Foto. pixabay.com

Bezwarunkowy szacunek dla własności prywatnej, swobody gospodarczej i wolnej przedsiębiorczości nie może wynikać jedynie czy przede wszystkim z tego, że służy on bogactwu czy dobrobytowi społecznemu. Zamiast tego powinien on wynikać nade wszystko z faktu, że tylko człowiek mogący swobodnie dysponować swoją sprawiedliwie zdobytą własnością może być coraz bardziej produktywny dla swoich bliźnich i cieszyć się w związku z tym zasłużoną nagrodą za swoją pracowitość, roztropność i obrotność.

Innymi słowy, głównym czynnikiem motywującym powinna być w tym kontekście nie zamożność, tylko godność wynikająca z samodyscypliny, o której zamożność jedynie poświadcza. Nie może być inaczej w świecie kompletnej inwersji wartości, w którym jej ofiary myślą z rozrzewnieniem o rozmaitych „ekosocjalizmach”, „technokomunizmach” czy „kapitalizmach interesariuszy” (czyli polityczno-korporacyjnych komunofaszyzmach) nie wskutek rojeń o „powszechnym i darmowym dobrobycie”, ale wskutek pragnienia powszechnej, reglamentowanej nędzy (w imię „praw zwierząt”, „walki z globalnym ociepleniem”, „inkluzywności” itp.).

Podsumowując, w świecie obłędnej ideologicznej mizantropii i duchowego samobójstwa naczelnym hasłem przyświecającym wszystkim orędownikom nienaruszalności wolności gospodarczej, własności prywatnej i swobody międzyludzkiej współpracy powinno być nie „wznosząca fala podnosi wszystkie łodzie”, tylko „kto nie pracuje, niech też nie je”. To znaczy: jeśli w imię ideologicznych fantazmatów ktoś chce nie tylko żywić się cudzym kosztem, ale też ograniczać możliwość dowolnie obfitego żywienia się przez innych, wówczas w opozycji do niego i jemu podobnych należy gromadzić przede wszystkim tych, którzy nie tyle hołdują „konsumpcyjnemu materializmowi”, co doceniają unikatową wartość czynienia sobie ziemi poddaną. Tylko wówczas bowiem wolność i własność mogą okazać się stawką w najbardziej fundamentalnej z walk: tej o zwycięstwo uwznioślającego sensu nad samobójczym absurdem.

Jakub Bożydar Wiśniewski