W czasach studenckich, oczywiście za komuny, miałem kolegę, którego bardziej niż nauka interesowało, czym by tu  pohandlować. Zwykle nie miał z tym problemu. Papierosy, kawa, jednym słowem towary deficytowe. Całe kartony Marlboro zasilały np. gości łódzkiego Grand Hotelu, do których dojście miał poprzez… Ech, zresztą mniejsza o to.

Na początku transformacji ustrojowej, kiedy to na łódzkim Placu Wolności pojawiać się zaczęły pierwsze legalne prywatne stragany z papierem toaletowym (Tak, tak! Młodszym Czytelnikom pewnie trudno w to uwierzyć, ale tak naprawdę było!), za którym poszły inne towary, w tym również niedostępne za komuny Marlboro, przeorientował się na wyjazdy. Bywał np. w Korei Południowej, na Węgrzech. Tam zresztą chyba z czymś „umoczył”, bo jakieś półtora roku nie mógł wrócić do Polski. Dziś nie wiem, co się z nim dzieje, ale wiem, że o takich jak on opowiada znakomita książka Józefa Białka „Czas spekulantów. Wzlot i upadek polskiej przedsiębiorczości”, wydana z końcem 2014 roku przez Wydawnictwo WEKTORY. Można wręcz stwierdzić, że książka ta jest hołdem oddanym tym, którzy już za komuny byli pionierami polskiej przedsiębiorczości, wbrew systemowi, który nie pozwalał na to żeby się bogacić metodami legalnymi, zabraniał spontanicznej aktywności gospodarczej.

Białek bardzo sumiennie, również wiele czerpiąc z własnego doświadczenia – sam był takim pionierem, opisuje różne metody walki z totalitarnym systemem. Słusznie zauważa, że jego podstawy podkopywała nie tylko działalność w politycznym podziemiu, ale także, a może nawet przede wszystkim, działalność w podziemiu gospodarczym, na tzw. czarnym rynku. Ludzie działający na „czarnym rynku” walczyli z komuną na różne sposoby – wyjazdy do pozostałych demoludów na handel, przemyt, własne uboje, drobny handel. Także korumpowanie urzędników, celników, różnych kontrolerów. Nie wszystko więc to, co wówczas uchodziło za konieczność zasługiwałoby dziś na pochwałę, z uwagi na wątpliwą jakość etyczną, ale wtedy, w nienormalnym systemie wydaje się, że nawet granica tego, co jest grzechem była nieco bardziej przesunięta, zaś Pan Bóg bardziej wyrozumiały.

Autor „Czasu spekulantów” opisuje przeróżne, często absurdalne, a często mrożące krew w żyłach  historie jakie przytrafiały się uczestnikom gospodarczego podziemia. Zdarzało się nawet, że nie jeden z nich nie wrócił już nigdy do domu żywy. Zwłaszcza – jak pisze Białek – na terenach dzisiejszej Ukrainy dochodziło do zabójstw Polaków przejeżdżających z towarem przez ten kraj np. do Rumunii czy Bułgarii. Ginęło złoto, dolary i wszystko, co w realnym socjalizmie uchodziło za chodliwe.

Ustawa Wilczka - jak rodziła się polska przedsiębiorczość
Ustawa Wilczka – jak rodziła się polska przedsiębiorczość

Zaletą książki jest to, że składają się na nią także bezpośrednie relacje bohaterów „czarnego rynku”, tych właśnie, którzy dla jako takiego życia gotowi byli na różne ryzykowne sytuacje. Wielu z nich dorobiło się na tyle, że gdy weszła w życie ustawa Wilczka tj. w 1988 roku, mogli, już legalnie, otworzyć swoje pierwsze biznesy. Również autor książki, Józef Białek, został prywatnym przedsiębiorcą. Jest nim zresztą do dziś, a Wydawnictwo WEKTORY to jedno z jego przedsięwzięć. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że po 1989 roku życie biznesmena usiane jest różami. Co prawda system nieco się zmienił, ale wiele nawyków, zwłaszcza po stronie rządowej i samorządowej biurokracji, nawyków rodem z PRL wciąż pozostało, a nawet jest gorzej. Dziś można co prawda otworzyć biznes, choć oczywiście nie każdy, to trzeba mieć dużo siły i samozaparcia, by ten biznes prowadzić. Józef Białek twierdzi, że to, co minister komunistycznego rządu, Mieczysław Wilczek zrobił dla polskiej przedsiębiorczości, tego potem nikt już, a zwłaszcza nikt z ministrów solidarnościowych, nie powtórzył. Jest wręcz coraz gorzej, w czym swój spory udział ma Unia Europejska, w której sidła sprzedani zostaliśmy przez rodzime elity.

