Polska prezydencja w Unii Europejskiej ruszyła i trwa. Ten czysto kurtuazyjny i pozbawiony żadnych poważniejszych prerogatyw stan, jest uwznioślany do niebotycznych rozmiarów przez polskich polityków. Ma jednak zasadniczą zaletę. Sprzyja refleksji nad stanem obecnego modelu integracji, który aktualnie podlega swoistej implozji. Można mieć nadzieję, że w ten sposób zostanie nieco naruszony rajski obraz wyłaniający się z wybiórczych doniesień prezentowanych w Polsce przez większość mediów.


W czasie wizyty Donalda Tuska w Parlamencie Europejskim, która na dobre otwierała polską prezydencję, można było zobaczyć, kto był najbardziej rozentuzjazmowany obecnością polskiego premiera. Błogie uśmiechy zagościły zwłaszcza na przedstawicielach Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim. Przodował w tym sam przewodniczący grupy – Martin Schulz. Reakcje te nie dziwią. Po pierwsze, polityka Platformy Obywatelskiej idealnie wpisuje się w dzieło przez nich tworzone. Po drugie, należy podkreślić fakt, że obecny model UE jest dziełem socjalistów, etatystów i interwencjonistów wywodzących się z tego samego drzewa ideologicznego. Nie wspomina się zwykle o tym na forum publicznym, przez co mało kto wie, że przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Durao Barroso był niegdyś bardzo aktywnym maoistą, działającym w Rewolucyjnym Ruchu Portugalskiego Proletariatu. Do wielu jego komisarzy także można mieć sporo zastrzeżeń. Przykładowo komisarz europejski do spraw rozwoju UE, Łotysz Andris Piebalgs, był członkiem Komunistycznej Partii Łotwy otwarcie wspierającej komunizm i domagającej się centralnego planowania gospodarczego. Kolejną ciekawą osobowością jest Maria Damanki z Grecji, pełniąca obecnie funkcję komisarza do spraw gospodarki morskiej i rybołówstwa. Zasiadała ona w greckim parlamencie z ramienia Partii Komunistycznej. Mamy w KE także Stefana Fule z Czech (rozszerzanie UE), byłego działacza Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Wreszcie uwagę przykuwa Siim Kallas – komisarz do spraw transportu z Estonii, który zasiadał w Radzie Najwyższej ZSRR. Nie można także zapomnieć o pani Catherine Ashton tzw. minister spraw zagranicznych UE, która w okresie zimnej wojny silnie angażowała się w zjazdy funkcjonującej w Wielkiej Brytanii Partii Komunistycznej. Ponadto często publikowała swoje teksty w czasopiśmie „Marxism Today”. Miała także związki z działaczami z innych krajów. Wspierała komunistów z Holandii i Francji. Trzeba zaznaczyć, że wymienieni zostali tutaj wyłącznie ci komisarze, którzy mają bezpośrednie korzenie komunistyczne.
Sytuacja nie byłaby aż tak tragiczna, gdyby poglądy tych działaczy uległy transformacji. Wszak nawet sam Friedrich August von Hayek silnie popierał w młodości idee socjalistyczne. Szkopuł tkwi w tym, że obecny model UE wygląda tak, jakby jego władze chciały nasycić go możliwie najmocniej ideologią marksistowską, przy jednoczesnym zachowaniu (przynajmniej do czasu) gospodarki rynkowej. Już sam rozmiar Komisji Europejskiej idealnie wskazuje na to, że ta cała struktura chce sterować każdą dziedziną życia. Można postawić oczywiście pytanie, czy jej rozmiar nie jest warunkowany ilością krajów członkowskich UE. Nie ma to żadnego znaczenia, gdyż tego typu administracja niejako automatycznie zaczyna wytwarzać regulacje sterujące życiem i pozbawiające ludzi wolnego wyboru. Czy komunistyczni komisarze pełnią swoje funkcje dlatego, że posiadają dużą wiedzę o tym, dlaczego zawalił się ZSRR i otrzymali szansę naprawienia tych błędów? A może po prostu nie ma w tym żadnej ideowości i doskonale zdają sobie oni sprawę z tego, że na socjalizmie można dużo zarobić, jeśli zajmuje się odpowiednie stanowiska? Jeśli prawdziwy jest wariant pierwszy, to oznacza, że kiepsko im idzie. Oba przypadki są jednak dosyć przerażające.
