I tak, i nie… Argumentacja przedstawiona przeze mnie w liście z 21 lutego 2003, pokazująca, iż ceny nie są bezpośrednio kształtowane przez podatki, nie przekonała naszego Czytelnika. Mam nadzieję, że poniższy wykład powinien wyjaśnić kilka kwestii.
Zdaniem pana Wojciecha (list z 28 lutego 2003) wszystkie podatki są „przerzucane na konsumentów” i wszyscy je płacimy i ponoć tak samo ma być ostatecznie z kosztami. Moja teza jest trochę inna. Zamierzam udowodnić, że podatek jest płacony dokładnie przez tę osobę, na którą jest nakładany. Poza tym spróbuję pokazać, a właściwie od tego zacznę, że konsumenci nie pokrywają żadnych „kosztów”.
Zacznijmy od podstaw. Czym jest cena? Cena jest relacją wymienną między dwoma różnymi dobrami, przy której dokonana jest transakcja między jedną stroną a drugą. (Zazwyczaj w gospodarce pieniężnej jest to wymiana: dobro za walutę) Weźmy sobie na przykład Robinsona i Piętaszka. Piętaszek jest w posiadaniu ryb, a Robinson kokosów. Załóżmy, że Robinson wymieni 4 kokosy za jedną rybę … Co to oznacza? Ano oznacza to tyle, że cena jednej ryby to 4 kokosy, bo tak wartościują te przedmioty dwie strony ze sobą handlujące. Co ważne, powiedzmy to wyraźnie: indywidualne preferencje obu stron, czyli konsumentów, decydują o tym, jaka jest cena. Robinsonowi zależy na rybie i nie obchodzi go, ile czasu na jej złowienie poświęcał Piętaszek. Nie interesuje go, czy ich zbieranie trwało 4 czy 144 godziny (jeśli interesuje, to już mamy do czynienia z inną wymianą). Jeśli Piętaszek wynajmie rybaka do pomocy, to jego płaca („koszt”) będzie zależała od tego, na ile szacuje się ostateczne wartościowanie przez Robinsona („konsument”). Ceny determinują koszty, a nie koszty ceny (do usystematyzowania tego faktu musieliśmy czekać aż na Carla Mengera).
Dokładnie tak wygląda sytuacja na rynku. Konsument zakupujący telewizor, nie jest zainteresowany tym, ile sprzedawca wydał na ochronę sklepu, na instalację alarmową, za ile zakupił go w hurtowni itd. On staje przed konkretną ceną, jaką chce zapłacić. Co więcej, nie obchodzi go, czy z tej ceny właściciel sklepu będzie płacił podatek, czy też nie. Konsument staje przed ceną telewizora: 2000 złotych. Jego nie interesuje, że 1200 poszło na telewizor, 50 na panią sprzątającą w sklepie, 50 na myjącego okna wystawowe, 100 na rachunek za prąd, 300 na podatek od czegoś tam, a 300 na podatek od czegoś tam. Konsument staje przed wyborem: kupić za tę cenę, czy nie kupić. To sprawia, że kapitaliści stają przed poważnymi rygorami na rynku. Mylą się ci, którzy twierdzą, że koszty decydują o cenach. Jest dokładnie na odwrót, to ceny decydują o kosztach. To, ile jest w stanie zapłacić konsument decyduje o ostatecznej cenie. Jeśli zapłacę 1000 złotych ludziom kopiącym doły, a 1000 złotych za ich zasypanie, to będę naiwny, jeśli uda mi się sprzedać taką produkcję za 2200 złotych.
Konkluzja jest zatem radykalna. O cenie decyduje konsument. Nie obchodzą go (zazwyczaj) poniesione koszty, nie interesuje go, czy mafia pobiera haracz, czy urząd skarbowy nakłada na kogoś podatek, czy też nie. Konsument decyduje o cenie dobra. Jeśli konsumentowi odechce się kupowania jakiegoś produktu, to kapitaliści mają problem, bo ponieśli określone koszty i nie mogą nic zrobić.
