Starsi opozycjoniści, nie tacy, jak to mówią, „opozycjoniści ostatniej godziny”, tylko prawdziwi, pamiętają zapewne spiżowe „prawo Lityńskiego”. Jan Lityński, słysząc, jak opozycjoniści naigrawają się z komucha doprowadzając różne pomysły partii do absurdu, nawoływał, by mówić o tym ciszej. – „Jak oni to usłyszą, to zaraz to zrobią” – ostrzegał.

I rzeczywiście. Kiedy usłyszałem, że wicepremier Ludwik Dorn proponuje wprowadzenie do administracji rządowej nowego urzędnika w osobie „doradcy etycznego”, sądziłem, że jest to jakieś szyderstwo opozycjonistów. Tymczasem – nic podobnego! Jest to pomysł najzupełniej serio. Jak powiedział rzecznik prasowy MSWiA pan Skłodowski, w resorcie ma być ich 86, a jestem pewien, że pozostałe ministerstwa też nie będą chciały być gorsze i również zafundują sobie etycznych doradców.

Centralne Biuro

Właśnie Sejm znaczną większością głosów uchwalił ustawę o Centralnym, Biurze Antykorupcyjnym. Jak wskazuje nazwa, ma ono zajmować się zwalczaniem korupcji. Wszystko jednak wskazuje na to, że jest to cel deklarowany, a nie rzeczywisty. Odróżnić cel rzeczywisty od deklarowanego jest bardzo łatwo. Cel rzeczywisty, to taki skutek, który musi pojawić się nieuchronnie i z reguły – natychmiast. Cel deklarowany, to taki skutek, który albo się pojawi, albo nie. Najczęściej – nie. W przypadku CBA wygląda na to, że celem rzeczywistym jest utworzenie nowego urzędu, którego funkcjonariusze w całkowitej zgodzie, podzielą między siebie co najmniej 70 mln zł, bo taki roczny budżet dla Biura przewidziano. Czy będą również zwalczać korupcję? To niestety nie jest już takie pewne. Gdyby bowiem władzy naprawdę zależało na zlikwidowaniu lub przynajmniej ograniczeniu korupcji, to zlikwidowałaby reglamentację w gospodarce i ograniczyła do minimum sektor publiczny. Tymczasem o likwidacji reglamentacji ani marzyć, zaś powołanie Biura oznacza raczej powiększenie sektora publicznego, niż jego redukcję. Widać zatem wyraźnie, że władza tak naprawdę, wcale nie zamierza z korupcją walczyć. No dobrze, a funkcjonariusze Biura? Oni tym bardziej. Wprawdzie każdy urząd tworzony jest niby gwoli rozwiązania jakiegoś problemu, ale natychmiast ujawnia się sprzeczność interesów. W interesie urzędników zatrudnionych w tym urzędzie jest zachowanie jak najdłużej własnych miejsc pracy, najlepiej aż do emerytury, zyskiwanie na znaczeniu, poszerzanie zakresu władzy i tak dalej. Wymaga to jak najdłuższego istnienia urzędu a nawet jego rozbudowy. Warunkiem jednego i drugiego jest dalsze istnienie problemu, gwoli rozwiązania którego urząd ten został kiedyś powołany, a nawet tego problemu nieustanne pogłębianie. Ten mechanizm będzie działał również w przypadku Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Będziemy świadkami nieustannej jego rozbudowy i „dalszego doskonalenia”, czemu będzie towarzyszył nieustanny wzrost korupcji.