Białek przedstawia swoją receptę na wyjście z tej, wydawać by się mogło, beznadziejnej sytuacji. Najważniejsze to powrócić do „ustawy Wilczka” – pisze. Inaczej Polskę czeka katastrofa  gospodarcza. Dla młodych ludzi, jedynym wyjściem będzie emigracja.

Książka „Czas spekulantów” to bardzo ciekawe spojrzenie na historię późnego PRL-u i III RP. Wyłania się z niej obraz kraju o olbrzymim ludzkim potencjale, tłumionym przez własne elity rządzące. Nie będzie przesadą jeśli nazwiemy je największymi sabotażystami ostatnich dziesięcioleci. I nie ważne czy mowa o elitach z czasów realnego socjalizmu czy z czasów socjalizmu unijnego. Zresztą często to ci sami ludzie. Elity postsolidarnościowe przemieszały się z elitami postpeerlowskimi tak bardzo, że już nie wiadomo – niczym w „Folwarku zwierzęcym” Orwella – czy to ludzi czy świnie…

Książka, poza prawdziwymi historiami w niej opisanymi, obfituje w dużą ilość krążących od ucha do ucha dowcipów z czasów PRL i RWPG, ale i z czasów UE. Wymyślonych, ale z życia wziętych. PRL, lata 70-te: „Jaka jest liczba mnoga od słowa człowiek? – Kolejka”. UE, lata 2-tysięczne: „Dlaczego pszczoły z całej Polski poleciały do Unii Europejskiej? – Bo poczuły lipę”. I śmieszne i smutne…

Paweł Sztąberek

Józef Białek – „Czas spekulantów. Wzlot i upadek polskiej przedsiębiorczości”, Wydawnictwo WEKTORY, Wrocław 2014.

12 KOMENTARZE

  1. Czy o powiązaniach tych biznesmenów różnych branż z „SS” jest również w tej książce? I o tym, że ci biznesmeny w sporej liczbie to TW i słupy dla „SS” i jak się zaczęło w latach 1988/1993 budowanie pseudokapitalizmu stawali się, owszem uczciwymi biznesmenami, lecz również tylko i wyłącznie uprzywilejowanymi rządcami i ekonomami od majątków PZPRUBSBWSI? Czy o ONYCH jest również ta książka?

  2. O Kulczyku, Solorzu, Gawroniku i tego typu cwaniakach nie ma w tej książce nic. Jest owszem rozdział o cinkciarzach i jest wzmianka, że wielu z nich było kapusiami.

  3. Panski kolega handule bananami w Lodzi. Ale chyba wiecej czasu spedza w Koreii (nie wiadomo czy tylko tej z poludnia).

  4. do zdradek: nie kolego, ta książka nie jest o tych o których piszesz. Generalnie głównymi bohaterami są zwykli ludzie. Więc o ONYCH poczytasz gdzie indziej (zapewne wiesz gdzie, wystarczy poszukać). Książkę polecam.

  5. Tak, tak, znamy te czasy z autopsji. Jedno jest niezwykle znaczące, a często chętnie pomijane przez wszystkich propagatorów tezy, jakoby rozwój przedsiębiorczości był absolutnie niemożliwym bez inkubacyjnego prawodawstwa, noszącego pracodawców na rękach.
    Otóż w tych mrocznych czasach totalitarnego reżimu, w których nawet na prowadzenie publicznego sracza nie sposób było wydębić koncesji; w których za uszycie komuś portek bez zgłoszenia w wydziale finansowym, można było wylądować w więzieniu, w których faktycznie trzeba było wykazać niezwykły hart ducha i nadzwyczajną odporność na rzucane pod nogi kłody – udawało się wszak ludziom funkcjonować w sektorze tzw. prywatnej inicjatywy. A ci, którym się to udało i którzy jeszcze mieli szczęście dostać pozwolenie na zatrudnienie pracowników – z tego szczęścia nawet nie myśleli by protestować np. przeciwko zbyt dla nich ograniczającemu kodeksowi pracy.
    Nie ulega wątpliwości (jak mawiała stara niania…), że pokłady ludzkiej, indywidualnej inicjatywy są w stanie pokonać wszystkie biurokratyczne bariery na drodze do ekonomicznego sukcesu. Nie są natomiast w stanie poradzić sobie…same ze sobą. Bo tak jak skuteczne są w walce o przebicie na rynku, tak samo skuteczne są w niszczeniu konkurencji. W dążeniu do monopolizacji rynku tworzą korporacyjne struktury, które poprzez swoją wielkość i powiązania zdolne są do kreowania współgrającego z ich interesami prawodawstwa. To początek końca prywatnej inicjatywy. Powstałe struktury nie różnią się zasadniczo od socjalistycznych przedsiębiorstw państwowych, z tym że służą one ponadpaństwowym, a często antypaństwowym interesom.

