Jedno z wielkich twierdzeń ekonomii mówi nam, że w równowadze konkurencyjnej i ze stałymi korzyściami skali dystrybucja dochodu jest funkcją krańcowej efektywności czynników produkcji i ich własności. Kupujący płacą, a sprzedawcy uzyskują krańcowy produkt, korzyści równają się wkładom i nie ma „darmowego obiadu”.

W bardzo podobny sposób równość między determinantami dochodów a czynnikami produkcji wyjaśnia koncepcja wyłączności praw własności. Wyłączność praw własności blokuje dostęp do zasobów, chyba że zgodzą się na to właściciele. Produktywne zasoby wymienia się na podstawie wartości ich krańcowych produktów. A więc nie istnieje darmowy obiad — wszystko jest w pełni opłacone. Ponadto ponieważ wszystkie wymiany zachodzą dobrowolnie pomiędzy chętnymi kupującymi i chętnymi sprzedającymi, dystrybucja korzyści i wkładów jest sprawiedliwa, jeśli początkowe zawłaszczenie zasobów było sprawiedliwe. Można powiedzieć, że nie ma tu jak kwestionować sprawiedliwości tego procesu.

Pierwszym wyłomem w tym klarownym systemie jest opodatkowanie. Na jego mocy wkłady są wymuszane, a nie dobrowolnie wymieniane w zamian za korzyści. Jednakże można stwierdzić, jak to się zawsze czyni, że za podatki kupuje się publiczne dobra i usługi — obronę narodową, porządek publiczny, ochronę własności itd. Dzięki temu podatnik odnosi korzyść, nawet jeśli nie jest ona proporcjonalna do jego wkładu, tj. nawet wtedy, gdy opodatkowanie ma charakter redystrybucyjny, co jest oczywiście nieuniknione. Niemniej jednak jakiś element wymiany jest obecny, choć staje się stopniowo coraz słabszy, w miarę jak finansowanie państwa opiekuńczego pochłania coraz większą część wpływów podatkowych.

„Wrogowie własności” twierdzą — zaprzeczając realności przedpolitycznej, a zatem przedpodatkowej, koncepcji własności — że opodatkowanie nie jest tak naprawdę naruszeniem własności, gdyż ta nie rozpoczyna się zanim „społeczeństwo” nie zbierze podatków, które zdecydowało się nałożyć. O ile truizm ten poprawnie opisuje fakty dokonane, nie mówi nic o tym, jak taką sytuację pogodzić ze sprawiedliwością.

Drugi wyłom, jeśli ostatecznie zostałby wprowadzony, byłby potencjalnie znacznie bardziej radykalny. Byłoby nim przyznanie darmowego obiadu, gwarantowanego bezwarunkowego dochodu podstawowego  — dla każdego dorosłego rezydenta i „bez żadnych dodatkowych warunków”[1]. Program wprowadzano by stopniowo, aby dostosować go do realiów politycznych, ale jego celem byłoby zapewnienie każdemu dorosłemu na tyle wysokiego bezwarunkowego dofinansowania, by zapewnić mu utrzymanie. Jeden z jego najbardziej aktywnych promotorów, Philippe Van Parijs, wierzy, że program rozwiązałby dylemat wyboru między tym, co postrzega jako europejski model gospodarczy — wysokie bezrobocie i mały obszar ubóstwa — a amerykańskim modelem — małe bezrobocie, ale duży obszar ubóstwa. Niniejszy artykuł nie będzie jednak wnikać w tę kwestię. Stronnicy tej propozycji są jednomyślni, że głównym argumentem nie są względy ekonomiczne, lecz sprawiedliwość.

