W artykule „Dlaczego standard złota?” opisałem sytuację banku, który dysponuje wyłącznie depozytami złota. Ustaliliśmy też warunki, jakie powinien spełniać system bankowy, jeśli ma zachowywać względnie stałą siłę nabywczą pieniądza. W tych warunkach inwestycje będą finansowane wyłącznie z oszczędności. A to oznacza, że zaoszczędzone zasoby będą alokowane do działalności, których efekty są uznawane przez klientów za najbardziej pożądane.
Jeśli wyłączymy wpływ oprocentowania ustalanego przez bank centralny dla kredytu refinansowego, to stopa procentowa ukształtuje się jako relacja podaży oszczędności do popytu na kredyty.
Gdy powstrzymuję się od zakupu, to powstaje różnica między tym co zostało wyprodukowane a tym co skonsumowano. Ta różnica wg Misesa jest kapitałem niezależnie od tego czy oszczędność będzie przekształcona w kredyt inwestycyjny czy zwiększy rezerwę gotówki (tezauryzacja). A więc kapitał powstaje na poziomie produkcji. Poprzez zaoszczędzone i pożyczane pieniądze, odpowiadające im zasoby kierowane są na wytworzenie dodatkowego kapitału produkcyjnego skąd wracają po pewnym czasie wraz z strumieniem dodatkowych dóbr konsumpcyjnych, które stanowią pokrycie dla płaconych odsetek. W zdrowej gospodarce banki są tu tylko pośrednikiem. One to, nie tylko nic nie dodają do wyprodukowanych przez przedsiębiorstwa zasobów, lecz same czerpią z tego dodatkowego strumienia zatrzymując różnicę między oprocentowaniem kredytu i lokaty. Gdy popyt inwestycyjny maleje spada oprocentowanie a to powoduje wycofywanie depozytów, bo bardziej atrakcyjne staje się konsumowanie dóbr teraźniejszych od przyszłych ( zakładamy względnie stałe preferencje czasowe przy niezmienionych dochodach). Pobudzony popyt wchłonie zwiększoną produkcję i powstrzyma tendencję do obniżki cen.
Oczywiście ten proces dostosowawczy obejmie tylko te przedsiębiorstwa, których właściciele trafnie odgadli zmieniające się upodobania konsumentów. Gdy wystąpi przewaga nagradzanych, mamy do czynienie z wzrostem gospodarczym, gdy ilość błędnych inwestycji rośnie mamy do czynienia z kryzysem gospodarczym. W zdrowej gospodarce wahania koniunktury nie przeradzają się w kryzys, bowiem nie występują czynniki zniekształcające funkcję informacyjną cen, stąd też ilość nietrafionych inwestycji jest relatywnie mała.
By pokazać jak oddziałuje na rynek funkcjonujący u nas system banków, przyjmę przerysowane założenia, że istnieją tylko dwa banki, a stopa rezerwy obowiązkowej wynosi 20%. Przy tej stopie z depozytu 1mld.zł bank jest w stanie wykreować pięciokrotnie większy kredyt (mechanizm kreacji pokazałem w artykule „Dlaczego standard złota”). Co więcej, wykupując wzajemnie udziały mogą fikcyjnie zwiększyć bazę kredytową bez realnego transferu własnych kapitałów. Na szczęście, taki wzrost nie jest możliwy w krótkim czasie, musi być rozłożony na lata. Ale przy inflacji 4% wystarczy 10 lat by pieniądz utracił 50% swojej wartości. Kto w tej sytuacji zyskuje?. Oczywiście ten co wyemitował dodatkową pulę kredytów. Bowiem np. trzykrotny mnożnik pieniądza pozwala bankowi zachować całość odsetek od trzeciej części. Umożliwia to szybkie bogacenie się banków, ale to bogacenie się ma szczególną naturę, bowiem polega na przejmowaniu długów innych podmiotów biorących udział w wymianie ( w bankach głównymi składowymi aktywów są należności, a nie dobra materialne). Dochód banku może być przekształcony w nowy kredyt nie powodując nasilenia inflacji, pod warunkiem zwiększonego zapotrzebowania na pieniądz transakcyjny (wg Miltona Friedmana około 5%), a to nastąpi, gdy obniżone oprocentowanie zachęci konsumentów do zwiększonych zakupów na kredyt a przedsiębiorców do zwiększania produkcji poprzez nowe inwestycje. I dzięki temu, bank przejmuje całe odsetki od kolejnych pakietów kredytów, opłaca się więc: zastępować depozyty własnymi kapitałami, obniżać oprocentowanie kredytów i zwiększać ich podaż. Wywołana tym, niewielka inflacja jest cichym sprzymierzeńcem, bo okrada nieoprocentowane konta a vista, trzymających zapas gotówki, i ciułających na emerytury, przemieszczając niepostrzeżenie ich oszczędności do sejfów bankowych, pokrywając w części dług rządowy. Po czasie, nawet do najmniej spostrzegawczych dociera świadomość, że tracą oszczędzając. Nastaje era debetowych kart płatniczych (wydano już około 3,5 mln), zaczynamy życie na kredyt. Banki zamiast zarządzać oszczędnościami konsumentów