  6. Muszę się w pełni zgodzić z kolegą Zdradkiem. Ludzie , którzy nie znają tych czasów, niech nie wierzą, że coś mogło się dziać bez zgody bezpieki i milicji. Milicja była częścią bezpieki i była równie zbrodnicza . Jakieś handle na niewielką skalę mogłyby być robione poza systemem, ale na poważniejsze rzeczy musiała byc zgoda bezpieki.Za PRL-u, gdy ktoś prowadził prywatną działalność , mówiło się , że „ma układy” , albo ,że „załatwił”. Dzisiaj po zapoznaniu się z częscią materiałów zgromadzonych w IPN-ie jest jasne na czym polegały „układy” i „załatwianie” . Podstawowym pytaniem jest , czy ta chora ,peerelowska ,prywatna przedsiębiorczość coś wniosła do póżniejszych czasów . Chyba niewiele , ponieważ ludzie bardzo łatwo dali się ograć i okraść . W takim razie jedyna rola omawianej książki sprowadza się do ocieplania wizerunku monstrum ,jakim jest zawsze i wszędzie dyktatura komunistyczna

  7. @czes
    Książka traktuje głównie o ludziach działających na „czarnym rynku”, w gospodarczym podziemiu. Nie można wykluczyć, że i wśród nich byli kapusie, tak jak w podziemiu politycznym.
    Nie odebrałem tej książki jako ocieplacza wizerunku komunizmu. Pokazuje raczej, jak ludzie potrafią ratować się nawet przed takim monstrum.

  8. do czes: wyluzuj poślady… równie dobrze mogę napisac, że masz metr piećdziesiąt i dwiescie kilo wagi… chcesz mieć SWOJE zdanie to przeczytaj, ale gwarantuję, że autorom daleko jest do ocieplania „monstrów”. Nie zgadzam się, że ta przesiebiorczość była „chora”, natomiast fakt, że daliśmy się ograć i okraść. Racja. Ale to już temat na dłuższe rozmowy…

  9. Drogi Pawle zyje i mam sie dobrze robie to samo co „wtedy” jezdze po swiecie handluje i wciaz naleze do „gospodarzcej konspiracji”(copyright by st michalkiewicz)a sugestie jakobym mial dojscia po wiadomych koneksjach moglbys sobie darowac czy uwazasz ze nabywanie deficytowych papierosow w kiosku wydzialowym w „tetce”wymagalo Bog wie jakich uzdolnien to tylko efekt prostej obserwacji (wszak studiowalismy socjologie)szatniarze w lodzkich lokalach pracowali na dwoch etatach nie byla to dla mnie tajemnica i byli kolejnym ogniwem w dystrybucji „dobr” ja towar sprzedawalem oni kupowali i kazdy byl zadowolony nie cierpialem na rozterki moralne ani w tamtych czasach ani dzis w kazdym badz razie jestem po naszej stronie staram sie wspomagac na swoja miare wszystko co na prawo pozdrawiam trzymaj sie cieplo i dziekuje za pamiec
    SZWARCI

  10. @Szwarci
    Nie do wiary! Super że jesteś i działasz! Pisząc o „dojściach” miałem na myśli szatniarza. Kiedyś wspólnie robiliśmy jakiś nocny kursik po łódzkich recepcjach i stąd pamiętam 🙂
    Dzięki, że czytasz i że się odezwałeś.
    Serdecznie pozdrawiam
    Paweł

  11. Wot potega internetu szast prast i mozna sie znalezc gadalem z michalkiewiczem o tobie bardzo cie milo wspomina za caloksztalt dzialalnosci w „sprawie”jak by ci sie zdarzylo byc w lodzi to piknij to sie spunkiemy albo na majla a z tego naszego roku wiekszosc to lemingoza pernamentna juz nie mlodzi ale wyksztalceni z wielkiego hihi miasta cwiercinteligencja z awansu spolecznego

Comments are closed.