– Internet to szambo i trzeba je kontrolować – powiedział prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenko. Teraz słowa białoruskiego przywódcy zostaną obrócone w czyn za sprawą dekretu.
Centrum Analityczno-Operacyjne przy prezydencie będzie decydować o tym, co i w jakim zakresie będą mogli na swoich komputerach przeglądać Białorusini. Urząd powołany przy prezydencie będzie filtrował dostępne treści i nadawał nazwy nowym rejestrowanym domenom.
W cytowanych przez polskie media opiniach działaczy białoruskiej opozycji oraz tamtejszych dziennikarzy, zabieg ten ma zwiększyć zakres kontroli władz nad przepływem informacji w perspektywie zbliżających się wyborów.
Teraz, gdy prezydent Białorusi kładzie rękę na internecie, należy oczekiwać słów pełnych oburzenia i wylewania krokodylich łez nad kondycją wolności słowa w tym kraju. Tymczasem Łukaszenko na logikę winien być przez Europę chwalony. Praktyki ograniczania dostępu do wybranych przez władze treści są w krajach UE na porządku dziennym, jednak nie budzi to – poza środowiskami wolnościowymi – jakichkolwiek kontrowersji.
Dziwnym trafem nie podniesiono europejskiego larum, kiedy rząd Donalda Tuska zapowiedział odgórne cenzurowanie internetu w Polsce – a przecież wydawać by się mogło, że ograniczanie wolności zawsze jest jej ograniczaniem i powinno być piętnowane w równym stopniu. Tyle tylko, że gdy robi to Łukaszenko wypada się oburzać dla fasonu i utrzymania pozorów obrony wolności słowa. Gdy robi się to samemu – oficjalnie dba się o bezpieczeństwo obywateli. Nawet jeśli faktycznie robi się to samo, co Łukaszenko.
Tomasz Migdałek
Strona Autora: http://neteor.blogspot.com
(Tytuł pochodzi od redakcji Prokapitalizm.pl )