Siedemdziesiąte urodziny
Jest rok 1941, w Europie żniwo zbiera wojna. W USA, z połączenia dwóch form powstaje jedna z najważniejszych obecnie agencji ratingowych – Standard & Poor’s. Dług publiczny USA wynosi ponad 50% produktu krajowego brutto (PKB). Od tej daty do kwietnia 2011 USA cieszą się najwyższą oceną wiarygodności finansowej AAA, tzw. potrójne A. Najwyższą, bez skazy.


Siedemdziesiąt lat to szmat czasu. Sytuacja gospodarcza świata i USA zmieniła się nie do poznania. I pisząc te słowa niekoniecznie mam na myśli obecny kryzys. Pod koniec II Wojny Światowej zadłużenie tej największej gospodarki świata sięgnęło 120% PKB, będąc z jednej strony konsekwencją wysiłku wojennego, z drugiej etatystycznej polityki Roosevelta walczącego wytrwale z Wielkim Kryzysem. Porządek finansowy, ustalony po wojnie w ramach tzw. Konferencji Bretton Woods, przewidujący przewodnią rolę dolara amerykańskiego zakończył swój żywot  na początku lat 70-tych. Płynne kursy walut raz na zawsze (?) zmieniły ekonomiczny krajobraz. A rating Stanów Zjednoczonych był niewzruszony. Do kwietnia 2011. Pierwszym ostrzeżeniem i symboliczną rysą jest nadanie ratingowi negatywnej perspektywy …
Czym jest rating?
Oceną wiarygodności dłużnika. Pozostaje w zainteresowaniu zarówno dłużnika jak i wierzyciela. AAA oznacza najwyższą jakość dłużnika, uznanego za wiarygodnego, czyli wypłacalnego. Ratingi nadaje się nie tylko państwom, ale również instytucjom finansowym, czy też poszczególnym emisjom papierów wartościowych. W przypadku Stanów Zjednoczonych można byłoby zapytać: po co im rating, skoro w teorii są zawsze wypłacalni? Przecież zadłużają się w dolarze … którego mogą wydrukować. Niestety dla dłużnika, możliwość drukowania pieniędzy też jest brana pod uwagę przez wierzycieli. A relacja długu do PKB USA niebezpiecznie zbliża się do 100%, z perspektywą na rekordy dużo wyższe niż powojenny. Wierzyciele nie doceniają takich rekordów, a inflacji w szczególności. Ostatecznie większość zadłużenia USA posiada stałe oprocentowanie …
Udajemy, że nie widzimy
Co ciekawe inflacyjna polityka ma spore grono zwolenników niemal na całym świecie. Również wśród bankierów centralnych. Być może trzeba podjęcia dość ordynarnych kroków w sferze polityki monetarnej (np. emitowanie pieniędzy pod zastaw bezwartościowych aktywów), plus wytrwałości w zadłużaniu państwa, aby taka nierealna jeszcze niedawno myśl przebiła się do świadomości ogółu. Agencje ratingowe z wielkiej trójki (Moody’s, S&P, Fitch) cieszyły się do niedawna niewątpliwym monopolem i uznaniem. Ale czasy się zmieniają. Podnieść rękę na oceny nadane przez „trójcę” odważyła się chińska agencja ratingowa (oczywiście zależna od rządu Chin), ale ten news szybko przebrzmiał w finansowych portalach. Dużo napisano na temat spóźnionych reakcji agencji ratingowych i braku ostrzeżenia z ich strony o nadciągającym kryzysie kredytów subprime. Teraz niestety znalazły się one ponownie w trudnym położeniu. Na polu walki z zadłużeniem, już tylko rządom poszczególnych państw, można obniżać ratingi. Narażając się chociażby na pogróżki ze strony Komisji Europejskiej, która w odwecie za obniżanie ratingów bankrutów z UE zapowiedziała dokręcenie regulacyjnej śruby. Swoją drogą jestem ciekaw jak wysoko agencje wyceniają ryzyko dalszego drukowania pieniędzy?
I co z tym dalej?
Rysuje się przed nami nieciekawa perspektywa. Szanse na to, że USA ograniczą swoje zadłużenie i przestaną prowadzić inflacyjną politykę są niewielkie. Oczekiwanie podniesienia stóp procentowych, w odpowiedzi na ujawniającą się w oficjalnych wskaźnikach inflację, spowoduje dalsze napięcia w sytuacji budżetowej USA. Szacuje się, że w niedalekiej przyszłości połowa nowo tworzonego długu będzie przeznaczana na spłatę tylko samych odsetek od już istniejącego. Dodatkowo sytuację finansową pogorszą pozostające poza oficjalną kalkulacją długu zobowiązania USA z tytułu gwarancji dla programów Fannie Mae and Freddie Mac, zobowiązań wobec Medicare, Medicaid oraz Social Security. Standard & Poor’s ocenia szansę na obniżenie ratingu USA na 33% w ciągu dwóch lat. Jak wówczas będzie wyglądać ekonomiczna mapa świata? Ja stawiam na wyższą inflację i mniej wolności. A szerzej o inflacji napiszę przy najbliższej okazji.
Damian Kot
Autor jest ekspertem Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE). Artykuł ukazał się również na stronie www.pafere.org

