Dobiega końca rok 2011, a z nim kończy się trwająca pół roku prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej. Jakby tego było mało kończy się także przewodnictwo byłego premiera RP Jerzego Buzka w Parlamencie Europejskim. Zwolennicy integracji europejskiej mogą być nieco rozczarowani tym, że od nowego roku Polska nie będzie już miała wpływu na Unię Europejską. Czy jednak ostatnie 6 miesięcy przewodzenia Radzie UE i ponad 2 lata zarządzania PE sprawiły, że państwo polskie osiągnęło jakieś realne korzyści?



Sprawy krajowe
Nim przyjrzymy się poczynaniom naszych przywódców w polityce zagranicznej, warto krótko omówić najważniejsze wydarzenia, jakie miały miejsce u nas w Polsce. Działo się oczywiście bardzo wiele, ale najważniejszym zdarzeniem politycznym mijającego roku były wybory parlamentarne, które odbyły się 9 października. Ich wynik był w zasadzie od dłuższego czasu znany. Od początku było wiadomo, że po raz pierwszy w historii III Rzeczpospolitej wybory wygra ta sama partia, co 4 lata temu. Platforma Obywatelska – bo o niej mowa – po raz kolejny udowodniła, że potrafi czynić cuda. Mimo kryzysu światowego i coraz trudniejszej sytuacji na polskim rynku, rząd PO-PSL cały czas trzymał się mocno. Większość polskiego społeczeństwa nie widziała niczego złego w tym, że rząd obrabował Polaków, zmniejszając im składkę OFE z 7,3 % do 2,3%. Nikt nie przejmował się tym, że rządzący nie realizują swojego programu wyborczego sprzed 4 lat.
Kiedy przed wyborami pytałem się różnych osób, dlaczego chcą głosować na partię Donalda Tuska odpowiadali, że nie chcą powrotu PiS-u do władzy, nie mają żadnej innej alternatywy. Wielu z nich mówiło mi, że na chwilę obecną mniejszym złem jest głosowanie na PO, niż na kogokolwiek innego. Tylko oni najlepiej poprowadzą nas przez ciężkie lata kryzysu. Zgodnie z życzeniem większości Polaków wybory po raz kolejny wygrała Platforma i od razu zabrała się do roboty. Rząd planuje wydłużyć wiek emerytalny, podnieść podatki i to wszystko dla dobra obywateli. Podczas gdy w wielu krajach Europy zachodniej ludzie masowo demonstrują przeciwko wydłużaniu wieku emerytalnego, u nas jest spokój. Dla większości z nas nie zrobiło większego wrażenia nowe propozycje nowego rządu Donalda Tuska.
Sprawy europejskie
Skoro polski rząd bez większych sprzeciwów potrafił „zreformować” nasze finanse, mógł spokojnie zabrać się za to, co lubi robić najbardziej, czyli za politykę zagraniczną. I tutaj z pewnością Donald Tusk uważa się za bohatera, który uratował Europę przed kryzysem. Kiedy 1 lipca Polska rozpoczynała przewodnictwo w Radzie UE, niemal wszystkie polskie media przedstawiały to wydarzenie jako wielki sukces państwa polskiego. Wydawało się, że na naszych oczach dzieją się wielkie rzeczy, porównywalne do tych sprzed 442 lat, kiedy narzuciliśmy Litwie niekorzystną dla nich unię lubelską. Niestety przez te pół roku Polska nie pokazała nic, co by wskazywało na to, że może się liczyć z wielkimi potęgami europejskimi.