Autorzy cytowanego tutaj tomu zgadzają się, że propozycja ta jest co najmniej wykonalna, a spadek w statystycznie mierzalnym PKB, który by ewentualnie spowodowała, byłby do wytrzymania. Prawdopodobne zmniejszenie aktywności zawodowej mogłoby zostać zrekompensowane większą skłonnością do ryzyka w podejmowaniu samozatrudnienia, jeśli dochód podstawowy zostałby zapewniony. Warunki jego wykonania ograniczają się więc do możliwości podatkowych. Jak przedstawiała to Emma Rothschild  — z ujmującą wręcz pogodnością — tam gdzie średni dochód jest wyższy niż poziom egzystencji, projekt może zostać zrealizowany[2]. Wystarczy jedynie opodatkować wszystkich stawką, która nie sięgnie przecież nawet 100% ich zarobków.

Nawet najwybitniejsi współautorzy tego tomu, jak Robert Solow, który wykazuje dość ostrożny pogląd na implikacje fiskalne, okazują niewielkie wątpliwości, że powszechny dochód podstawowy dla wszystkich na poziomie albo blisko poziomu utrzymania, byłby pokojowo ponoszony przez podatników i nie prowadziłby do istotniejszych negatywnych skutków ubocznych. Co ważne, sam Milton Friedman, który ukuł powiedzenie, że nie ma darmowych obiadów, opowiadał się za negatywnym podatkiem dochodowym, który to koncept jest niewątpliwie „darmowym obiadem” i pierwszym kuzynem powszechnego dochodu bezwarunkowego[3].

Podczas gdy wykonalność jest zaledwie brakiem pewnego „argumentu przeciw”, „argumentem za” na ustach wszystkich jest wolność i sprawiedliwość. Van Parijs twierdzi, że społeczeństwo musi zapewnić zarówno formalną, jak i realną wolność. Formalna wolność zakłada ochronę własności i wolności osobistej, podczas gdy realna wolność wymaga zasobów, aby każdy mógł korzystać ze swojej wolności formalnej. Ponieważ zasoby nie mogą zostać zredystrybuowane bez pogwałcenia „praw” własności, oczywiste jest, że Van Parijs musi postrzegać je jako „mit” i musi mieć w głowie jakieś inne „prawa”. Inni także kwestionują dystrybucję własności i dochodu, które są wynikiem dobrowolnych transakcji. Edmund Phelps[4] po prostu odrzuca ją jako arbitralną, najwyraźniej na podstawie tego, że nie ma czegoś takiego jak wolny rynek — a takie twierdzenie wydaje się co najmniej nieco na wyrost.

Jednak jak dotąd najbardziej „ambitnym” argumentem na rzecz sprawiedliwości odbierania zasobów istniejącym właścicielom i ich równomiernej dystrybucji jest odwołanie się do Wielkiego Efektu Zewnętrznego. To motyw, który pod różnymi postaciami wciąż powraca w literaturze antywłasnościowej. Herbert Simon[5] twierdzi, że co najmniej 90% PKB bogatych narodów pochodzi z tego efektu zewnętrznego, a tylko mniej niż 10% to prawdziwe czynniki produkcji i dochodu. Aby było sprawiedliwie, 90% powinno być „zwrócone prawdziwym właścicielom”. Jeśli wszystkie dochody zostałyby opodatkowane stawką 70%, to oryginalni właściciele nadal zachowaliby trzy razy więcej niż to, co im się należy i uzyskano by wystarczająco dużo przychodów zarówno aby sfinansować bezwarunkowy dochód podstawowy, jak i na zwykłe wydatki rządowe.

Simon oczywiście ma rację, że zgromadzona wiedza, rozsądne instytucje i „kapitał społeczny” łącznie stanowią duży pozytywny efekt zewnętrzny, choć czystym zgadywaniem jest określanie, na ile punktów procentowych składają się w PKB. Jak dobrze wiemy, takie zgadywanie Simona jest równie dobre jak każde inne. Jednak wydaje się, że począwszy od tego założenia w toku swojego rozumowania Simon popełnia dwa błędy.