Kwestia przynależności partyjnej w całym tym kontekście jest jednak poboczna. Najważniejsze są konsekwencje obsadzenia takimi ludźmi stanowisk. Aktualnie jesteśmy świadkami powolnego schyłku obecnego modelu integracji. Modelu, który opiera się na imperialnej idei francuskiej. Pokaleczone przez Schulza w czasie wizyty Tuska słowa polskiego hymnu („Jeszcze Europa nie zginęła, póki my żyjemy”), są w rzeczywistości krzykiem rozpaczy wobec stanu nieuchronnej implozji gospodarek poszczególnych krajów członkowskich UE. „Spasione świnie” (PIIGS – Portugal, Ireland, Italy, Greece, Spain) nie będą w stanie uniknąć „rzeźni”. Wydarzenia, które są za nami to dopiero przygrywka do prawdziwej symfonii ognia. Trudno powiedzieć, czy wszystkie wymienione kraje czeka bankructwo. Wszystkie jednak mają lub będą miały w niedalekiej przyszłości poważne kłopoty finansowe. Do tego należy jeszcze dodać Węgry i Belgię. Oznacza to z pewnością kolejne zamieszki na ulicach, w tym ofiary śmiertelne. Część z tych krajów zbankrutuje na pewno. Pierwsza będzie Grecja. Pieniądze, które mają rzekomo uratować od całkowitego załamania państwa będące w tarapatach, w nieco dalszej perspektywie pogrążą je jeszcze bardziej. To jedynie przedłużanie agonii. W przypadku Grecji sytuacja wygląda tak, że pieniądze z „pakietów pomocowych” nie trafiają już nawet do tego kraju, a wędrują bezpośrednio na konta jej bankowych wierzycieli z Niemiec i Francji. Podatnicy ze strefy euro fundują więc nieodpowiedzialnym bankowcom swoiste dotacje, ucząc w ten sposób, że nie warto ostrożnie i racjonalnie zarządzać pieniędzmi. Dług Grecji jednak ciągle rośnie, bo nowym długiem spłacany jest poprzedni. Różnica polega na tym, że teraz wierzycielem Grecji będą w mniejszym stopniu banki, a w większym państwa strefy euro. Oznacza to, że koszty bankructwa tego kraju poniosą podatnicy z pozostałych krajów strefy euro, a nie jak według mechanizmów rynkowych powinny, banki, które nieodpowiedzialnie udzielały pożyczek.
Z „mechanizmu pomocowego” skorzystały już oprócz Grecji, także Irlandia i Portugalia. To zniewolenie ekonomiczne będzie się pogłębiało do czasu bankructwa tych krajów. Kiedy problemy dotkną na poważnie Hiszpanię, nie będzie już z czego ratować. Dług kraju miłośników flamenco jest około siedem razy większy od irlandzkiego, co oznacza, że na „pakiet ratunkowy” trzeba byłoby przeznaczyć 350 mld euro. W takiej sytuacji zostaje albo rozpad strefy euro, albo masowy dodruk tej waluty wzorem amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Silny wpływ będzie miał także kryzys gospodarczy w USA, który wcale się nie skończył, jak chcieliby tego ci eksperci, którzy nie przewidzieli jeszcze żadnego z nich w historii.
Wszystko to odbywa się pod przykrywką europejskiej solidarności. Jako, że żyjemy w czasach pomieszania pojęć, to słowo „solidarność” także uległo wypaczeniu. Od kiedy to solidarnością można nazwać sytuację, w której jeden z podmiotów umowy do czegoś się zmusza? Przymus w rzeczywistości jest czymś najbardziej destrukcyjnym dla idei solidarności. Podatnicy są zmuszani do przekazywania swoich pieniędzy krajom zombie. To nie ma nic wspólnego z solidarnością, za to jest przesycone hipokryzją. O solidarności moglibyśmy mówić jedynie w sytuacji, gdy obywatele np. Niemiec i Francji zrobiliby prywatną, dobrowolną składkę i przekazali pieniądze Grekom. Warto zaznaczyć, że Tusk także zgłosił gotowość do udzielenia Grecji kredytu ponad głowami Polaków. Oznacza to, że sami się zadłużymy (wszak my także zadłużamy się na potęgę), żeby pożyczyć pieniądze Helladzie, których, powiedzmy sobie szczerze, nie zobaczymy nigdy z powrotem. Pogratulować pomysłów!
