Twierdzenia prakseologii wywodzone są z jednego aksjomatu tj. z aksjomatu działania. Spróbuję wywieść z tego aksjomatu, jednorodną miarę wartości.
Każde działanie wymaga czasu. Wybory dokonywane są z myślą o ograniczonym odcinku czasu licząc od „teraz”. To co najpilniejsze próbujemy zaspokoić teraz, mniej pilne odkładamy na potem. Niektóre z nich przegrywają ciągle z aktualnymi teraz, bo istnieje zespół powracających pilnych potrzeb, poza które nie da się wykroczyć z braku czasu. Zaspokajanie potrzeb też wymaga czasu ( konsumpcja nie dokonuje się bezczasowo). Ponieważ potrzeby są nieograniczone, to nawet gdy przyjmiemy nieograniczoną dostępność zasobów to będziemy musieli uznać jedyny wyjątek: rzadkość czasu, a tym samym konieczność wyboru spośród potencjalnych zaspokojeń.
Ocena użyteczności, a więc i wybory są jednostkowe i subiektywne i – jak wykazał Mises – nie są addytywne. Poprzez wymyślanie technologii korzystającej ze zdobywanej wiedzy potrafimy zmniejszać rzadkość zasobów i tworzyć nowe użyteczności pobudzając w ten sposób nowe potrzeby. Wiemy, że względna wartość rzeczy o tej samej użyteczności maleje z postępem gospodarczym ( dokonuje się nieustanna redukcja rzadkości). Z drugiej strony, dzięki postępom w technologiach wytwarzania, zwiększa się użyteczność produkowanych rzeczy. Ale postęp ten nie stworzy techniki, przy pomocy której będziemy mogli wpływać na rzadkość czasu, którym dysponuje jednostka. Zwiększenie ilości czasu jako zasobu do wykorzystania w gospodarce może nastąpić wyłącznie poprzez wzrost populacji. Ale wzrost podaży zasobu czasu do wykorzystania w formie pracy zwiększa automatycznie globalny popyt. I jest to również wyjątkowa właściwość odróżniająca czas od innych zasobów. Możemy go lepiej lub gorzej wykorzystywać ale jego wymiar fizyczny przypisany do jednostki pozostaje bez zmian (Bergson, ze strumienia świadomości, wprowadził pojęcie czasu psychicznego o innym przebiegu niż czas fizyczny). A więc, to ile czasu i na co przeznaczyliśmy go, wyznacza wartość tego czegoś. Ponieważ technika zmniejsza rzadkość wytwarzanych rzeczy to względna rzadkość czasu rośnie, a więc rośnie i jego wartość. Nie ma wyboru, za którym nie stałaby jakaś ilość utraconego czasu (wybory również „konsumują” czas). Możemy przekonać się o tym lądując w myślach na bezludnej pełnej bogactw naturalnych wyspie. Nawet dysponując pełną współczesną wiedzą strawilibyśmy lata na ciężkiej pracy niewiele osiągając. Wymiana i kumulacja kapitału produkcyjnego powoduje, że oszczędności czasu są trudne do wyobrażenia (opisał to wspaniale Bastiat w Harmoniach). Bo trudno wyobrazić sobie, a tym bardziej policzyć, ile czasu potrzeba by samemu wytworzyć to z czego korzystamy na co dzień. Powie ktoś, że przy wyborach kieruje się przede wszystkim ilością gotówki jaką ma do dyspozycji. Zgoda, ale zdobycie tych pieniędzy wymagało poświęcenia jakiejś ilości czasu i wartość jaką mają one dla ich dysponenta będzie zależała od tej ilości „zużytego” czasu. Znamy powiedzenie „łatwo przyszło, łatwo poszło”, dlatego ludzie bardzo bogaci częściej kupują rzeczy całkowicie bezużyteczne, bo pieniądz ma dla nich mniejszą „wartość” niż dla biednego.
Świadomie nie używam tu słowa praca bowiem sam już upływ czasu jest nośnikiem wartości. Dojrzewające wino, rosnący las będą miały większą wartość z upływem czas bez udziału naszej pracy. Dlaczego tak się dzieje?. Przyjmijmy, że producent sprzedaje w miesiącu 100kg dojrzewającego sera przeznaczając 10 godzin efektywnej pracy. Okazuje się, że będzie więcej chętnych, ale na ser dojrzewający cnj. dwa miesiące. Jaka musi być jego cena ażeby nie stracił on na zmianie produkcji ?.Aby dostarczyć 100kg nowego sera w miesiącu musi uruchomić dwukrotnie większą produkcję (upraszczam maksymalnie nie gubiąc istoty sprawy). Nakład pracy w miesiącu będzie taki sam (wydłużono tylko czas dojrzewania) ale dwukrotnie wzrośnie wartość surowca w kapitale obrotowym. Produkcja ma sens gdy otrzymuje się w jej wyniku więcej niż się włożyło. Pomijając udział płac, policzmy ile wyniesie zysk na złotówkę wartości surowca biorącego udział w pierwszej produkcji, otrzymamy w ten sposób tzw. stopę zwrotu z kapitału. Gdy miesięczna stopa zwrotu z kapitału wynosiła (r) to o więcej niż (wartość_surowca*r/100) musi wzrosnąć cena nowego sera jeżeli producent ma być zachęcony do dodatkowego oszczędzania i wysiłku powodowanego zwiększoną produkcją. Im dłuższy okres czekania tym więcej sera będzie leżakować i tym większa musi być gratyfikacja z tytułu uwięzionych w nim oszczędności (zrezygnowania z konsumpcji). W ogólnym przypadku, dwukrotne zmniejszenie wydajności liczonej na pracownika musi być skompensowane dwukrotnym wzrostem czasu pracy i kapitału obrotowego. Staje się to oczywiste gdy uświadomimy sobie istnienie procesu nieustannej synchronizacji popytu i podaży w kolejnych przedziałach czasowych. Właśnie Bohm-Bawerk pokazał skutki ignorowania czynnika czasu w ekonomii, kładąc równocześnie podwaliny pod nowoczesną teorię kapitału.
