19 kwietnia papież Benedykt XVI wkroczy w piąty rok swojego pontyfikatu. Kiedy w kwietniu 2005 roku wstępował na Stolicę Piotrową larum podniosła wszelkiej maści lewica katolicka oraz zwolennicy „Kościoła otwartego”. Dla nich był to wybór najgorszy z możliwych, bo zapowiadał „szarpnięcie cuglami” w kwestiach doktrynalnych, a także wyhamowanie radosnego ekumenizmu, który w pewnych obszarach wymagał zdecydowanego uporządkowania. Swoje obawy lewica katolicka sformułowała więc całkiem słusznie, gdyż nowy papież jako wytrawny znawca teologii, w dodatku z tradycyjnym zacięciem, w żaden sposób nie wpisał się w wizję „Kościoła otwartego”, twardo ześrodkowując swoje nauczanie wokół podstawowych prawd wiary, które dla wielu katolików, a także niektórych duchownych, takimi prawdami być przestawały.
Nie zaniedbując kontaktów z innymi wyznaniami Benedykt XVI rozpoczął proces niezwykle ważny – odbudowę jedności pośród katolików, których niegdyś poróżniła pycha, nieufność i brak pokory. Wyciągnięcie ręki do tradycjonalistycznej wspólnoty Bractwa św. Piusa X, której założycielem był arcybiskup Marceli Lefebvre, pokazało że Benedykt XVI nie boi się trudnych wyzwań i potrafi iść pod prąd nie tylko sprzysiężonym przeciw niemu mediom, ale także części hierarchii katolickiej, która „lefebrystów” najchętniej widziałaby w skansenie podobnym do wiosek Amiszów, które są traktowane przez świat głównie jako atrakcja turystyczna. Benedykt XVI uznał, że nie tędy droga, i że najpierw trzeba ogarnąć własne podwórko, które nie sprzątane przez lata zarosło chaszczami wzajemnych animozji i urazów, którym należy dać odpór, stawiając na katolicką jedność i wzajemną wyrozumiałość.
Benedykt XVI stawiając na właściwy porządek rzeczy wybrał drogę żmudną i medialnie chropowatą. Stał się obiektem niewybrednych napaści i pomówień. Szczególnie obcesowo został potraktowany we własnej ojczyźnie, gdzie w związku ze zdjęciem ekskomuniki z „lefebrystów” zdystansowała się od niego część niemieckich biskupów, a kanclerz Angela Merkel zażądała wręcz wyjaśnień w tej „bulwersującej” sprawie. Jako żywo potwierdziło to tezę Feliksa Konecznego, że Niemcy są krajem cywilizacji bizantyńskiej, co szczególnie boleć musi papieża z Bawarii, któremu przyszło znosić faux pas pani kanclerz, nie rozumiejącej, czym jest niezależność papieża od władzy świeckiej, m.in. w sprawach jurysdykcji personalnej. Na szczęście hałas wszczęty przez postępowe media nie odniósł spodziewanego skutku, a przyszłość „lefebrystów” w Kościele katolickim zależy już tylko od zachowania ich samych. Papież zrobił dla nich wszystko co mógł.
W pontyfikacie Benedykta XVI uderza jego wyciszona samotność. W odróżnieniu od swojego wielkiego poprzednika Jana Pawła II, nie ma wokół niego tak charakterystycznego „ludycznego zgiełku”, porywającego za serca i umysły, nie ma tej spontaniczności, którą wywoływał Karol Wojtyła. Jest za to rzucające się w oczy dostojeństwo i niezwykle silne ześrodkowanie na osobie Jezusa Chrystusa, jako punktu odniesienia dla wszystkich rozważań o kondycji współczesnego świata i człowieka. Tak jak Jan Paweł II w swój pontyfikat wplótł postać Maryji, tak Benedykt XVI osnową swojej posługi na Stolicy Piotrowej uczynił Jej Syna. Ta niezwykła komplementarność względem swojego poprzednika jest cechą charakterystyczną obecnego papieża, który pokazuje tym samym, czym jest prawdziwe bogactwo Kościoła i jak czerpać z darów pozostawionych przez poprzednich papieży.
Benedykt XVI z niezwykłą delikatnością przejął dziedzictwo po Janie Pawle II, którego osoba cały czas, nieomal fizycznie, oddziałuje na Kościół katolicki. Nie zmienia to faktu, że Józef Ratzinger zaczyna subtelnie odciskać na misji Kościoła swoje piętno, konsekwentnie resetując te obszary duszpasterskiej i międzywyznaniowej aktywności, które zaczęły wymykać się spod dobrze rozumianej katolickiej ortodoksji lub przyjęły nazbyt świecki i horyzontalny punkt widzenia, zaniedbując lub wręcz wykluczając to, co powinno mieć wymiar wertykalny, a więc zasadniczy dla misji Kościoła. I choć Benedykt XVI nigdy nie dogoni swojego poprzednika w byciu postacią medialną, za którą podążają zauroczone media, to z pewnością dorówna mu intelektem, który jest wyjątkowo mocną jego stroną, co przyznają nawet jego przeciwnicy, twierdząc przy okazji, że jako papież – niestety dla nich – przypomina starego „pancernego kardynała Ratzingera”. Przyznam, że lepszej rekomendacji mi nie trzeba.
Maciej Eckardt
Źródło: www.eckardt.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here