Po pierwsze, Wielkiego Efektu Zewnętrznego nie zawdzięczamy „społeczeństwu”, lecz niezliczonej liczbie konkretnych działań jego członków, z których każdy działał w taki a nie inny sposób z konkretnych powodów. Efekt zewnętrzny jest przemijającą lub trwałą konsekwencją ludzkich działań, przynoszących korzyści lub szkody osobom trzecim, które nie były częścią powodu lub powodów, dla których aktor podjął działanie. Każda jednostka, która dodała coś do zasobu wiedzy, która zdobyła fach, zwiększając podział pracy, która walczyła przeciwko przekleństwu złego rządu, głównej przyczyny ubóstwa i marnotrawstwa, która nauczyła swoje dzieci poczucia obowiązku i honoru, przyczyniła się do zbudowania „kapitału społecznego” — bo miała swoje własne, dobre powody, bez względu na to, czy były egoistyczne czy altruistyczne. Te działania danej osoby przyniosły już jej nagrodę. Można chwalić te działania, ale nie można wymuszać przyznania dodatkowych nagród. Nic się już nie należy — rachunki są wyrównane. Wielki Efekt Zewnętrzny jest sumą niezliczonej liczby małych efektów zewnętrznych, produktów ubocznych niezliczonej liczby działań indywidualnych, które zostały już „opłacone” w jakiś sposób. Bez wątpienia znacznie wzmacnia efektywność środków produkcji, ale nie jest sam w sobie czynnikiem produkcji.

Po drugie, błędem jest używanie Wielkiego Efektu Zewnętrznego jako uzasadnienia dla egalitarnej dystrybucji własności. Simon uważa, być może trafnie, że z powodu istnienia sieci społecznych i przywilejów dostęp do Wielkiego Efektu Zewnętrznego nie jest równy. W wyniku czego niektóre czynniki są bardziej produktywne, a ich właściciele uzyskują większe nagrody niż powinni. Naprawiłby to wysoki podatek liniowy, z którego wpływy byłyby zwracane jako równe dotacje.

Jednakże uprzywilejowany dostęp do pozytywnych efektów zewnętrznych jest jedynie okrężnym sposobem powiedzenia, że szanse nie są równe. Standardowy argument za usunięciem lub kompensacją nierówności, cokolwiek by to znaczyło, jest argumentem moralnym. Jego triumf bądź porażka zależą od tego, czy nierówność uznaje się za złą samą w sobie. Jeśli odrzuca się wspomniany argument, to znaczy, że domniemany nierówny dostęp do efektów zewnętrznych nie jest niewłaściwy i nie wymaga usunięcia. Jeśli się go przyjmuje, to znaczy, że jakiś środek zaradczy jest wymagany, a wtedy nie ma w ogóle znaczenia, czy „efekt zewnętrzny należy do społeczeństwa”. To nie rzekoma „prawdziwa własność”, jak ujmuje to Simon, usprawiedliwia środki redystrybucyjne. W rzeczywistości efekt zewnętrzny w ogóle nie jest własnością i nie należy do nikogo.

Jest być może wysoce niestosowne, po zmaganiu się z atakami na własność z kilkoma wybitnymi teoretykami, by odnotować to, co ma do powiedzenia Robert Goodin[6]. Oferuje on jednak poradę taktyczną, jak używać pewnych „społecznych” impulsów konserwatywnych reżimów politycznych, aby wabić je krok po kroku do w kierunku wprowadzenia powszechnego dochodu podstawowego. Mimowolnie mówi on nam wiele o naszych czasach i o jego własnych zwolennikach. Reżimy konserwatywne są już przygotowane do płacenia ludziom za społecznie użyteczne działania, jak opiekowanie się dziećmi innych osób, osobami niedołężnymi lub starszymi. Kolejnym krokiem mogłoby być płacenie im za opiekowanie się swoimi własnymi dziećmi i swoimi własnymi rodzicami, za przygotowanie im posiłków i ścielenie im łóżek. Krokiem następującym po tym, choć pan Goodin urywa wątek w tym miejscu, byłoby płacenie im za pościelenie swoich własnych łóżek, zamiast zostawienie ich niepościelonych, bałagan taki można uznać za społecznie niepożądany. Pensje państwowe mogłyby być płacone za coraz więcej rodzajów społecznie użytecznej pracy. Będziemy wówczas na dobrej drodze do powszechnego dochodu podstawowego. „Wszystko co musimy wtedy zrobić” — konkluduje sprytny pan Goodin — „to przekonać ludzi, żeby się po niego zgłosili” (str. 97). Po prostu złóż podanie! Ten prosty plan bojowy jest prawdopodobnie równie skuteczny przeciwko własności, co wyrafinowanie argumenty pokazujące, dlaczego jest ona nieprawowita.