zarządzają rozdętym do granicy wytrzymałości systemem długów. Coraz większy udział mają w tym fundusze ubezpieczeniowe i emerytalne lokujące ogromne kwoty w papiery wartościowe banków i obligacje rządowe. By utrzymać koniunkturę rosnący strumień odsetek musi być przekształcany w nowe kredyty, a te w kolejny dług, aż w pewnym momencie bańka pęka. Okazuje się, że dłużnicy są niewypłacalni, a ceny wyśrubowane sztucznie napędzanym popytem (o te same zasoby konkurują inwestycje z konsumpcją), doprowadziły do błędnych kalkulacji opłacalności inwestycji. Śledząc historię rynków finansowych od wielkiego kryzysu lat 30-tych, odnosi się wrażenie, że systemy finansowe potrafią doskonale kontrolować inflację, ale zarówno rządy jak i banki nie są zainteresowane jej likwidacją. Dla rządu jest to dodatkowe narzędzie do sterowania redystrybucją, a banki korzystają na tym zarządzając większym długiem. Wprowadzenie zabezpieczeń opisanych w artykule „Dlaczego standard złota” stabilizuje funkcję informacyjną cen, ale nie potrafi zapobiec perturbacjom występującym w recesji z rozdętą bańką długów. Gdy inwestycje są finansowane z oszczędności, banki muszą liczyć się z ewentualnością wycofania oszczędności i przeznaczeniem ich na wzrost konsumpcji. Kurcząca się baza kredytowa utrzymuje oprocentowanie na poziomie ograniczającym rozpoczynanie inwestycji nierentownych. Tak się nie dzieje, gdy inwestycje oparte są o ekspansję kredytową. Nie da się łatwo dokonać transferu kredytów z inwestycji na kredyty konsumpcyjne. Obniżenie oprocentowania zachęci zarówno konsumentów do dalszych zakupów jak i przedsiębiorców do rozpoczynania inwestycji o niższej rentowności, co wzmocni impuls inflacyjny. Góry wymuszonych oszczędności zgromadzone w funduszach nie mogą być wycofane, muszą akceptować każde oprocentowanie, jakie zaoferuje rynek. Rośnie szybko ryzyko niewypłacalności konsumentów, banki stając przed alternatywą albo straty z powodu niewykorzystania spływających rat kredytowych albo straty z powodu niewypłacalności klientów, zwykle wybierają to drugie.
Czy można temu jakoś zaradzić? Recepta jest stara jak świat. Należy stworzyć warunki dla realnej konkurencji na rynku usług bankowych. Mnogość małych sprawnie zarządzanych banków, ogranicza skalę kreacji pieniądza bankowego, bo np. koncentracja wszystkich usług w jednym banku, sprowadza płatności do odpowiednich księgowań na rachunkach klientów. Bank nie jest zagrożony niewypłacalnością, bo każdy wypłacony pieniądz wraca do tego samego banku tylko na inne konto. Gdy tę samą ilość pieniądza ulokujemy w setce mniejszych banków i dopuścimy bankructwo każdego z nich (niewypłacalność banku powinna być karana tak jak kradzież), to kreacja pieniądza zostanie ograniczona przez ciągłe przepływy miedzy bankami z tytułu dokonywanych przez klientów transakcji kupna i sprzedaży. Kuriozalnym pomysłem jest rozgrzeszanie niewypłacalnych dłużników. Każdy ma prawo do błędów, ale tylko na własny koszt i odpowiedzialność (utrzymywanie ryzyka moralnego na niskim poziome). Pomysł, by podatnicy pokrywali nieodpowiedzialne poczynania zarządów, banków i ich dłużników ( bo na końcu to im wystawi gospodarka rachunek), może się urodzić tylko w głowach cynicznych urzędników.
Podobnie wygląda sprawa zamachu na niezależność banków spółdzielczych, skutecznie konkurujących z bankami komercyjnymi. Działające od 1577r banki spółdzielcze, broniły rolników i biedne rzemiosło przed tzw. lichwą, pod zaborami stanowiły oręż w walce z ekonomiczną dominacją okupantów. To one ciągle oparte są na wkładach oszczędnościowych swoich członków. Zamach na ich niezależność jest dość symptomatyczny. Nadzór bankowy to narzędzie wspomagające symbiozę dużych banków z rządem. Bo komu służy, ustawowo wprowadzony obowiązek posiadania kont bankowych, zakaz dokonywania płatności gotówką powyżej 15 tys. EU, obowiązkowe ubezpieczenia i składki emerytalne, proponowana upadłość osób fizycznych, ograniczenia w prowadzeniu działalności bankowej i parabankowej. Argumentacja uzasadniająca powyższe jest analogiczna do uzasadnienia zakazu posiadania broni. Faktycznie nie chodzi tu o ograniczenie dostępu przestępców do broni, lecz uczynienie z przeciętnego obywatela bezwolnej ofiary, błagającej rząd o pomoc.
Wojciech Czarniecki
(12 maja 2008)
Czytaj także: Wojciech Czarniecki – Dlaczego standard złota?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here