Pojęciem solidarności najczęściej szafują ci, którzy są odpowiedzialni za obecny kryzys. Jego bazą nie jest to, że jakiś kraj wydał więcej lub mniej na jakiś punkt na długiej liście tak zwanego państwa opiekuńczego. Bazą kryzysu jest błędny model gospodarczy, lansowany w Europie na różne sposoby od czasu zakończenia La Belle Epoque podczas I wojny światowej. Poszczególne punkty na tej liście, to jedynie chwiejąca się nadbudowa dla socjalistycznych fundamentów. Cały model państwa opiekuńczego, który biurokracja unijna chce przenieść na szczebel wspólnotowy, stoi na drodze do zawierania dobrowolnych umów, na drodze do prawdziwej, a nie sztucznej solidarności, na drodze do prawdziwego, a nie sztucznego dobrobytu, wreszcie na drodze do polepszenia konkurencji z rosnącymi w siłę Chinami. Już obecnie model ten stoi w sprzeczności z wolnością ekonomiczną. W przyszłości może stać się zagrożeniem dla pozostałych rodzajów wolności. Wszak w Grecji na skutek kryzysu coraz większe poparcie zaczynają zdobywać komuniści. Musimy ponownie zrozumieć, że celem administracji jest chronić wolność, a nie sterować życiem obywateli. Te wszystkie długi państwowe, olbrzymie opodatkowanie, gnijące systemy emerytalne, podupadające systemy służby zdrowia, nadmierne przywileje socjalne, wreszcie cykle koniunkturalne całej gospodarki, są efektem interwencjonizmu państwa w gospodarkę. Trzeba z tym skończyć. Jedynym sposobem na minimalizację szkód, jakie może w przyszłości wyrządzić ogółowi krajów członkowskich obecny model integracji, jest wymiana fundamentów i powrót do koncepcji integracji opartej na klasycznym liberalizmie, która mniej lub bardziej dominowała w XX-wiecznej Wspólnocie Europejskiej, a została porzucona na dobre w latach 90. Zwolennicy socjalistycznego modelu często podkreślają brak granic, jako wielkie osiągnięcie ich dzieła. Historia pokazuje, że do pokojowej współpracy, pozbawionej fizycznych granic, nie potrzeba żadnych rozbudowanych struktur administracyjnych. Wystarczy jedynie wolność. Jak kiedyś stwierdził sam Ludwig von Mises, nie ma znaczenia, w którym miejscu na mapie przebiegają granice, jeśli własność produkcji znajduje się w rękach prywatnych, a sądy i administracja państwowa traktuje tak samo własnych obywateli i obcokrajowców. To jest jedyne, co potrzebne! Po co budować lewiatany sterujące każdą sferą życia? Szanowni socjaliści! Nie bójcie się przyznać do błędu! Błądzić jest rzeczą ludzką. To, co robicie, błędnie nazywacie postępem. Przyszłość mamy jedną i po historii Europy przeoranej krwawymi konfliktami, nie możemy sobie pozwolić na jej ponowne zmarnowanie. Czas, w którym na pulpicie pokaże się napis „Game Over”, jest coraz bliższy.
Ci, którym naprawdę nie jest obojętny los Europy jako kontynentu, powinni podjąć wszelkie działania, żeby odblokować naturalne światło wolnego rynku, które przesłania struktura biurokratyczna współczesnej UE. Świetlówki keynesistowskie i lampki socjalistyczne, które zastępują to naturalne światło, są czymś całkowicie sztucznym. Los kolejnych pokoleń zależy od tego, czy odrzucimy przeterminowane ideologie oraz rozwiązania gospodarcze i postawimy na XXI wiek.
Łukasz Stefaniak
Foto. MP/Prokapitalizm.pl

