Trafiłem niedawno w internecie na tekst pana Tomasza Teluka zatytułowany „Od hossy do bessy”. Osobiście nigdy nie inwestowałem na polskiej giełdzie, ale jeśli wziąć na poważnie to co napisał autor tego tekstu i porównać z tym co się dzieje giełdzie amerykańskiej to można dojść do wniosku, że albo pan Teluk nigdy samemu na giełdzie nie inwestował, nie tylko polskiej ale na jakiejkolwiek innej, lub po prostu to co się dzieje na polskim rynku papierów wartościowych jest na tyle różne od tego co się dzieje w Nowym Jorku, że moje przypuszczenia dotyczące pana Teluka są całkowicie bezpodstawne. Różnice te mogą wynikać chociażby z młodego wieku warszawskiej GPW, kto wie?
Gdyby jednak tekst ten został przedstawiony jakiemukolwiek poważnemu czasopismu amerykańskiemu dotyczącego inwestowania, zostałby on wyrzucony do kosza bez czytania go do końca z okrzykiem, że facet nie wie o czym pisze!
Bear Market, Bull Market
To co w Polsce nazywa się okresem hossy, tutaj nazywa się Bull Market (Byk jest symbolem prosperity) czyli okresem, w którym gospodarka rozwija się znakomicie, a ceny akcji rosną. W okres bessy, czyli Bear Market (Niedźwiedź jest symbolem bessy) wchodzimy wtedy gdy gospodarka zwalnia, a główne wskaźniki giełdowe czyli S&P 500, DJIA oraz NASDAQ tracą na wartości co najmniej 20% wartości. Spadek o 10% jest zwykłą korektą, która następuje najczęściej po zbyt szybkim i gwałtownym wzroście cen na giełdzie. Dlatego zdziwiło mnie bardzo, gdy przeczytałem, iż indeksy w Polsce straciły blisko 30% swej wartości, co pan Teluk skwitował, że to może być tylko korekta indeksów!
W USA giełda jest bardzo dobrym wskaźnikiem, pokazującym w jakim kierunku zmierza gospodarka. Gdyby w tej chwili wszystkie trzy wskaźniki straciły ponad 20% to jest to niemalże pewne, że za parę miesięcy cała gospodarka znajdzie się w stanie recesji.
Jeżeli dla analityków w Polsce, 30% spadek wartości akcji jest tylko korektą to jaki spadek zostałby uznany za wejście w okres bessy? 50%? 60%? Jeżeli tak jest to albo analitycy nie wiedzą o czym mówią, albo po prostu ceny akcji na giełdzie warszawskiej są całkowicie oderwane od rzeczywistości ekonomicznej (co jest chyba gorsze od tych pożal się boże analityków) albo może tak jak napisałem wcześniej, GPW w Warszawie jest na tyle młoda, że nie wypracowała jeszcze pewnych schematów, a może jest to mieszanka wszystkich trzech czynników.
Gra na giełdzie
Wbrew temu co pan Teluk sugeruje, iż tylko ignorancja powoduje, że „…w Polsce można spotkać opinie, że inwestowanie na giełdzie jest niemal równoznaczne z grą w kasynie (…)” , dla każdego indywidualnego inwestora w USA, nie jest to żadna bajka, ani ignorancja, tylko fakt! „Legalized gambling at its finest!” Wiara w to, że giełda jest formą hazardu stanowi część osobowości każdego inwestora, która nie podlega dyskusji!
Jim Rogers, jeden ze współzałożycieli, wraz z George’m Soros’em, Quantum Fund opowiadał kiedyś o jednej ze swoich największych pomyłek inwestycyjnych. Po wielu dniach research’u, badań i obserwacji, był on pewien, że cena ropy spadnie, wobec czego zaczął sprzedawać je „short”. „Sell short” oznacza, że inwestor zakłada, iż akcje danej firmy spadną, pożycza on wtedy akcje danej firmy od brokera, powiedzmy, że 100 sztuk i sprzedaje je po aktualnej cenie, powiedzmy 100 dolarów, po tym jak akcje firmy spadną do poziomu 80 dolarów, odkupuje je i oddaje brokerowi, a zysk, ze sprzedaży i kupna tych akcji zatrzymuje dla siebie.
Na drugi dzień po tym jak zaczął je sprzedawać ceny ropy zaczęły iść ostro w górę, a co za tym idzie, każdy cent i dolar w górę, to coraz większa strata dla niego. Ta jego wielomiesięczna praca okazała się nic nie warta. W obliczu nowych faktów musiał on natychmiast zmienić swoje pozycje, dzięki czemu ograniczył swoje straty i zaczął zarabiać pieniądze idąc z rynkiem, a nie przeciw niemu.
