Wygląda na to, że białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka czuje się coraz mniej osamotniony. Do tej pory jedyne poważne wsparcie otrzymywał od swojego potężnego sąsiada – Rosji. Teraz jednak zyskał nowego sojusznika w postaci chińskiego rządu. Czyżby wpływy Moskwy w tym kraju były zagrożone?



O tym, że stan białoruskiej gospodarki jest fatalny wiadomo od dawna. Wiadomo także, że gdyby nie wsparcie polityczne i finansowe Kremla reżim Łukaszenki niechybnie by upadł. Ale i ta pomoc, jak się okazuje, nie jest wystarczająca, aby postawić na nogi kulejącą gospodarkę tego kraju.
Według programu rozwoju przemysłu na lata 2012 – 2020, przygotowanego przez zespół kierowany przez wicepremiera Uładzimiera Siamaszkę, jest tak źle, że w ciągu10 lat należy wpompować w białoruski przemysł 90 mld. dolarów. To diametralnie różna sytuacja od tej, w jakiej przemysł Białorusi znajdował się w czasach ZSRR. Wtedy najbardziej zaawansowane jego działy znajdowały się właśnie w tym kraju. Od tamtej pory jednak przemysł zatrzymał się w rozwoju.
Obecnie zaawansowane technologie wynoszą ok. 3% produkcji. Do tego należy dodać archaiczną strukturę fabryk i niską wydajność pracy. Poważnym problemem jest też marnotrawstwo pieniędzy wydawanych na inwestycje. Wynika to z obsady dyrektorskich stanowisk przez osoby z nadania rządowego, które nie potrafią umiejętnie zarządzać finansami przedsiębiorstw.
Aby zmodernizować tę jedną dziedzinę należy dofinansować ją kwotą w wysokości 90 mld. dol. Rząd białoruski niestety nie jest w stanie wygospodarować takich pieniędzy, gdyż cały tegoroczny budżet stanowi zaledwie 1/6 tej sumy. Cóż więc mówić o całościowych potrzebach finansowych gospodarki białoruskiej.
Jedynym wyjściem jest więc przyciągnięcie inwestorów. W tym celu zreformowano nawet prawo, cóż jednak z tego, skoro nie jest ono egzekwowane. Do tego należy dodać niepewność, jaka jest związana z sankcjami gospodarczymi, których Białoruś doświadcza ze strony UE. Łukaszenka wprawdzie stara się targować w tym względzie z Brukselą, jednak wynik tych starań jest trudny do przewidzenia.
Dlatego też zapewne westchnieniem ulgi powitał Mińsk plany udostępnienia przez Pekin linii kredytowych opiewających na 16 mld. dolarów. Mają one służyć sfinansowaniu wspólnych projektów. Biorąc pod uwagę ogromne potrzeby finansowe Białorusi jest to niewiele, ważne jednak jest to, że Chiny wykazują zainteresowanie bardziej długofalową współpracą. Według amerykańskiego ośrodka badawczego Stratfor, Chiny dysponują nadwyżką gotówki i są zainteresowane inwestowaniem w część strategicznych dla Białorusi dziedzin gospodarki.
Plusem tej współpracy jest też to, że Pekin, którego polityka również nie wpisuje się w standardy demokratyczne, nie wymaga ich przestrzegania od reżimu Łukaszenki i nie wtrąca się w wewnętrzne sprawy tego kraju. Chiny są więc wymarzoną alternatywą dla problematycznej z punktu widzenia białoruskich władz Unii Europejskiej. Mają też z pewnością dużo większe możliwości finansowe niż wspólnota europejska.
Co jednak na to Rosja, która do tej pory była jedynym potężnym sojusznikiem, na którego mógł liczyć białoruski reżim? Według ekspertów Kreml nie ma powodu do niepokoju. Mimo podjęcia ściślejszej współpracy między Mińskiem a Pekinem, Białoruś nie leży w kręgu strategicznych interesów Chin. Zacieśnienie relacji między oboma państwami, oprócz korzyści ekonomicznych, daje też możliwość stworzenia przeciwwagi dla wpływów rosyjskich, nie zagraża to jednak rosyjskiej dominacji politycznej, gospodarczej i wojskowej. Główną tego przyczyną jest uzależnienie białoruskiej gospodarki od rosyjskich surowców. Rosja zaopatruje tamtejszą gospodarkę w 80% w ropę i w 90% w gaz. Do tego dochodzi fakt, że na rosyjski rynek trafia 50% białoruskiego eksportu. Uzależnienie wzrosło jeszcze po wprowadzeniu przez UE sankcji gospodarczych. To bowiem doprowadziło do sytuacji, że Mińsk ulegając naciskom Kremla odsprzedał Rosjanom wszystkie udziały w Beltransgazie, firmie zajmującej się tranzytem rosyjskiego gazu, w zamian za plan ratunkowy w wysokości 14 mld. dolarów.
Niemniej jednak prezydent Aleksander Łukaszenka z pewnością poczuł się lepiej mając po swojej stronie dwa mocarstwa. Być może niewiele pomogą one białoruskiej gospodarce, gdyż ta wymaga przede wszystkim gruntownych reform, na pewno jednak przyczynią się do utrzymania jego władzy na Białorusi.
I.Sz.
Źródło: forsal.pl, ekonomia24.pl

2 KOMENTARZE

  1. Panstwo nazywane Bialorus jest hybryda sterowana z Berlina i Moskwy. Jest to stacja przesylowa towarow i rezerwuar taniej sily roboczej. Pan dyktator Lukaszenka, zreszta obywatel polski, to cerber pilnujacy interesow stolic Rosji i Niemiec. Jesli zaczal „romans” z Chinami oznacza to, iz Berlin i Moskwa maja tam jakis interes do ubicia i chca tego dokonac pod plaszczykiem bialoruskim. Wzniecanie niepokoju jakoby Bialorus flrtowala ponad glowami rosyjskich carewiczow i niemieckich junkersow jest tak samo smieszne jak sam satrapa Lukasz(enko). I o jakich sankcjach UE mowa? Skoro co trzeci TIR na autostradzie ma bialoruskie numery rejestracyjne. Woza powietrze moze?

Comments are closed.