Tradycją stycznia stało się podsumowywanie minionego i fantazjowanie o rozpoczynającym się roku – jaki będzie?. Jedni się martwią, że będzie gorzej, inni pocieszają, że gdyby być mogło to już by było. W moim subiektywnym odczuciu 2010 rok będzie naprawdę bardzo dobry. Dla publicystów na pewno. No i dla satyryków, jeśli rzecz jasna się odważą.
Kryzys finansowy, który miał nas ominąć wprawdzie do nas doszedł, ale zaraz się skończył dzięki geniuszowi ekonomicznemu polskiego rządu, tylko co rusz pieniędzy brakuje, zapewne z powodu osiągniętego wzrostu gospodarczego.. Ponieważ w kieszeniach podatników coraz większe pustki, więc nie ma tam po co sięgać. Rozwiązaniem jest prywatyzacja (eufemizm na określenie sprzedaży cudzej własności), której tym razem patronuje minister Aleksander Grad. Najwyraźniej minister Boni wyleczył już u niego stoczniowy katar. Minister Grad niepomny czkawki, jaką Polsce odbijają się poprzednie masowe prywatyzacje planuje pójść na całość, sprzedając całe przedsiębiorstwa bądź pakiety kontrolne. Plany prywatyzacyjne ministra Grada zapowiadają nieliche emocje oraz gorące dyskusje. Pod przysłowiowy młotek pójść mają w całości bądź częściowo: sektor elektroenergetyczny, przemysł chemiczny, sektory finansowo – ubezpieczeniowy, wydobywczy i hutniczy, farmaceutyczny, budowlany, handlowy, uzdrowiskowy, maszynowo – metalowy, transportowy i „zbrojeniówka”, potrzebna kompanii reprezentacyjnej szumnie zwanej armią jak wrzód wiadomo gdzie. Ciekawe w tym jest to, że „liberałowie” zamiast otworzyć rynki dla inwestycji wyzbywają się tego, co mogłoby im zapewnić realną (poprzez konkurencję) kontrolę nad gospodarką. A swoją drogą to ciekawe, czy w planowanym na 2010 r. budżecie rząd uwzględnił wpływy z prywatyzacji, czy nie? Bo jeśli uwzględnił i skuteczny będzie jak zawsze…
Trzeba też pamiętać, że rozpoczynający się rok przyniesie emocje w postaci wyborów prezydenckich i samorządowych. No, to się społeczeństwo nasłucha, jak to politycy dbają o wolność słowa, jakie to społeczeństwo jest ważne, dobre i kochane, jak wszyscy chcą mu zrobić dobrze i dlaczego dotąd im nie wyszło. Wszystko obliczone jest na to, że olśniony świetlanymi perspektywami lud zapomni o niespełnionych obietnicach i niewypełnianiu podstawowych powinności typu odśnieżanie chodników (a któż to wziął pieniądze za sprawdzenie?), czy sporadyczne przysypywanie udeptanym żwirkiem dziur i wystawianie rachunków za remont dróg. Może nawet znów Polacy będą kokietowani podatkiem liniowym przez to samo ugrupowanie, które w warunkach inflacji zamroziło progi podatkowe, limity ulg czy koszty uzyskania. Tylko inflacji nie zamroziło, w końcu wolny rynek.
Wszystko to być może, albowiem dwadzieścia lat temu upadający komunizm twórczo transformował. W skrócie owa transformacja polegała na tym, że za PRL – u urzędnicy wszystkich szczebli (w tym obieralni) bezkarnie robili co chciała, a teraz co chcą, to robią bezkarnie. Nieważne, czy jest to jakiś lokalny urząd administracji samorządowej, czy też wyższego szczebla administracja państwowa, wypełnianie ustawowych obowiązków jest poniżej godności urzędników. Zresztą, czemu się dziwić, skoro przykład płynie z góry? W Polsce zobowiązania przedwyborcze nie mają żadnej wiążącej mocy prawnej, co w sytuacji, gdy politycy zyskują przywileje, władzę i dochody właśnie w wyniku złożenia podatnikom obietnic, bez trudu można określić jednoznacznie. Ale „strzeżonego Pan Bóg strzeże”, dzięki czemu społeczeństwo może pomarzyć o jakiejkolwiek odpowiedzialności za czyny i słowa rządzącej koalicji, zwłaszcza zaś o zwrocie niesłusznie pobranych pieniędzy z tytułu niedotrzymania zobowiązań wyborczych.
Michał Nawrocki

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here