Książki PROKAPA na lato…
Publikujemy Państwu fragment książki Prezydenta Czech, Vaclava Klausa „Czym jest europeizm”. Mimo że książka ukazała się 3 lata temu, wiele z tez i prognoz w niej zawartych jest dziś jeszcze bardziej aktualna niż wówczas.

*  *  *
Przyszłość Euro: spojrzenie zaniepokojonego outsajdera
Moje poglądy na temat euro opierają się na kombinacji trzech elementów:
– silnej wiary w tradycyjną argumentację ekonomiczną, która na tym polu, podsumowana jest w podręcznikowej teorii optymalnej przestrzeni walutowej (optimum currency area);
– mojego pochodzenia z małego kraju w Europie Środkowej, który za pięć miesięcy zostanie członkiem Unii Europejskiej i, prędzej czy później, członkiem Europejskiej Unii Monetarnej. W związku z tym, mam własny interes w tym, aby system monetarny w mojej części świata był wydajny i racjonalny;
– mojej roli politycznej, która zmusza mnie do pełnego wyjawienia mojego stanowiska, co do uczestnictwa mojej ojczyzny w EMU.
Moje poglądy można podsumować w następujący sposób:
1. Jestem przekonany, że za europejską integracją monetarną stoją interesy czysto polityczne, a nie ekonomiczne. Ten często powtarzany pogląd może być poparty dużą liczbą moich bezpośrednich rozmów na ten temat z czołowymi europejskimi politykami. Powody ekonomiczne są marginalizowane lub traktowane w bardzo specyficzny sposób. Polityczne ambicje maja tu charakter dominujący. Euro od zawsze było postrzegane jako użyteczny instrument kreowania europejskiej unii politycznej. Na poparcie tego twierdzenia mogę zacytować wiele wypowiedzi. Romano Prodi przedstawił otwarcie swoje poglądy w wywiadzie dla CNN (ze stycznia 2002): „Wprowadzenie euro w ogóle nie ma znaczenia ekonomicznego. Jest to posunięcie w pełni polityczne. Historyczna doniosłość wprowadzenia euro polega na powstaniu dzięki temu światowej ekonomii bipolarnej”. Dwa lata wcześniej (w kwietniu 1999 roku) powiedział on w wywiadzie dla „Financial Times” następujące zdanie: „dwoma filarami państwa narodowego są miecz i waluta, właśnie obaliliśmy jeden z tych filarów”. Gerhard Schröder w marcu 1998 roku, jeszcze jako przywódca opozycji, powiedział, że „Euro jest chorym, przedwcześnie dojrzałym dzieckiem, rezultatem zbytniego pośpiechu w dążeniu do unii monetarnej”. Po ośmiu miesiącach, już jako kanclerz Niemiec, powiedział coś dokładnie przeciwnego: „Nasza historia zaczyna się 1 stycznia 1999 roku, wspólnotowa waluta jest kluczem Europy do dwudziestego pierwszego wieku. Era samodzielnej polityki fiskalnej i ekonomicznej poszczególnych państw odchodzi w zapomnienie”. Hiszpański premier Felipé Gonzales powiedział w maju 1998 roku: „Wspólna waluta jest decyzją o charakterze wybitnie politycznym, Potrzebujemy zjednoczonej Europy. Nie możemy nigdy zapomnieć, że euro jest narzędziem, mającym nam to umożliwić”. Mógłbym tak cytować bez końca, ale słowa będą niemal w każdym przypadku te same.
2. Wierzę, że przeważająca część pozytywnych rezultatów ekonomicznych integracji, a także powiększania Unii, dokonała się poprzez liberalizację handlu i zasad prowadzenia działalności gospodarczej. Wpływ nadchodzącej unifikacji ekonomicznej jak i każdej innej przyniesie rezultaty bliskie zeru, o ile nie będą one miały charakteru negatywnego. Z tego powodu, zarówno narodziny euro jak i powiększenie unii w 2004 roku nie są żadnymi momentami przełomowymi. Zgadzam się z Patrickiem Minfordem, który powiedział, że „struktura handlu zdeterminowana jest przez względne korzyści, a nie przez czynnik walutowy”, dodając również, że rola ryzyka związanego ze zmianą kursu waluty, jako czynnika determinującego inwestycje zagraniczne i poniesione koszty, jest względnie niewielka. Wymiana handlowa nie wymaga od stron transakcji posługiwania się tą samą walutą.