Im więcej czasu zaoszczędzimy, tym mniej pilne potrzeby będziemy zaspokajać. Teza ta pozornie kłóci się ze współczesnym doświadczeniem. Przecież bezrobotny ma o wiele więcej pilnych potrzeby niż pracujący, dlaczego więc nie wykorzystuje czasu wolnego na ich zaspokojenie? Problem polega na tym, że większość pilnych potrzeb zaspokajamy w drodze wymiany. W autarkii, rozumianej jako przeciwieństwo wymiany, wykonujemy tylko to co potrafimy wykonać taniej od oferty rynkowej. Gdy jestem dobrze opłacanym fachowcem to wartość mojej godziny pracy jest większa niż gosposi, więc zatrudnię ją do prac domowych (chyba, że czynności domowe to moje hobby ). Jeszcze do drugiej wojny światowej chłopi byli, nie licząc narzędzi, w większości samowystarczalni. Ale tę niezależność od innych musieli okupić ciężką pracą od świtu do nocy cierpiąc często głód na przednówku. Bezrobotny wie, że jego wybawieniem będzie posiąść umiejętność robienia czegoś użytecznego i rzadkiego (warunek konieczny ale nie wystarczający), bo tylko wtedy znajdzie swe miejsce na rynku wymiany.
W świetle tego co napisałem wyżej, względna wartość czasu w gospodarce rozwiniętej powinna rosnąć i jak wykazałem w artykule „Bastiat na nowo odczytany” na www.mises.pl , zawsze istnieje cena dla której wymiana jest opłacalna dla obu stron wymiany. Z tych stwierdzeń wynika więc, że tam gdzie notujemy bezrobocie muszą występować czynniki deformujące ceny, a to oznacza, że swoboda wymiany została gdzieś ograniczona. Przyjmując za miarę wartości wagę złota, wzięto pod uwagę jego trwałość chemiczną, doskonałą podzielność, walory estetyczne i względną rzadkość występowania. Ale rzadkość w tym przypadku oznacza określoną ilość czasu jaką trzeba przeznaczyć na poszukiwanie i pozyskanie złota. W Złotoryi ciągle można wypłukiwać z piasku złoto, lecz wartość czasu jaką trzeba przeznaczyć na uzyskanie grama złota z piasku jest większa od ceny rynkowej grama złota (dlatego płukanie złota jest tu tylko atrakcją turystyczną). Działa również mechanizm stabilizujący cenę złota względem nakładu pracy, bo wzrost ceny uruchamia wydobycie ze złóż gdzie było ono wcześniej nieopłacalne, powodując obniżkę jego ceny po zaspokojeniu zwiększonego popytu. Ponieważ relatywna wartość czasu rośnie, rosnąć też będzie wartość złota.
W społeczeństwach na przestrzeni dziejów rolę pieniądza pełniły różne dobra, notowano też okresy zwiększonej podaży złota i gwałtowny wzrost inflacji. Wydaje się więc, że najbardziej obiektywną miarą, do oceny rozwoju gospodarczego i tempa zmiany wartości rzeczy w dłuższych odstępach czasowych, jest porównanie ile dóbr można było nabyć za przeciętną wartość godziny pracy najemnej. Powyższy wywód ma uświadomić nam, że koszt utrzymania opiekuńczych funkcji państwa to nie tylko płace zatrudnionych urzędników, to niewyobrażalne ilości czasu przeznaczanego na wypełnianie sprawozdań, wniosków o różnorakie pozwolenia, zaliczanie niczego nie uczących kursów dla uzyskanie obligatoryjnych uprawnień, petycji, wyjaśnień składanych procesjom kontrolujących, to miliony bezrobotnych pozbawionych pracy przez ingerencję urzędników w gospodarkę. Jak wykazał Parkinson, po przekroczeniu pewnej masy urzędniczej, powstanie niekończący się mechanizm tworzenia nowych stanowiska do załatwianie problemów, które powstały w wyniku utworzenia poprzednich stanowisk. Trudno ocenić, ile świat utracił przez urzędników nękających Leonardo da Vinci, gdy zmuszali go do wyczekiwania godzinami na łaskawe przyjęcie. Jak słusznie zauważył Mises „Twórczego geniuszu nie sposób wyszkolić”, ale rząd może „skutecznie powstrzymać go od bycia użytecznym dla społeczeństwa”. Pogarda, z jaką urzędnicy traktują nasz czas, godzi i w nich samych, bo jej efektem ubocznym jest marazm, zniechęcenie i upadek gospodarczy. W podręcznikach głównego nurtu ekonomi większość analiz prowadzona jest z pominięciem upływu czasu. Dla przykładu: efekt działalności produkcyjnej przedstawia się jako iloczyn wielkości produkcji i ceny jednostkowej, a wiemy już, że nie jest obojętne czy wielkość produkcji zwiększymy powiększając nakłady czasu pracy czy wydajność. W większości przypadków nakład pracy pokrywa się z upływem czasu produkcyjnego i nie popełniając błędu można przyjmować za funkcję produkcji iloczyn rbh i wydajności liczonej na jedną roboczogodzinę. Przy tzw. nakładach punktowych sprawa się komplikuje, ale rozwiązaniem tego problemu zajmiemy się przy innej okazji.
Wojciech Czarniecki
(7 maja 2007)