 roku, są zawarte tezy z którymi się nie zgadzam. Zgodnie z powiedzeniem – na lekarza to cię wyuczą, na inżyniera także, ale by pastuchem być trzeba mieć trochę oleju w głowie – pozwolę sobie przedstawić swoje wątpliwości.
Teza pierwsza, konsumenci nie pokrywają żadnych kosztów. Nie chcę przez to powiedzieć, że cena to suma kosztów plus „godziwy’ zysk. Jednak to one w wysokim stopniu określają cenę.
Dwa przykłady. Państwo nakłada podatek na prąd. Elektrownia dolicza podatek do ceny, konsument płaci. Popyt w krótkim przedziale czasu sztywny . Reakcją jest oczywiście oszczędzanie i szukanie ekwiwalentu. Tak stało się w ostatnich latach z gazem, sporo osób przerzuciło się z ogrzewania gazowego na inne nośniki energii. Chcąc uniknąć – jako konsumenci – płacenia wyższych podatków zawartych w gazie. Mamy oczywiście w tych przypadkach do czynienia z monopolem. Przykład drugi. Usługa prostytutki. Załóżmy że cena wynosi 100 zł. Z tego rusek bierze 40, policja 40. Zostaje 20 zł zysku dla panienki. Czy jeśli rusek z policją podniosą haracz do 50 zł, to panienka będzie świadczyła swe usługi za darmo? Z pewnością nie, cena zwiększy się. Być może nie do 120, ale do 110 zł. Czyli część podatku pokryje konsument Gdyby podatki cen nie zwiększały, nie występowałoby zjawisko przemytu, a olej napędowy kosztowałby złotówkę z groszami.
Nie potrafię zrozumieć przykładu z perłami. Moim zdaniem, to rzadkość i trudność pozyskania, plus piękno, czynią je wartościowymi. Gdyby każdy mógł je posiąść zaczerpnąwszy ręką z kanału, miałyby wartość i cenę żwiru. Czyli znowu koszta określają cenę w jakiś sposób.
Chyba podstawową trudnością w ekonomii, i nie tylko, jest zawężenie liczby analizowanych czynników do maksimum kilku, pewna wycinkowość spojrzenia.
Tyle refleksji laika.
Adam Pik
(14 kwietnia 2003)