3. Patrząc na ekonomiczne osiągnięcia w strefie euro, w pierwszym roku od jego wprowadzenia, nawet najbardziej proeuropejscy aktywiści muszą przyznać, że nadzieje na boom gospodarczy i szybki wzrost gospodarczy nie zostały spełnione. Nie jest to dla mnie niespodzianką, chociaż trzeba przyznać, że nie wszyscy wyrażali takie oczekiwania. Rudiger Dornbusch, zawsze bystry i konsekwentny, którego bardzo nam teraz brakuje, napisał w 1996 roku, że „Europejska Unia Monetarna z nieprawdopodobnej i złej idei, stała się złą ideą, która prawdopodobnie stanie się faktem”. Wielu z nas wiedziało wtedy i wie dzisiaj, że wspólna waluta nie jest ani konieczna, ani wystarczająca do stałego wzrostu gospodarczego. Wydaje się, że europeiści uwięzili siebie samych w sztywnych ramach unii monetarnej, co prowadzi do utraty części ich dawnej elastyczności, z której słynęli. Kiedy patrzymy na obecne problemy monetarne i ekonomiczne Unii Europejskiej, musimy wyodrębnić dwa problemy: pierwszy z nich dotyczy wpływu unii monetarnej na różniące się od siebie państwa, jednakże będące na podobnym poziomie rozwoju gospodarczego; drugim z nich jest wpływ przystąpienia do unii monetarnej krajów, które stoją na niższym poziomie rozwoju gospodarczego niż dominująca część krajów unii, i które przechodzą przez dynamiczne zmiany, mające na celu doścignięcie bardziej rozwiniętych partnerów.
Koszty i korzyści Unii Monetarnej ponoszone przez podobne, lecz nieidentyczne państwa.
Warunki odnoszące się do istnienia optymalnej przestrzeni walutowej, wyłożone cztery dekady temu przez Roberta Mundella w 1961 roku, są powszechnie znane. Ich wypełnienie gwarantuje pomyślną równowagę miedzy kosztami a zyskami związanymi z unią monetarną, niezastosowanie się do nich wprost przeciwnie. Warunki te zawierają:
– dostateczny zasięg przepływu pracy między poszczególnymi częściami unii monetarnej;
– najmniejszy możliwy poziom sztywności zarobków w poszczególnych krajach;
– podobny poziom zdolności produkcyjnych oraz symetryczność zewnątrzpochodnych bodźców;
– istnienie stosownego mechanizmu zapewniającego równowagę finansową;
Powyższe warunki nie są obecnie spełniane przez Unię Europejską. Przepływ pracy na terenie Unii – w porównaniu z innymi obszarami unii monetarnych – jest bardzo niski, a wymagana elastyczność cenowa prawie nie istnieje. Restrykcyjność europejskiego rynku pracy jest dobrze znana i równie dobrze udokumentowana (zob. Heckman, 2003). Stoi to w sprzeczności z podstawowym wymogiem mówiącym, że gdzie rynek pracy nie funkcjonuje prawidłowo, tam elastyczne kursy wymiany walut są niezwykle ważne. Asymetryczne bodźce zewnętrzne pojawiają się bardzo często, co nie jest korzystnym zjawiskiem, ponieważ poszczególne kraje strefy euro są bardzo od siebie różne. Rozmiary transferów finansowych na poziomie EUM są niewielkie. Istnieje, co prawda, pewna międzynarodowa solidarność krajów członkowskich UE, jednakże nie może ona być porównana z solidarnością wewnętrzną państwa narodowego. Zakładane korzyści, mające płynąć z wprowadzenia Euro: zmniejszenie kosztów transakcji oraz wyeliminowanie ryzyka związanego ze zmianą kursu walut, będą w rzeczywistości niemal niezauważalne. Przy obecnym poziomie wyrachowania w finansach i bankowości, koszty transakcji ulegają redukcji jedynie na polu turystyki, z pominięciem wszystkich pozostałych.
Zgadzam się z irlandzkim ekonomistą A. Coughlanem, który w 2003 roku napisał, że „korzyści płynące z możliwości podróżowania po strefie euro bez konieczności wymiany pieniędzy, oraz łatwiejsze porównywanie cen w różnych krajach, to za mało, aby zrównoważyć ujemne strony funkcjonowania euro”. Wyjątkowo przypadł mi do gustu inny z jego argumentów (sam wielokrotnie go używam)mówiący, że „ludzie mogą spędzać dwa lub trzy tygodnie wakacji w innym kraju strefy euro, ale pozostałe 48-49 tygodni spędzają we własnym kraju”. Wyższe od przeciętnych korzyści z istnienia unii monetarnej mogą być osiągane jedynie przez permanentnie podróżujących eurokratów. Musimy pamiętać o tym, że wprowadzenie euro, to nie wprowadzenie waluty ogólnoświatowej, lecz regionalnej, w związku, z czym ryzyko związane ze zmianą kursu będzie istnieć nadal. Nie oznacza to oczywiście, że jestem zwolennikiem wprowadzenia waluty obowiązującej na całym świecie jak Robert Mundell (z jego poglądami można zapoznać się za pośrednictwem artykułu H. Grubela z 2003 roku). Koszta monetarnej unifikacji są wielce istotne. Zawiera się w nich m.in. utrata prowadzenia niezależnej polityki monetarnej, co wiąże się z utratą możliwości ustalania stóp procentowych oraz kursu wymiany. Wypowiadając te słowa, nie chcę bronić polityki dewaluacyjnej, mającej zwiększać konkurencyjność towarów krajowych. Jednakowoż nie wierzę, że europejski system ekonomiczny posiada wystarczającą elastyczność, aby uniknąć problemów płynących z usztywnienia jego