Wraca pomysł reglamentacji na rynku książki. W czwartek 2 marca w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego odbędzie się spotkanie konsultacyjne z udziałem premiera Piotra Glińskiego, na którym dyskutowany będzie projekt ustawy opracowany przez Polską Izbę Książki. Niestety, wbrew deklaracjom twórców regulacji, jej ewentualne przyjęcie zaszkodziłoby poziomowy czytelnictwa Polaków i rynkowi książki nad Wisłą. Co najbardziej niepokojące – projekt w proponowanej formie zwiększyłby przewagę wielkich sieci handlowych nad niezależnymi księgarniami.

Pomysł reglamentacji na rynku książki przez wprowadzenie zakazu obniżania cen nie jest nowy. W poprzedniej kadencji projekt przygotowany przez Polską Izbę Książki, organizację samorządu gospodarczego rynku książki, trafił nawet do Sejmu jako projekt poselski zgłoszony przez polityków Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wcześniej zorganizowano wśród podmiotów działających na rynku książki zbiórkę funduszy m.in. na pokrycie kosztów lobbingu na rzecz projektu.

Pod koniec minionej kadencji wątpliwości wobec projektu mnożyły się – przedstawialiśmy je m.in. tutaj i na posiedzeniach podkomisji do spraw rozpatrzenia projektu. Ostatecznie udało się wówczas zablokować kontrowersyjną regulację. Fakt, że dziś wraca na polityczną agendę na spotkaniu w MKiDN, można uznać za pewien progres w stosunku do poprzedniej kadencji. Budzący tak poważne wątpliwości projekt, jeżeli w ogóle ma być procedowany, powinien być prowadzony rządową ścieżką legislacyjną: z profesjonalną oceną skutków regulacji oraz w regulaminowym trybie prowadzenia konsultacji publicznych i uzgodnień międzyresortowych.

Przed spotkaniem Ministerstwo Kultury rozesłało do uczestników czwartkowego spotkania najnowszy, opracowany przez Polską Izbę Książki projekt ustawy z datą 20 lutego 2017 r.. Niestety, zachowano w nim większość rozwiązań budzących największe wątpliwości.

Artykuł 6 ust. 4 projektu stanowi, że „Wydawca i importer są uprawnieni do ustalenia różnych jednolitych cen książki wydanej w różnych standardach edytorskich, w szczególności wydanej w twardej lub miękkiej oprawie”. Co to oznacza w praktyce? Że uprzywilejowane będą wielkie sieci handlowe, które jako warunek wprowadzenia książki do sprzedaży oczekiwać będą przygotowania przez wydawcę specjalnej edycji książki. Domyślnie – tańszej niż jej standardowa wersja sprzedawana w księgarniach niezależnych czy internetowych. Już dziś specjalne, tańsze edycje książek znajdziemy w największych sieciach dystrybucyjnych. Na przykład … w Biedronce, która chwali się tym, że w ciągu ostatnich 5 lat sprzedała 35 milionów książek. Ta praktyka znana jest właśnie z rynku spożywczego, gdzie dzięki efektowi skali to sieci marketów mogą jednostronnie dyktować warunki producentom. Oczywiście, z przewagi konkurencyjnej korzystać w świetle ustawy będą mogły nie tylko tradycyjne, ale również te „książkowe” markety.

Co ciekawe, projekt ustawy zawiera jeszcze jedno obciążenie regulacyjne dla przedsiębiorców, które obejmie mniejsze księgarnie, a nie będzie żadnym problemem dla dużych sieci. Chodzi mianowicie o artykuł 10, który stanowi, że sprzedawca zobowiązany jest sprowadzić na żądanie nabywcy każdą książkę, która znajduje się na polskim rynku w ofercie handlowej „wydawcy lub importera”. Zgodnie z ustępem 2 tego przepisu „nie stosuje się do punktów sprzedaży, w których przeważająca działalność nie polega na sprzedaży książek, w szczególności do punktów sprzedaży pracy i sklepów wielobranżowych”.

