Mam znajomego, który twierdzi, że Stany Zjednoczone to największe siedlisko szatana i nic dobrego stamtąd przyjść do nas nie może. Jest on przekonany, że USA to zaraza i trzeba się ich wystrzegać jak ognia …
Stany to niewątpliwie kraj wyjątkowy – wszak to jedno z największych państw świata. Nawet jeśli szatan rzeczywiście upatrzył je sobie jakoś szczególnie to nie ma się co dziwić. Podobnie nie należy się dziwić temu, iż średnia występujących tam zjawisk patologicznych jest proporcjonalnie większa od występującej np. w dużo mniejszej Polsce. Jednak, co istotne, w Amerykanach silniej chyba zakodowana jest wola walki z wieloma wynaturzeniami. Ta wola przekłada się z kolei na kształt organizacji polityczno-prawnej amerykańskiego społeczeństwa.
Nowy Świat zasiedlony został przed wiekami przez Europejczyków, ludzi niewątpliwie religijnych. To właśnie dzięki swojej wierze, dzięki purytańskiemu stylowi życia, udało się im zbudować największą dziś potęgę świata. U podstaw amerykańskiego dobrobytu legły surowe zasady moralne. Kolonizatorzy, dzięki klarownemu połączeniu wiary w Boga z ciężką pracą, byli w stanie pozostawić w spuściźnie swym potomnym ten olbrzymi kraj jako oazę wolności i nieograniczonych możliwości. Dlatego nie będzie chyba żadną przesadą stwierdzenie, że Stany to także dziś jedno z najbardziej religijnych państw, zaś Amerykanie, mimo wszystkich swoich wariactw, to naród bardzo religijny. Gdy nowy prezydent tego kraju ogłosił niedawno „Dzień Narodowej Modlitwy i Dziękczynienia” – nikogo to nie zdziwiło. Nikomu nie przyszło do głowy, by George’a W. Busha okrzyknąć mianem religijnego fanatyka.
W Polsce, takie zachowanie któregoś z czołowych polityków spotkałoby się nie tylko z potępieniem ze strony wrogich mu kolegów po fachu, ale jednocześnie, w samym społeczeństwie wzbudziłoby negatywne reakcje oraz dało pretekst do całej serii głupkowatych dowcipów. Takiego „niepoprawnego” polityka określono by zaraz mianem „świętoszka”, „dewota”, „faryzeusza’ itp.
Dzisiaj ze Stanami, owszem, bywa różnie, jednak wstępne deklaracje oraz pierwsze decyzje nowego, prawicowego prezydenta dają nadzieję na powrót tego potężnego kraju do korzeni. Ale już teraz z historii Ameryki płynie dla nas pewna nauka … Ot chociażby dotycząca związków pomiędzy ekonomią a religią, czy – mówiąc szerzej – moralnością … Nie brakuje dziś „proroków” twierdzących, że bogactwo i dobrobyt zbudować można wyłącznie przy braku jakichkolwiek zasad etycznych. Utarł się nawet stereotyp, że pierwszy miliard trzeba ukraść. Otóż Stany dowodzą, że nic bardziej błędnego. Purytanie, którzy budowali podwaliny Ameryki kierowali się bardzo surowymi zasadami moralnymi. Dla nich ekonomia miała sens o tyle, o ile służyła zbliżeniu do Boga. A zbliżyć się do Niego można było m.in. dzięki ciężkiej pracy. Bogactwu nadawano wymiar metafizyczny, religijny. Jeśli ktoś dorabiał się po to tylko, by żyć – jak to się dziś modnie mówi – „na luzie”, nie zasługiwał na Bożą Łaskę. Mili Panu byli zaś ci, którzy swoje bogactwo inwestowali, w celu jego pomnażania. To dzięki połączeniu praktyki codziennego życia z głęboką religijnością, udało się zbudować to najpotężniejsze państwo świata. Z amerykańskiego przykładu mogłaby płynąć nauka także dla naszych duchowych Pasterzy. Zamiast potępiać w czambuł młodych polskich kapitalistów, winni Oni raczej skupić się na ich odpowiednim ukierunkowaniu. Wtedy nie tylko szybciej doszlibyśmy do wymarzonego dobrobytu, ale i nasza codzienna egzystencja stałaby się dużo bardziej znośna. Bo wiadomo, że idealna nigdy nie będzie. Przynajmniej na tym „łez padole”.
Paweł Sztąberek