Premier Tusk i minister Sikorski mówią, że nasza prezydencja była wielkim sukcesem. Nie wiem, czy sukcesem można nazwać pogłębienie kryzysu w Europie. W czasie trwania polskiej prezydencji spełniły się najgorsze obawy zwolenników integracji europejskiej – Europa dwóch prędkości. Na grudniowym szczycie w Brukseli ten podział był bardzo wyraźny. Po raz pierwszy od dawien dawna niektóre państwa UE sprzeciwiły się pomysłowi Berlina i Paryża, by na siłę ratować strefę euro. Wcześniej pogrążona w kryzysie Grecja za sprawą swojego premiera chciała nawet przeprowadzić referendum ws. wyjścia ze wspomnianej strefy. Wtedy jednak krótka rozmowa z kanclerz Merkel wystarczyła, aby wybić z głowy Grekom działania na własną rękę. Ta pozorna jedność w Unii definitywnie zakończyła się na szczycie w Brukseli, kiedy to Wielka Brytania nie zgodziła się na propozycje ratowania strefy euro zaproponowane przez Niemcy i Francję. Mamy więc już na serio do czynienia z Europą dwóch prędkości. Polska za sprawą naszych przywódców znalazła się w tym z pozoru silniejszym klubie, któremu przewodzą Berlin i Paryż.
Trudno oczywiście obwiniać polskiego premiera i polskiego szefa MSZ o to, że za ich przewodnictwa Unią Europejską doszło do pogłębienia kryzysu w Europie. To w końcu nie ich wina, bo to nie oni decydowali o losach UE, mimo że przewodzili Unii. Opozycja zarzucała polskiemu rządowi, że nie wykorzystano wystarczająco prezydencji, by realizować nasze, polskie interesy. Oficjalnie żadna prezydencja nie powinna być wykorzystywana dla realizacji własnych interesów. Piastując urzędy europejskie powinno się pracować dla dobra swojej ojczyzny, czyli Unii Europejskiej, a nie kraju, z którego się pochodzi. Pod tym względem polski rząd nadaje się do tej roli, jak mało który. Jednak to, co jest dobre dla Europy, nie musi być korzystne dla Polski, chyba że potrafi się umiejętnie wykorzystać Unię Europejską do realizacji własnych celów, czego nasi przywódcy nie potrafili zrobić. Jak na razie Polska potrafi jedynie „doić” Unię z funduszy europejskich, do tego stopnia, że dziś żadna poważna inwestycja nie mogłaby powstać bez wsparcia z Brukseli. Sami sobie odpowiedzmy, czy jest to nasza zaleta, czy może wada.
Idąc tym tropem trudno się dziwić polskiej elicie politycznej, że chce za wszelką cenę uratować strefę euro, mimo że Polska do niej nie należy. Nasi przywódcy są już do tego stopnia uzależnieni od UE, że nie potrafią sobie bez niej życia wyobrazić. Dlatego ich polityka zagraniczna polega na tym, by poddać się silniejszym (Niemcom, Francji) i nie martwić się o przyszłość. Oni wiedzą, że Unia jest dla nich gwarancją bezpieczeństwa. Jeśli Unia nadal trwa, to znaczy, że oni mają nadal swoje ciepłe posadki i nic im się nie stanie, mimo uciążliwego kryzysu.
Na tym polega polska polityka zagraniczna i nie dotyczy to tylko obecnego rządu. Polityka zagraniczna III Rzeczpospolitej polega na poddaniu się. Spór dotyczył tylko tego, komu mamy się poddać. Podczas gdy jedni chcieli oddać się Unii Europejskiej, inni woleli Stany Zjednoczone. Niestety w obu tych przypadkach była to polityka uległości. Polska, mimo podlizywania się USA nie zyskała, angażując się w wojnę w Iraku. Polska w żadnym razie nie skorzystała na swojej prezydencji w Unii, ponieważ najważniejsze decyzje podejmowały najsilniejsze państwa europejskie, a nie my. My mogliśmy jedynie zdecydować, do którego bloku w Unii chcemy należeć. Uznaliśmy, że najlepiej nam będzie pod przewodnictwem Berlina i Paryża. Na więcej niestety nas już nie stać.
Mateusz Teska
Foto. PSz/Prokapitalizm.pl

2 KOMENTARZE

  1. Polska prezydencja w unii? Niezly zart. Tyle miejsca na jakas fikcje, ktora nigdy nie byla i nie bedzie faktem. To tylko pozory dla glupiego Kowalskiego, zeby poczul „waznosc” swojego kraju i „rownouprawnienie” w kolchozie. W teatrze lalek nie jest waznym kto wystawia glowe na scenie tylko kto pociaga z tylu za sznurki. A kto pociaga to bardziej kumaci wiedza.

Comments are closed.