Zarzuty wobec pomysłu na zakaz obniżania cen książek można mnożyć. W większości państw, w których obowiązuje analogiczna regulacja, została ona ustanowiona jeszcze przed epoką rozwoju sprzedaży internetowej. W praktyce więc jej wprowadzenie w Polsce radykalnie obniżyłoby konkurencyjność księgarni internetowych, które dzięki niższym kosztom funkcjonowania walczą o czytelnika przede wszystkim niższą ceną, niż w tradycyjnych punktach sprzedaży. Ostatecznie więc – podwyższy realne ceny książki, czyli to ile czytelnicy faktycznie (a nie – wedle ceny okładkowej) płacą za książki.

Komu ewentualna ustawa pomoże? Wielkim rynkowym graczom . Po pierwsze – tym, którzy wykorzystując sprzedażowy efekt skali będą mogli narzucać dostawcom swoje reguły. Po drugie – tym, których przewagi są widoczne nie tylko na etapie sprzedaży końcowej, ale również w „pionowej strukturze” rynku książki. Warto w tym momencie przypomnieć, że np. Grupa Empik to dziś nie tylko sieć salonów, ale też również właściciel Grupy Wydawniczej Foksal. Co więcej, kilka tygodni temu Empik złożył do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta wniosek o przejęcie kontroli nad spółką Platon, która specjalizuje się w hurtowej sprzedaży książek. Dla firmy, która jednocześnie zajmuje się wydawaniem, sprzedażą hurtową i sprzedażą detaliczną funkcjonowanie pod rygorem ustawy, a nawet jej obejście – nawet bez dwóch przytoczonych powyżej, najbardziej kontrowersyjnych przepisów – będzie dużo prostsze, niż dla jakiekolwiek „niezależnego” podmiotu.

Należy mieć nadzieję, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie przyłoży ręki do uchwalenia przepisów, które zwiększą na polskim rynku książki przewagę największych podmiotów (w praktyce: głównie zagranicznych) i obniżą konkurencyjność polskich drobnych przedsiębiorców. Nie zmienia to faktu, że namysł nad rozwiązaniami prawnymi zwiększającymi poziom czytelnictwa w Polsce jest potrzebny. Szkoda, że zamiast poważnie dyskutować chociażby o zniesieniu VATu na e-booki i audiobooki, rozwiązaniach dla samorządów oferujących preferencyjne czynsze dla księgarń w centrach miast czy partycypacyjnym mechanizmie zamówień bibliotecznych premiującym lokalne firmy księgarskie kolejny raz debatujemy o projekcie szkodliwym, anachronicznym i intensywnie promowanym przez grupy interesu.

Piotr Trudnowski

Tekst pochodzi ze strony Klubu Jagiellońskiego…

3 KOMENTARZE

  1. Na 100 % stoi za tym Bertelsman czyli wielki kapital decydujacy o tym jak ludziom prac mozgi i po jakiej cenie. Za chwile okaze sie ze wszelkie profile w mediach spolecznosciowych typu fejsbuki czy twitery propagujace cokolwiek za darmo zostana zablokowane bo sa konkurencja dla kapitalisty ktory na tym musi zarobic. Pani Irenka gotujaca jak za czasow babci zniknie gdyz jej darmowe przepisy na pierogi czy lane kluski stoja w jawnej sprzecznosci z mottem kapitalisty: wszystko jest towarem i dlatego musi byc sprzedane z zyskiem, takze przepis na zurek i bigos i tylko handelek tych przepisow uzasadnia ich podanie do publicznej wiadomosci. Poprzez rynek i cene.

  2. Panowie, puknijcie się w głowę! Jedyne co można było napisać na prokapitalistycznym portalu na ten temat to dobitne, kilku zdaniowe stwierdzenie, że ta pseudo ustawa nadaje się wyłącznie do spuszczenia razem z zawartością muszli klozetowej. Po co te analizy treści tego kompletnie zbędnego dokumentu, którego celem jest kolejne ograniczenie naszej własności i wolności. No i ta poddańcza konkluzja zaczynająca się od „należy mieć nadzieję, że…”.

  3. Zgadza się… Te mdłe analizy Klubu Jagiellońskiego też bardzo mnie irytują. Ale rozumiem, że to taki ekspercki think-tank i że oni nie mogą być zbyt radykalni i muszą udawać, że PiS coś pożytecznego jest w stanie urodzić. A cóż by to byli za eksperci gdyby wyrazili myśl w jednym zdaniu 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here