2 KOMENTARZE

  1. Autor nie bierze pod uwage faktu, ze FED i wall street to jedno, a USA jako zbieranina 200 mln ludzi to drugie. FED i wall street nie interesuja sie ta oglupiona masa – przestala im byc w ostatnich latach do czegokolwiek potrzebna. W miedzyczasie London City (FED) wykupila i nadal wykupuje aktywa wielu panstw i firm na swiecie, posiadajac w reku fizyczny majatek produkcyjny lub zloza strategicznych surowcow. Tej grupie nie grozi zaden kryzys ani bieda. Jesli pewnego dnia przestana sie bawic w to co robia obecnie, problem beda mialy tylko wydojone masy i ci, ktorzy zbierali zielone papiery oddajac za pol darmo owoce swojej pracy (np. Chiny). Pisanie o zlej sytuacji USA i przepowiadanie krachu moze dotyczyc tylko szarego obywatela a nie kasty hochsztaplerskiej. Ta juz jest gotowa do nowego porzadku swiata, w ktorym miliony biedakow-niewolnikow oddadza swoja prace za pare srebrnikow. Jeszcze chwila a postawi sie znak rownosci miedzy chinskim a niemieckim robotnikiem. Obaj beda harowac za miske ryzu.

  2. zastanawiające jest jedno… jeśli ja wystawię jakiś towar na bazarze, dajmy na to opakowanie 10 jaj za 4 euro, to nikt tego nie kupi i muszę wystawić ten towar za niższą cenę… aż ktoś to kupi albo zwinie mi się interes, bo będzie nieopłacalny.
    tak samo przejmowanie się europejskich państw ratingiem amerykańskich instytutów… dlaczego to one mówią mi, ile ma kosztować mój towar?!
    wystawiam swoje obligacje na 3% i jak nie ma chętnych, to za miesiąc na 5% i tak dalej… Ale najwyraźniej chodzi o coś innego.
    Chodzi o operację wysiudłania Amerykanów z europejskiego kontynentu i to raz na dobre. Wzbudzenie nienawiści, nieufności i bojkot amerykańskich agencji ratingowych to oczywiście jeden z punktów tego planu. Amerykanie walczą tym, że poobniżali rating i zapytali światową finansjerę, komu chcą ufać. Wszystko zależy teraz od Chińczyków. Jeśli zgodzą się zakupić nowe europejskie obligacje na 3%, czyli z chęcią zamienią wszystkie swoje dolary na euro, to Europa zgodzi się być kolejnym importerem chińskich produktów. W ten sposób Chińczycy w końcu wykończą i USA i UE, i dolara i euro.
    Podziwiam Chińczyków. W 10 lat nauczyli się Realpolitik i Globalplay. Co do pensji w Chinach, to one stale rosną i w dużych miastach już prześcigają średni poziom życia w Polsce. Trzeba pamiętać, że to jednak 1,3 mld ludzi, zatem dobijanie do średniego europejsko-amerykańskiego dobrobytu trochę im zajmie (szacuję, że nie dalej niż pół wieku), o ile po przejęciu rezerw dolara i o wiele ważniejszych rezerw euro skończą z kręceniem przy swojej walucie i oderwą się od cyklu koniunkturalnego. Są na dobrej drodze.

Comments are closed.