7 KOMENTARZE

  1. Wszystko pięknie i słusznie napisane, lecz jeżeli w razwiedkach poszczególnych państw nie ma ekonomicznych analityków sytuacji danego państwa i wokół państwa to nic się nie da zrobić. Jedynie międzypaństwowe porozumienie razwiedek jest ratunkiem dla Europy i to całej Europy, z Rosją, Białorusią, Ukrainą itd. również. Jeżeli do tego nie dojdzie będziemy mieli kolejną wojnę każdego z każdym. Wykorzystają to Chiny i inne azjatyckie państwa.

  2. I jeszcze jedno – należy zmienić programy edukacyjne w szkołach, a do tego jest potrzebna wymiana kadry nauczycielskiej, najbardziej zkomunizowanego zawodu świata.

  3. I po trzecie nie można dopuścić do wykonywania razwiedczykowskich reform w duchu wolnościowym ludzi w typie, grasującego tu lewaka – Marko.

  4. Panie Łukaszu Stefaniak dlaczego Węgry mają zbankrutować, przeciez ostro się reformują i tną rozdmuchany budżet? Belgia od ponad roku nie ma rządu i jakoś istnieje – może to jest receptą na kryzys: BRAK RZĄDU i jego wymysłów uciskających obywateli państwa?

  5. O czym tu dyskutować jak niedawno zmarły Otton von Habsburg pretendent do C.-K. Austro-Węgier należał do niemieckiej CSU (taki dziwoląg – chrześcijańscy socjaliści!!!) i był zwolennikiem UE?

  6. Socjaliści ideologiczni mają tak wyprane mózgi że zaprzeczą iż 2+2=4 jeśli tylko zaprzeczają temu ich ideologowie.
    A cała reszta socjalistów, tych bez wiary w socjalistyczne ideały jest zwykłymi świniami lubujące się w kontrolowaniu ludzi.
    Do jednych i drugich ten tekst nie trafi.
    Trzeba go kierować do ludzi, nie mających wyrobionych poglądów na tematy polityczno-gospodarcze.

  7. @PJN
    „I jeszcze jedno – należy zmienić programy edukacyjne w szkołach, a do tego jest potrzebna wymiana kadry nauczycielskiej, najbardziej zkomunizowanego zawodu świata.”
    Nie trzeba zmieniać. Wystarczy znieść MEN i obowiązek szkolny. Niech szkoły same decydują o programach. To wystarczy, żeby najpierw błyskawicznie pojawiły się poważne wyłomy, a później rzeczywista konkurencja.
    „Panie Łukaszu Stefaniak dlaczego Węgry mają zbankrutować, przeciez ostro się reformują i tną rozdmuchany budżet?”
    Nie wiem czy zbankrutują w bliskiej przyszłości. Wszystkie wymienione kraje raczej nie. Część na pewno. Węgry coś tam się reformują, ale wciąż się zadłużają i są w kiepskiej sytuacji, prawda? To jedynie przedłużanie całego procesu. Żeby mówić o ostatecznym zażegnaniu katastrofy, trzeba zacząć spłacać stare długi bez zaciągania nowych. Inaczej niezależnie od tego, na co formalnie idą te konkretne pożyczone pieniądze, mamy do czynienia z sytuację pożyczania pieniędzy, żeby spłacić poprzednie długi. Oczywiście zaraz jakiś keynesista może krzyknąć, że dzięki inwestycjom państwa pochodzącym z pożyczki, gospodarka przyspiesza, co pozwoli w przyszłości zniwelować ten dług, głównie poprzez podwyżkę podatków w okresie większej koniunktury. To chyba jeden z większych mitów, jakie funkcjonują w dzisiejszej ekonomii. Efekty takiego podejścia możemy właśnie obserwować. Pomijając już sam fakt spowolnienia gospodarczego wywołanego podwyżką podatków powiązany z niską efektywnością zarządzania publicznymi pieniędzmi przez urzędników, należy zauważyć, że niezależnie od tego czy mamy do czynienia z kryzysem, czy z dobrą koniunkturą, kraje zadłużają się na potęgę, a obywatele wcale nie chcą i/lub nie mogą zmobilizować polityków do spłacania długów. Już widzę, jak rząd węgierski po osiągnięciu jakiegoś tam konkretnego wzrostu gospodarczego, nagle tnie wydatki i spłaca długi. Co więcej, pożyczki idą w większości nie na inwestycje kapitałowe, a na tymczasową konsumpcję. Założenia keynesizmu są więc szkodliwe, zbędne i nierealne.
    @Heh!
    „Do jednych i drugich ten tekst nie trafi.
    Trzeba go kierować do ludzi, nie mających wyrobionych poglądów na tematy polityczno-gospodarcze.”
    Ma Pan zapewne rację, ale próbować zawsze warto.

Comments are closed.