A teraz kilka problemów w rozumowaniu pana Wojciecha…
Problem numer jeden. W jego teorii, jeśli państwo nagle wprowadzi na wszystko 20% podatku, to wszystkie ceny skaczą o 20%. Wiemy, że podaż pieniądza nie uległa zmianie. Wiemy także, że popyt na pieniądz się nie zmienił, bo dlaczego miałoby się tak stać? Zatem skoro popyt na pieniądz i podaż pieniądza nie uległy zmianie, to dlaczego ceny mają wzrosnąć o 20%? Cóż za makabryczny poziom inflacji. Tymczasem prawda jest taka, że nie ma powodu, aby ceny w ogóle skoczyły. Jednakże zgodnie w teorią autora powinny skoczyć, co stoi w sprzeczności z faktem, że popyt na pieniądz i jego podaż się nie zmieniają.
Problem numer dwa. Wiemy, że każda firma staje przed określonym popytem konsumentów i ma do zagospodarowania swoją podaż. Popyt i podaż danego dobra przecinają się w określonym punkcie, gdzie mamy optymalną cenę. I znowuż jak wyżej, wprowadzenie 20% podatku na obrót czy też wartość dodaną nie zmienia ani podaży, jaką ma przedsiębiorstwo, ani popytu konsumentów. Skoro popyt się nie zmienia, a podaż wyprodukowana pozostaje na tym samym poziomie, to dlaczego ma się zmienić cena? (w długim okresie przy zmieniającej się podaży, jak się zaraz przekonamy, wprowadzenie podatku będzie skutkowało pośrednim wzrostem cen). Znowu dochodzimy do wniosku, że nie ma powodu, aby cena uległa zmianie.
Problem numer trzy. Teza pana Wojciecha wygląda mniej więcej tak: mamy sprzedawcę A, który sprzedaje produkt A po cenie 100 złotych. Mamy kupca B, który kupuje ten produkt za tę cenę. Co się dzieje, jeśli państwo wprowadza 22% podatku na to dobro? Zdaniem pana Wojciecha cena wzrasta do 122 złotych i tym sposobem producent A przerzuca podatek na konsumenta B (pomijam tutaj kwestię tego, jak ten podatek nie naliczyć, czy od sumy końcowej czy netto; to jest kwestia drugorzędna). Takie jest Jego rozumowanie, ale chyba go zaskoczę, gdy ujawnię, co jest dobrem, jakim handlują strony. Ano tym dobrem jest praca. Krótko mówiąc, robotnik za cenę 100 złotych sprzedaje swoją pracę kapitaliście, zainteresowanego jej kupnem. Zatem w teorii pana Wojtka, wprowadzenie przez państwo dodatkowego podatku nakładanego na płace pracowników, jest indywidualnie dla niego błogosławieństwem! Bowiem przecież podatek jest „przerzucany”. Cena wynosi 100 złotych. Państwo wprowadza podatek ZUS, PIT itd. to sprzedawca produktu, robotnik, zwiększa cenę i przerzuca koszt na konsumenta jego produktu czyli kapitalistę. Jeśli powiedzmy 20% ma pójść na ZUS, to od teraz cena pracy wyniesie (zgodnie z doktryną „przerzucania”) coś koło 120 złotych. Pracownik dostanie i tak swoje 100 złotych, a te 20 dodatkowo z korzyścią dla niego pójdą na ubezpieczenie społeczne. Wyraźnie widzimy, że coś jest nie tak z modelem pana Wojciecha.
To bardzo poważny problem, bowiem całą teorię o przerzucaniu możemy prowadzić do absurdu. Na pewno, jeśli całość podatku nakładana na producenta jest przez niego przerzucana, to tak samo pracownik przerzuca podatek na pracodawcę (a wszyscy wiemy, że to naiwne myślenie; całość podatku jest płacona przez pracownika, obojętnie, czy ustawa mówi, że tę część płaci pracodawca, a tamtą pracownik – całość płaci pracownik). Ale to nie koniec. Przecież pracodawca nie musi się martwić – przerzuci podatek na konsumenta. Ale czy konsument powinien się martwić? Przecież on też gdzieś pracuje. Tak więc przerzuci podatek na swojego pracodawcę, a ten na konsumentów swojego produktu. W ten sposób nikt nigdy nie zapłaci w ogóle podatku. Błąd tego rozumowania wynika z ignorowania bardzo prostej, ale jakże ważnej zasady: tego, że o cenie decydują dwie strony i ich wartościowanie, a nie podatki.