struktury. Wyeliminowanie dwóch istotnych czynników politycznych, jakimi są ustalanie stóp procentowych i kursu wymiany oznacza, że albo wierzymy w podręcznikowe przykłady działania idealnej elastyczności ekonomicznej, albo jesteśmy przygotowani na potężne fluktuacje rzeczywistej ekonomii, albo mamy zamiar przyspieszyć przepływy pieniędzy wewnątrz unii monetarnej. Taka perfekcyjna elastyczność nie istnieje. Powolność przystosowywania się wewnętrznych cen i zarobków, wymusza na kursie wymiany spełnianie roli amortyzatora. Jak mówi B. McTeer,: „łatwiej jest się przystosować kursowi wymiany do aktualnej sytuacji ekonomicznej i politycznej, niż ekonomii i polityce do określonego z góry kursu wymiany”. Argumenty Coughlana mają charakter perswazyjny: „Lata 1993-1999 były jedynym okresem w historii Irlandii, kiedy uprawiano niezależną politykę walutową i upłynniono kurs wymiany. Inteligentne wykorzystanie niezależnej waluty było głównym powodem irlandzkiego boomu gospodarczego, który przyciągnął międzynarodowa uwagę kilka lat temu”.
Chciałbym przytoczyć dwa kolejne zjawiska, które należy zaliczyć do kosztów funkcjonowania euro. Wspólna waluta (bez wspólnej polityki podatkowej) stwarza grunt pod finansowa nieodpowiedzialność. Możemy nawet mówić, za Antonim de Jasay’em, o finansowej „jeździe bez trzymanki”: „Każde państwo należące do strefy euro stoi przed dwoma wyjściami: włączyć się do finansowej «jazdy bez trzymanki» lub stać się jej ofiarą”. W tym samym duchu Peter Kenen zapytywał w 1996 roku, czy obszar obowiązywania waluty może być większy od obszaru obejmowanego przez politykę skarbową? Otóż nie może. Kiedy państwo posiada swoją własną walutę, nieodpowiedzialność finansowa pociąga za sobą wymierne negatywne skutki. Owe skutki nie istnieją jednak w strefie euro. Deficyty budżetowe u niektórych państw pojawiające się po wprowadzeniu europejskiej waluty są na to dowodem. Należy również dodać, iż unifikacja walutowa jest koniem trojańskim wszechogarniającej unifikacji na polu ekonomicznym, politycznym i legislacyjnym. Jestem przekonany, że problemy z euro będą w przyszłości interpretowane, jako wynikające z braku odpowiedniego poziomu harmonizacji politycznej wśród państw unijnych, co doprowadzi do zalania nas kolejna falą przepisów harmonizacyjnych. Hans Eichel, niemiecki minister finansów sformułował to w bardzo jasny sposób: „Unia monetarna rozpadnie się, jeśli nie pójdziemy dalej wyznaczoną przez nią drogą. Jestem przekonany, że niedługo będziemy potrzebować wspólnego systemu podatkowego” („Sunday Times”, 23 grudnia 2003 r.). Taka niepotrzebna i nieproduktywna harmonizacja, a zarazem centralizacja, która ma na celu wyeliminowanie korzyści czerpanych przez indywidualne państwa, jest jednym z najsmutniejszych przejawów całego procesu integracji europejskiej. Porównując przytoczone powyżej korzyści i straty, z przerażeniem stwierdzam, że nie jest prawdą, jakoby koszty nie przewyższały korzyści. Przewyższają i to znacznie. Ospały wzrost gospodarczy w Europie od czasu wprowadzenia euro, nie jest w pełni spowodowany przez wprowadzenie wspólnotowej waluty, lecz nie jest również przypadkowy przez wprowadzenie wspólnotowej waluty. (…)
Przyszłość euro
Euro pojawiło się i prawdopodobnie nie zniknie. Nie spodziewam się tego, chociaż wiem, że zdemontować unię monetarną jest względnie łatwo. Moje doświadczenia związane z końcem unii monetarnej w Czechosłowacji w lutym 1993 roku pokazują, że można osiągnąć to bez ponoszenia poważnych kosztów, spokojnie i skutecznie. Spodziewam się natomiast, że utrzymanie wspólnej waluty będzie kosztowne w okresie wzrostu gospodarczego i w wypadku nieuniknionych transferów pieniężnych, mających wspomóc biedniejsze kraje unii. Może to nawet spowodować niepotrzebne napięcia między narodami. Powinniśmy się tego strzec.
Vaclav Klaus
*  *  *
Przemówienie zostało wygłoszone 20 listopada 2007 roku w Waszyngtonie.
Przemówienie stanowi fragment książki „Czym jest europeizm” wydanej w 2008 roku nakładem Wydawnictwa Prohibita Paweł Toboła-Pertkiewicz. Książkę można nabyć w księgarni Multibook.pl

2 KOMENTARZE

  1. Właśnie dlatego, że miał takie poglądy został autsajderem.
    UE nie lubi takich ludzi.

  2. Potrzeba nam jako Polsce i jako prawicy z pewnymi poprawkami tego rodzaju polityka i prezydenta.

Comments are closed.