Doradcy

Podobnie z doradcami etycznymi. Jestem pewien, że każdy z nich będzie miał pełne ręce roboty. Oto bowiem urzędnik, któremu doradca ma doradzać, przeżywa rozterkę: wziąć łapówkę, czy nie wziąć? Nie mogąc poradzić sobie samodzielnie z tym etycznym dylematem, wzywa doradcę, przedstawia mu problem i żąda pomocy. Doradca zamyśla się, a potem pyta: – ile Ekscelencji oferuje ten łapownik? – Tyle, a tyle – odpowiada ekscelencja. – Cooo?! – doradca unosi się świętym oburzeniem. – Jak on śmie proponować Ekscelencji coś podobnego! Na to absolutnie nie może się Ekscelencja zgodzić! To byłoby nie tylko demoralizujące, ale też zapoczątkowałoby inflację prestiżu naszej instytucji. Jeśli Ekscelencja pozwoli, to przekażę temu bezczelnemu łapownikowi ostateczną odpowiedź na jego nikczemną prowokację: nigdy! Co najmniej dwukrotnie więcej! Czy mogę podjąć działania w tym duchu? – Tak, tak, panie doradco. Okropna demoralizacja, zupełny upadek poczucia hierarchii, do czego to podobne? „O nierządne królestwo i zginienia bliskie!” Od razu widać, jakiej herkulesowej pracy tu trzeba, żeby przywrócić poszanowanie podstawowych norm etycznych. Niechże czyni pan swoją powinność, doprawdy Bóg mi pana zesłał. Mam nadzieję, że przywróci pan temu łobuzowi właściwy pion moralny. Salus Reipublicae suprema lex esto – dorzuca Ekscelencja na koniec po łacinie, bo w żadnym innym języku odwołanie się do starożytnych cnót obywatelskich nie brzmi tak efektownie.

Medycyna

„Sire, burzy się proletariat!” Chodzi oczywiście o proletariat lekarski, który najwyraźniej stracił nadzieję na zmiany systemowe, a widząc otwierające się możliwości podjęcia pracy w Anglii, czy innych krajach Europy Zachodniej, postanowił zaszantażować rząd groźbą strajku, by wymusić podwyżki płac. Te żądania płacowe są w istocie próbą uzyskania zgody rządu na obrabowanie współobywateli. Wygląda na to, że strajkujący lekarze doskonale zdają sobie z tego sprawę, bo zgłaszane przez środowisko medyczne propozycje starannie uwzględniają interesy rządowej biurokracji. Nikt nawet się już nie zająknie o możliwości sprywatyzowania ochrony zdrowia, bo to łączyłoby się z koniecznością demontażu biurokratycznego aparatu, całkowicie w takiej sytuacji zbędnego. Lekarze dają biurokratom do zrozumienia, że, Boże broń, nie chcą zlikwidować ich korytka, tylko chcą pogłębić trochę swoje. Leben und leben lasen – to niewypowiedziane hasło unosi się nad protestami medycznego proletariatu.
Oczywiście ktoś musi za to zapłacić i pan minister Zbigniewa Religa nieubłaganym palcem pokazuje – kto. Za trzy lata – powiada – budżet państwa i Narodowy Fundusz Zdrowia wyda na leczenie 54 miliardy złotych, czyli o 15 mld więcej, niż teraz. A skąd wezmą się te pieniądze? Ano – z podwyższenia „składki” na „ubezpieczenie zdrowotne”, a także – z wprowadzenia dodatkowego „ubezpieczenia”, tak zwanego „pielęgnacyjnego” na poziomie 1,2 procent dochodu. – „Nie będzie to dodatkowe obciążenie obywateli, bo do leczenia dopłaci budżet państwa” – powiedział zupełnie serio pan minister Zbigniew Religa. Tymczasem, jak ujawniła niedawno pani wicepremier Zyta Gilowska, dług publiczny Polski osiągnął już kwotę 500 mld złotych, co oznacza, że od grudnia ubiegłego roku powiększył się o co najmniej 70 mld złotych, czyli o 23 miliardy dolarów. Edward Gierek na pożyczenie 20 mld dolarów potrzebował 9 lat. Premier Leszek Miller na powiększenie długu publicznego o 20 mld dolarów – 2 lat. Premier Belka – niecałego roku, a premier Marcinkiewicz powiększył dług publiczny o 23 mld dolarów w pięć miesięcy.

Stanisław Michalkiewicz
(22 maja 2006)
(Przedruk dozwolony wyłącznie za podaniem źródła)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here