To, że ustawa mówi coś o cenie netto, nie ma znaczenia. Tak samo ustawa mówi, że połowę podatku płaci pracownik, a połowę pracodawca. Jest to oczywiście nieprawda. Każdy czynnik produkcji zarabia swoją część w zależności od wkładu, jaki wniesie do produkcji (coś, co jest nazywane w ekonomii marginalną wartością produktywności, a precyzyjniej „Marginal Value Product” – wiemy także, że jeśli otrzymuję swoją płacę przed ostateczną sprzedażą dobra konsumpcyjnego, to dostaję wcześniej zdyskontowane MVP). Podatek obciąża to, na co jest nakładany.
Pan Wojciech myli się mówiąc, że należy „doliczyć 22%” do ceny. Niczego nie „należy” robić. Podatek pośredni nie jest ceną minimalną. Podatek pośredni obciąża jakiś obrót. Nie ma on żadnego wpływu na to, jak wartościują konsumenci, bo oni płacą jakąś sumę swoich pieniędzy i poza skrajnymi przypadkami nie chodzi im po głowie, jakie koszty zostały poniesione przez przedsiębiorców. Oni się martwią o swoje złotówki, na co je wydadzą. Co z tym zrobi sprzedawca, to już nie ich sprawa.
Mój pogląd wynika z prostego faktu. To konsumenci trzęsą systemem kapitalistycznym. To oni ostatecznie wartościują i jeśli jakiś kapitalista ponosi koszty, to przykro nam, ale powinien zwijać biznes. Nie może on po prostu przerzucić kosztu na konsumenta. Gdyby tak było nigdy na naszych oczach nie dochodziłoby do bankructw. Zdaję sobie sprawę z tego, jak mocno funkcjonuje mit o „przerzucania podatków” i w ogóle „wszyscy jako konsumenci je płacimy”. Wychowałem się na „Najwyższym Czasie” i rzeczywiście było to dla mnie zaskoczenie, gdy dowiedziałem się, że tak nie jest. Zwłaszcza, że przecież nie tylko „NCz!” propaguje ten mit. W większości sporów na łamach gazet ekonomiści uparcie twierdzą, że VAT obciąża tylko konsumpcję i zwiększa ceny. Sam nie mogłem w to uwierzyć, bo działała znana prawda: „powtarzaj w kółko rzecz nieprawdziwą, a stanie się prawdą”. Tyle razy mówiło się: „podatki się przerzuca, przerzuca, przerzuca”, że aż trudno było mi odrzucić tę tezę. I tak się zastanowiłem z punktu widzenia logiki: jakie są argumenty świadczące na rzecz tej tezy? Tak właściwie to sprowadzają się tylko do jednego: powtarzania, że cena rośnie i ten koszt „przerzuca się na konsumenta”.
Podatek pośredni nie zwiększa bezpośrednio ceny. Podobny mit jest lansowany przez zwolenników druku pieniądza i „inflacji kosztowo-płacowej”. Podatki, płace minimalne zwiększają koszty, a przez to zwiększają ceny, a przez to związki zawodowe naciskają na wzrost płac itd. powstaje spirala inflacyjna. Nie. Tak nie jest. Płaca minimalna po prostu powoduje bezrobocie i zwiększa płace kosztem osób zwolnionych (zredukowanie podaży pracy prowadzi do wzrostu jej ceny). Cena jest fenomenem ekonomicznym polegającym na wymianie towarów między dwoma stronami. Po prostu. I cena nie wynosi 100 złotych plus 22% VAT. Cena po prostu wynosi 122 złote. Niektóre firmy stosują marketingowy zabieg i mówią o „cenie netto”, co jest dobrym zabiegiem, ale nadal nie zmienia to tego, jaka jest rzeczywista cena. W większości przypadków firmy nie bawią się w pokazywanie „ceny netto”.