Anthony de Jasay

[1] Philippe Van Parijs, „A Basic Income for All”, w: What’s Wrong with a Free Lunch?, red. Joshua Cohen, Joel Rogers (Boston: Beacon Press, 2001), str. 14.
[2] Emma Rothschild, „Security and Laissez-Faire”, w: Cohen and Rogers…
[3] Milton Friedman, Capitalism and Freedom (Chicago: University of Chicago Press, 1962). Zob. rozdz. 12, „The Alleviation of Poverty”, str. 192-93, w którym Friedman opowiada się za „an arrangement that recommends itself on purely mechanical grounds”.
[4] Edmund S. Phelps, „Subsidize Wages”, w: Cohen and Rogers.
[5] Herbert A. Simon, „UBI and the Flat Tax”, w: Cohen and Rogers.
[6] Robert Goodin, „Something for Nothing”, w: Cohen and Rogers.

Artykuł pochodzi ze strony mises.pl…

4 KOMENTARZE

  1. „Jednakże można stwierdzić, jak to się zawsze czyni, że za podatki kupuje się publiczne dobra i usługi — obronę narodową, porządek publiczny, ochronę własności itd. Dzięki temu podatnik odnosi korzyść, nawet jeśli nie jest ona proporcjonalna do jego wkładu, tj. nawet wtedy, gdy opodatkowanie ma charakter redystrybucyjny, co jest oczywiście nieuniknione”.
    To jest sciema 1000 lecia i najgorsze jest to ze kazdy w to wierzy.

  2. „Stronnicy tej propozycji są jednomyślni, że głównym argumentem nie są względy ekonomiczne, lecz sprawiedliwość”.
    Czyli oficjalnie to czlowiek jest w tej waszej kapitalistycznej (pseudo)ekonomii przedmiotem, niewolnikiem jak ma bogacic swojego pana! Kwestia sprawiedliwosci w (pseudo)ekonomii kapitalistycznej nie istnieje. Bo gdyby istniala nie byloby pana-kapitalisty i robola-niewolnika. Nie byloby tych slynnych 3 % bogaczy-wyzyskiwaczy i ich korporacji tylko bylby normalny swiat, w ktorym kazdy by mial to co potrzebowal. Ale po kiego ch…a miec sprawiedliwosc? Przeciez to Pan-Bogacz potrzebuje 10 mercedesow bo jest kims lepszym a robol-biedak moze zapier… na nogach, albo jezdzic dzwigac palety z musztarda i keczupem do Biedronki zatloczonym tramwajem.
    Haslo (pseudo)eokonomii zwanej kapitalizm: Oby NAM PANOM dzialo sie dobrze, a wy SMECIE do roboty!

  3. @Waldemar:”tylko bylby normalny swiat, w ktorym kazdy by mial to co potrzebowal”
    Taki system nazywa się komunizm. Tylko kto miałby decydować co człowiek „potrzebuje”? Wystarczy żarcie i spanie? Czy jeszcze coś? Takie stwierdzenia śmierdzą Leninem (i Stalinem:) na kilometr.

  4. Mr. HeeS nie zawiodles. Zaraz po moim komenatrzu musial sie odezwac troll i napisac o komunizmie (nawet nie wiesz co to jest przyjacielu!) i powolac sie na Lenina i Stalina. Zwasze pojawia sie ta sama reakcja.
    Wybacz wiec lecz to jest juz tak stare i smieszne, ze nie warte rozprawki.
    Pozdrawiam, ale wejdz moze na wyzszy poziom trollowania, gdyz nawet jesli robie zakupy w Biedronce nie oznacza ze jestem zindoktrynowanym obywatelem – idiota.

Comments are closed.