Pandemia koronawirusa
Foto. pixabay.com

O ile rozmaite prawdy szczegółowe można na ogół oddzielać od przekłamań wskutek samodzielnego przeprowadzenia stosownych procesów dedukcyjnych bądź przyjrzenia się odnośnym faktom, niezłomne trzymanie się prawd ogólnych – i zabezpieczenie ich przed naporem mnóstwa partykularnych bałamuctw – wymaga przyjęcia odpowiedniej postawy normatywnej. Ściślej rzecz ujmując, niezbędne jest w tym kontekście niewzruszone trwanie przy klasycznej tetradzie cnót (roztropności, sprawiedliwości, wstrzemięźliwości i męstwie) i odrzucanie wszystkich komunikatów, które ewidentnie urągają którejkolwiek z nich.

Po pierwsze zatem należy odnosić się nieufnie do wszystkich obwieszczeń obliczonych na sianie paniki, wzbudzanie histerii i bezzwłoczne podporządkowywanie się owczemu pędowi, a więc obwieszczeń ukierunkowanych na to wszystko, co uwłacza roztropnemu badaniu konkretnych narracji. Znakomitym przykładem jest tu cała hipochondryczna propaganda, z którą mieliśmy do czynienia w czasie trwania niedawnego festiwalu chińskiej grypy, a która zniknęła w pewnym momencie tak szybko, jak szybko wcześniej się pojawiła.

Po drugie trzeba zachowywać sceptyczny dystans wobec wszelkich sugestii, które próbują podkopać ustalony porządek sprawiedliwych stosunków własnościowych i zasłużonych życiowych możliwości, upatrując w nich źródła domniemanych „systemowych zagrożeń”. Sztandarową ilustracją jest tu coraz bardziej bezczelna agitacja insynuująca, że rewolucyjnego przeobrażenia ludzkiego życia wymaga groźba rzekomej „katastrofy klimatycznej” – agitacja, warto dodać, uprawiana najbardziej natrętnie przez ideowych (a nieraz i biologicznych) potomków tych, którzy onegdaj próbowali już wszczynać rozmaite przeobrażeniowe rewolucje ze skutkami jak najbardziej realnie katastrofalnymi.

Po trzecie należy opierać się otumaniającemu wpływowi wszelkich deklaracji skłaniających do spoczęcia na laurach i przyjęcia, że tym razem można wreszcie stworzyć „raj na ziemi” i umożliwić ludzkości trwałe otrzymywanie czegoś za nic. Do tej kategorii przynależą dziś, rzecz jasna, przede wszystkim groteskowe opowiastki o „sztucznej inteligencji” czy „technologicznej osobliwości” automatyzującej wszelkie procesy produkcyjne i oferującej ludzkości cyfrowy róg Amaltei w postaci „uniwersalnego bezwarunkowego dochodu”. Ten rodzaj szachrajstw, atakując cnotę wstrzemięźliwości i wynikającą z niej zasadę odroczonej gratyfikacji, nie tyle straszy, co znieczula, paradując na ogół w kostiumie domniemanego rozwiązania problemów zawartych w szachrajstwach dwóch poprzednich rodzajów.

Wspólnym mianownikiem wszystkich powyższych typów bałamuctw jest wreszcie próba całkowitego pozbawienia człowieka cnoty męstwa, czyli intelektualnej, moralnej i duchowej samodzielności w korzystaniu z rzeczywistości i zmaganiu się z nią. W miejsce owej cnoty rzeczone blagi mają do zaproponowania wyłącznie zdanie się na łaskę rozmaitych samozwańczych „ekspertów”, „filantropów” czy technokratycznych automatyzmów, czyli nie tyle utratę osobistej godności pod orwellowskim butem, co sprzedanie jej za trzydzieści judaszowych nawet nie srebrników, ale wirtualnych talonów.

Podsumowując, trwanie w Prawdzie przez największe P to zadanie tyleż intelektualne, co moralne, i tyleż analityczne, co charakterologiczne. Biorąc zaś pod uwagę, że zasadniczo nie sposób dziś uniknąć bezustannego i wszechobecnego bombardowania tym wszystkim, co Prawdą nie jest, jest to zadanie, od którego nie można się dziś wymigać nie skazując się na natychmiastową poznawczą klęskę. Innymi słowy, można dziś aspirować do bycia Sokratesem albo skazywać się na bycie Faustem, ale nie sposób być już Piłatem.

Jakub Bożydar Wiśniewski