Reżim australijski – który, co wiadomo od czasów festiwalu chińskiej grypy, idzie obecnie w awangardzie totalitarnych impertynencji – odtrąbił właśnie całkowity zakaz dostępu do tzw. mediów społecznościowych dla osób do 16-go roku życia.
Czy zwłaszcza niektóre z owych mediów można nazwać z pełną odpowiedzialnością wielkimi, wyjątkowo agresywnymi pralniami mózgów? Niewątpliwie tak. Niemniej teraz, dzięki cenzorskiej inicjatywie reżimu australijskiego, owe wielkie pralnie mózgów uzyskają dodatkowo status zakazanych owoców, co uczyni obcowanie z ich odmóżdżającym wpływem bezprecedensowo atrakcyjną ofertą, noszącą znamiona nielegalnego rytuału przejścia dla „niepokornej młodzieży”. Ewentualnie w rezultacie owe media zostaną uznane przez „niepokorną młodzież” za zbyt pruderyjne i wydelikacone, co skłoni ją do udania się w podróż po możliwie najbardziej wynaturzonych zakamarkach darknetu.
Jest prawdą odwiecznie obowiązującą, że czego reżim się nie dotknie w swojej „opiekuńczej” socjoinżynierii, to albo zohydzi (w takim stopniu, w jakim jest to rzecz dobra), albo uświetni (w takim stopniu, w jakim jest to rzecz zła). Każdy więc rodzic, który oczekuje, że reżim wraz ze swą pałkarską topornością zastąpi go w roli wychowawcy, prosi się o wyjątkowo upokarzającą wychowawczą porażkę – to zaś, że będzie się ona tyczyła „wirtualnych” obszarów ludzkiego życia, w żaden sposób nie zmieni jej jak najbardziej realnego charakteru.
Oby w porę zrozumieli to wszyscy, którzy – choćby wyłącznie poprzez nadmiar bierności – pozwalają domorosłym dyktatorom na racjonowanie dostępu do źródeł informacji i narzędzi komunikacyjnych, niezależnie od „oryginalności” używanych w tym kontekście pretekstów. I oby, zrozumiawszy to, docenili zakres wychowawczej odpowiedzialności, która idzie w parze z naturalną wolnością zarówno ich samych, jak i ich podopiecznych.
Jakub Bożydar Wiśniewski