Powiedzmy to sobie raz na zawsze. Inwestowanie na giełdzie jest formą hazardu, kupując akcje nawet najlepszej firmy nie możemy mieć gwarancji, że ich wartość wzrośnie! Zdarza się tak, że latami akcje spółki stoją w miejscu lub z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc po troszeczku tracą one swoją wartość. Pieniądze wkładamy na giełdę po to, by wyciągnąć z niej ile się tylko da, a nie po to by kupić akcje i mieć nadzieję, że kiedyś ich cena wzrośnie. Na nadzieję nie ma miejsca na giełdzie. Na co komu trzymać pieniądze w akcjach firmy, które stoją w miejscu, podczas, gdy jest tyle spółek których akcje w tym czasie mogłyby nam zarobić niezłe pieniądze.
George Soros, Jim Rogers, Richard Dennis, William O’Neil, ci słynni inwestorzy giełdowi nie stali się milionerami tylko i wyłącznie dlatego, że „…dobrze potrafili przewidzieć szacunkową wartość posiadanych przez siebie akcji…” tylko dlatego, że potrafili przyjąć do swej świadomości to, że pomimo ich ciężkiej pracy, analizie i czytaniu kwartalnych i rocznych sprawozdań danej firmy, potrafili przed sobą przyznać, że jeżeli akcje nie zachowują się tak jak się spodziewali i idą one w przeciwnym kierunku niż zakładali – cóż za hazardowe słowo „hazard”) to byli w każdej chwili przyznać przed samym sobą, że coś jest nie tak, że popełnili błąd i sprzedać je jak najszybciej się tylko da, nim ich wartość spadnie jeszcze bardziej.
Pan Teluk pisze, że wielu inwestorów wykorzystuje sytuację gdy ceny spadają po to by dokupić do swojego portfela inwestycyjnego więcej akcji danej firmy. I znów ta różnica. Najbardziej znani indywidualni inwestorzy giełdowi nigdy nie kupowali akcji gdy ich cena szła w dół, tylko zawsze gdy szła w górę! Wszyscy słyszeli o spółce Enron. Spektakularny upadek tej firmy który odbił się echem na całym świecie poprzedzony był spadkiem wartości akcji tej firmy. Gdyby indywidualni inwestorzy zaczęli słuchać tutejszych analityków mówiących bez przerwy o tym, że po 10%, 15% spadku wartości firmy, nadszedł czas by ponownie zacząć je kupować, to każdy z nich robiłby to w momencie gdy szły one na kompletne dno.
Z tego też zdania autora tekstu „Hossa czy bessa” „Najlepszym zaś posunięciem w czasie bessy lub korekty jest poczekanie aż akcje spadną do oczekiwanego minimum i kupno jak najbliżej dna.” wnioskuję, że zna on giełdę tylko z książek i artykułów a nie z własnego doświadczenia.
Ta inwestycyjna rada, kup i czekaj, a w przyszłości akcje tej firmy na pewno pójdą w górę, nie pochodzi od indywidualnych inwestorów którzy odnieśli sukces na tym polu, ale od menedżerów potężnych funduszy inwestycyjnych którzy nie mają takiej elastyczności jak indywidualni inwestorzy.
Indywidualny inwestor jest w stanie sprzedać swoje akcje w przeciągu paru sekund podczas gdy fundusze nie mają tej możliwości. Kiedyś próbowały tak robić, niestety zakończyło się to dla nich jeszcze większymi stratami niż gdyby miały pozostać w danych akcjach przez cały czas. To stąd się wzięło, że fundusze 90% swego kapitału przez cały czas trzymają na giełdzie i od tych to właśnie menedżerów wzięła się rada, że należy kupić akcje i je trzymać niezależnie od tego czy mamy hossę czy bessę.
Jeżeli np. kupiliśmy 100 akcji po 20 złotych, co wyniosło nas 2000 i akcje te w przeciągu zaledwie paru dni zwiększą swą wartość o 10% czyli do poziomu 2200 złotych i nagle zaczynają zachowywać się „dziwnie”, co jest możliwe do zaobserwowania dzięki analizie technicznej, to lepiej te akcje sprzedać i zainkasować zysk. Jeżeli po tym nastąpi korekta i cena akcji wróci do poziomu 20 zł, a może nawet jeszcze mniej, jeżeli fundamenty tej firmy są naprawdę dobre i analiza techniczna pokazuje nam, że wyprzedaż akcji tej firmy się skończyła to dzięki temu, że sprzedaliśmy te akcje wcześniej z zyskiem 200 złotych, teraz możemy ich kupić nawet więcej.
Giełda to fascynująca rzecz, na której słowa „strategia”, „obstawianie” nie są ani obco brzmiące ani tym bardziej oznaką ignorancji. Jeżeli więc naprawdę chcecie dowiedzieć się o prawdziwie zwycięskich strategiach indywidualnych inwestorów to radzę nie czytać artykułów kogoś, kto nigdy nie inwestował.
Tomasz Pąpka
(3 marzec 2008)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here