Firmy sprzeciwiają się podatkowi VAT, a nie sprzeciwiają się podatkowi na płace swoich pracowników. W drugim przypadku nie sprzeciwiają się, ponieważ rzeczywiście spełniają funkcję poborcy podatkowego. W pierwszym jednak oponują. Firmy ustawiają ceny tak, że dążą do poziomu maksymalizacji swoich zysków. Jakiekolwiek podniesienie ceny powyżej optymalnej prowadzi do spadku zysków, ponieważ popyt jest tak elastyczny, że mocno zmniejszy obrót. Dlatego właśnie, jeśli firma przeżywa jakieś kłopoty – jakiekolwiek, obojętnie jakie: pożar, wypadek, trzęsienie ziemi, kradzież, dodatkowy podatek, ogromna biurokracja itd., to nie może po prostu wesoło tego „przerzucić na konsumenta”.
Sprawa jest bardzo prosta. Jeśli zakładamy, że firmy ustawiają ceny tak, żeby maksymalizować swoje zyski, to ceny nie mogą sobie rosnąć po wprowadzeniu podatku, bo doprowadziłoby to do spadku zysków.
A teraz dwie inne równie ważne rzeczy. Jeśli wchodzi podatek pośredni na jakieś konkretne dobro, to w ten sposób rosną koszty w danej branży. Kapitał, przez to że zyski są pomniejszone, przenosi się do innych sektorów, zaniżając w ten sposób podaż w sektorze obciążanym dodatkowo fiskalizmem (toteż prędzej jest przerzucanie do tyłu podatku; jeśli opodatkujemy ryby, to straci na tym „przemysł” wędkarski). Dłuższy okres to właśnie moment skurczenia się podaży, produkcji dobra, który prowadzi do wzrostu jego ceny. Nie jest to jednak „przerzucanie”, co jest mam nadzieję zrozumiałe (i wzrost ceny nie wyniesie tyle, ile wynosi podatek). Oprócz tego podatek taki działa jak każdy inny. Pomniejsza produkcję ogólnie, a skutkiem tego jest malejąca podaż dóbr i usług, co również prowadzi do wzrostu ich cen.
Wprowadzenie dodatkowego podatku pośredniego na jakiś sektor przyczynia się do uderzenia w marginalne firmy, jakie wycofują się z biznesu, przez co maleje konkurencja i rosną ceny.
Druga sprawa to stawiany mi – o dziwo – przez niektórych dyskutantów zarzut: „Czyli podatki pośrednie są OK.?”. Oczywiście, że nie. Nie przepadam za żadnymi podatkami, a gdy myślę o jakimkolwiek, to dostaję zawrotów głowy. Nie zwalnia to jednak od uczciwej analizy tego, jak działają poszczególnie podatki. Podatek nałożony na dochód osoby A jest podatkiem nałożonym na dochody osoby A. Podatek nałożony na sprzedaż dobra B jest podatkiem nałożonym na sprzedaż dobra B. Podatek nałożony na wartość dodaną dobra C jest podatkiem nałożonym na wartość dodaną dobra C. Podatek nałożony na płacę robotnika D jest podatkiem nałożonym na płacę robotnika D.
Twierdzenie, że podatki mogą być przerzucane na konsumentów jest szkodliwe dla teorii wolnego rynku. Wynika ono z obserwacji rzeczywistości na poziomie jednego przedsiębiorstwa i tego, jak nalicza się koszty. Ale to błąd, bo powinniśmy patrzeć jak ekonomiści. Przecież taka obserwacja doprowadzi nas do zaakceptowania marksistowskiego błędu, że o cenie dobra decydują poniesione koszty. Nie. O cenie decyduje konsument. Koszty ustawiają się według oczekiwanych wartościowań konsumentów. Ta austriacka prawda jest efektem przewrotu w ekonomii dokonanego przez Carla Mengera w latach 70 wieku XIX. Twierdzenie, że koszty przerzuca się na konsumenta to wywrócenie całej teorii ekonomii. Przecież perły są wartościowe i dlatego ludzie po nie nurkują, i to nie nurkowanie nadaje im wartość tylko vice versa, mawiał arcybiskup Whately.
Lektura obowiązkowa: Murray Rothbard, „Power and Market”, rozdział o opodatkowaniu.
Mateusz Machaj
(7 kwietnia 2003)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here