Polska polityka – jak zresztą polityka chyba każdego kraju rządzonego d***kratycznie – to zbiór utraconych szans. Utraconych na ogół bezpowrotnie.
Bo w polityce jest tak, jak przy uwodzeniu kobiety: jak się nie wykorzysta momentu – to może się okazać, że było–minęło–przepadło… Jednak jak można w d***kracji wykorzystać moment, gdy dociera do nas wiadomość, że ktoś jest w opałach – i dobijając go (lub: wyciągając doń pomocną dłoń!) można bardzo wiele ugrać…
Tymczasem w kraju d***kratycznym musi się zebrać komisja sejmowa (gdzie najpierw omawia się możliwe działania – a szpiedzy obcych państw starannie wszystko notują). Następnie trwa debata, jest pierwsze, drugie, trzecie czytanie stosownej ustawy – i szpiedzy nie muszą się nawet fatygować, bo wszystko odbywa się przy otwartej kurtynie. Zresztą spora część Wczc. Posłów to po prostu agenci obcych mocarstw. Potem komisja w Senacie (szpiedzy obcych mocarstw starannie wszystko notują), debata w Senacie, prasa (będąca w Polsce na ogół na usługach obcych rządów) judzi, intryguje, torpeduje, jeszcze ratyfikacja przez prezydenta…
W Stanach Zjednoczonych jest trochę lepiej, bo prezydentem jest zazwyczaj lider partii mającej większość – a poza tym polityką zagraniczną kieruje tam Senat, a nie Izba Reprezentantów (czyli banda pazernych ćwoków – bez pojęcia o niczym). Jednak i tam co najmniej raz agenci sowieccy praktycznie opanowali otoczenie prezydenta – a co najmniej raz wydaje się, że sowiecki agent po prostu został prezydentem.
To o agenturze sowieckiej – starannie obserwowanej i prześwietlanej. Całkiem jednak możliwe, że wywiady innych państw dokonywały w przeszłości podobnej sztuki… W co najmniej jednym przypadku (Izraela) nie jest to agentura, lecz misterna sieć wpływów i nacisków, dzięki czemu amerykański byk jest wodzony za kółko w nosie przez znacznie mniejsze państwo.
Piszę to jednak o Polsce – o okazjach straconych przez III Rzeczpospolitą. Bo p. gen. Wojciech Jaruzelski swoją szansę (bezwładność administracji za starzejącego się i schorowanego Leonida Breżniewa) wykorzystał – i w 1985 roku Polska zdołała w praktyce zrzucić sowiecki protektorat, pozostając z ZSRS tylko w sojuszu wojskowym (i, jak sądzę, p. Generał nie dopuściłby do wchłonięcia NRD przez RFN, co dramatycznie pogorszyło przecież strategiczną sytuację Polski!).
Taką szansą był właśnie okres „smuty” – bezładu na Kremlu, rozpad Związku Sowieckiego, pucz Genadego Janajewa… III RP w tym czasie pyszniła się „odzyskaniem niepodległości” i zajmowała „walką z komunizmem”…
Następna szansa to Białoruś. Od dziesięciu lat nawołuję do popierania JE Aleksandra Łukaszenki, zawarcia z Nim jak najściślejszego sojuszu. Tłumaczę, że obiektywnie to jedyny gwarant niepodległości Białorusi, że w Rosji traktowany jest jako podstępny wróg (On nie jest „wrogiem” Rosji; On chce po prostu zachować stanowisko!!). Traktowano mnie jak wariata – bo przecież „wiadomo było”, że to „agent Putina”. Godzinę spędziłem w gabinecie p. Anny Fotygi przekonując Ją – i może nawet wywarłem na Niej pewne wrażenie – tyle, że polityką kierował JE Lech Kaczyński, a w „Rządzie” siedziała agentura euro–federastów przetykana agenturą amerykańską – a obydwa te bloki ubiegały się o sympatie Kremla, więc gnoiły p. Łukaszenkę, jak mogły.
Dziś czytam: „Wszystko, na co się umówiliśmy, jest obecnie blokowane przez rosyjski rząd. Po co nam taka integracja? – skarżył się wczoraj białoruski prezydent. Według niego premier Władimir Putin nie wykonuje postanowień Najwyższej Rady Związku Białorusi i Rosji, m.in. w sprawie dostępu białoruskich towarów do rynku rosyjskiego. – Oskarżają mnie, że na Zachód idę, że jesteśmy w Partnerstwie Wschodnim. A co mamy robić? – pytał dyktator”.
Nie trzeba było zaskarbić sobie Jego sympatię pięć lat temu? Bo teraz, to przejmą Go najprawdopodobniej Niemcy – jeśli Kreml nie zechce podtrzymywać z nimi dobrych stosunków…
Takie jest życie!
Janusz Korwin-Mikke
Źródło: www.temi.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here