Przy okazji czerwcowego Kongresu Kobiet Polskich rozgorzała dyskusja o wprowadzeniu parytetów na listach wyborczych. Roziskrzona polemika niechybnie wygasłaby wraz z upływem czasu, gdyby nie fakt, że postulaty marginalnych środowisk politycznych poparły pierwsza oraz czwarta osoba w polskim państwie.
Organizatorki owego kongresu dostały zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego, by przedstawić swoje postulaty. Po spotkaniu Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Ewa Junczyk-Ziomecka stwierdziła, że w opinii prezydenta „parytety mają szansę” i jeśli taka ustawa trafi na jego biurko, to Lech Kaczyński z pewnością ją podpisze. Niedawno także premier Donald Tusk oficjalnie zadeklarował poparcie dla ustawy wprowadzającej parytety. Kreowana na nową „arbiter elegantiarum”, prof. Magdalena Środa, b. pełnomocniczka rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, stwierdziła ponadto po lipcowym spotkaniu z premierem, że szef rządu wyraźnie zaznaczył, iż optuje wyłącznie za parytetem, gdyż w innym przypadku, np. 30-proc. kwoty, mogłoby to być dla kobiet upokarzające. – Gdyby czekać, aż przyjdzie to naturalnie, to trzeba jeszcze jakichś 90-100 lat. Wszędzie na świecie, gdzie wprowadzono mechanizmy kwotowe, kobiety weszły do polityki. A pojawienie się kobiet w polityce sprawi, że zmieni się agenda problemów – kwestie socjalne staną się ważniejsze, nie będą marginalizowane tak, jak w tej chwili – przekonuje prof. Środa.
Dla uściślenia tematu warto dodać, że parytet to równy, 50 – proc. podział na liście wyborczej czy radzie nadzorczej, zaś kwota – stosunek o każdej innej wielkości.
Rozsądny głos w rządzie
Przeciwniczką wprowadzenia parytetów oraz systemów kwotowych jest obecna pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania kobiet i mężczyzn, Elżbieta Radziszewska: „Żeby wprowadzić dobrą terapię, czyli zwiększyć odsetek kobiet w polityce, trzeba postawić diagnozę, dlaczego jest ich tak mało. Kobiety są mniej aktywne niż mężczyźni. Jest ich mniej na listach, bo jest ich mniej w partiach.
(…) Cztery lata temu w moim okręgu wyborczym w Piotrkowie były dwa puste miejsca na liście. I nie mogliśmy znaleźć ani kobiet, ani mężczyzn, którzy chcieliby kandydować. Zabrakło nam 240 głosów i przegraliśmy mandat. (…) Jestem posłem 12 lat. I za każdym razem byłam liderką listy. Nie czekałam, aż ktoś mnie wskaże palcem. Tylko mówiłam wszystkim panom, że zasługuję na zaufanie.
(…) Gdy kobiety w siebie uwierzą, przekonają do siebie wyborców. Bo z samej obecności na liście jeszcze nikt nie został wybrany. (…) Kobiety zawsze mają równe szanse w wyborach, bo nikt nikomu nie broni być aktywnym i wpisanym na listę wyborczą.

Europa wcale nie kłania się parytetom
Postulat o wprowadzenia parytetów i kwot utrzymywany jest w tonie retoryki, którą streszcza hasło „bo tak jest w Europie”. Tymczasem ustawowy podział wprowadzono jedynie w siedmiu krajach Starego Kontynentu – Belgii, Francji, Portugalii, Słowenii, Norwegii oraz Islandii. W Norwegii system kwot wyborczych, został przyjęty jeszcze w latach 70-tych XX wieku przez socjalistów i „liberałów”. We Francji w 2000 roku wprowadzono parytety. W Hiszpanii od 2007 roku na mocy ustawy o równym statusie mężczyzn i kobiet obowiązuje system kwotowy – liczba kandydatów jednej płci nie może być niższa niż 40 %, ani przekraczać 60%. Ogólnie z perspektywy sukcesu wyborczego kobiet efekt zwykle jest mizerny, dla przykładu w słoweńskim parlamencie zasiada zaledwie 14 proc. kobiet (kwota 33 proc.), zaś francuskim, gdzie ustanowiono przecież parytet – 18 proc. kobiet. Dla porównania, w polskim parlamencie – 16,5 proc, zaś w szwedzkim i fińskim, gdzie także nie ma parytetów ani systemów kwotowych – odpowiednio 47 i 42 proc.
Brońmy wolnego rynku!
Zmiany legislacyjne wprowadzające parytet bądź kwoty stanowiłyby pogwałcenie swoistego wolnego rynku w systemie wyborczym. Wybitny ekonomista austriacki, Ludwig von Mises, pisał, że niechęć do wolnościowej formuły w gospodarce wynika z emfatycznego rozżalenia nad własnym, sponiewieranym losem, który spładza w umyśle człowieka nieodpartą chęć szukania tzw. sprawiedliwości społecznej. Warto zaznaczyć, że postulat wprowadzenia parytetów posiada rodowód środowisk lewicowych, a więc odrzucających indywidualizm jednostki, na płaszczyźnie zróżnicowań w aspekcie nie tylko możliwości intelektualnych, ale także nabytego wykształcenia czy też cech polityczno-wolicjonalnych, które kształtują aktywność obywatelską począwszy od organizacji pozarządowych na partiach politycznych poprzestając. W efekcie, opisywane środowiska chcą kreować rolę kobiety oraz, a jakże, mężczyzny (zwiększając liczbę kobiet w parlamencie, zmniejsza się liczbę mężczyzn) na fundamencie legislacyjnego podziału wedle kryterium innego niż merytoryczne, który narusza wolność wyboru uczestnictwa w życiu publicznym. Przysłowiowy wolny rynek w tejże dziedzinie może być realizowany wyłącznie na drodze pracy, samokształcenia i samodoskonalenia podyktowanego ambicją partycypacji w polityce, zaś głęboką niesprawiedliwością jest ograniczanie dostępu do stanowisk publicznych (na razie miejsc w parlamencie) z uwagi na niezmienną, podyktowaną genetycznie płeć człowieka, i dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet, które teoretycznie mogłyby stać się ofiarami takiego zapisu.
Przykład Pawlaka
Idealnym przykładem jakże zgubnych następstw wszelkiego rodzaju odgórnych podziałów jest Waldemar Pawlak, który nie od dziś wiadomo, że dzierży tekę ministra gospodarki oraz zaszczytną funkcję wicepremiera z przyczyn, delikatnie rzecz ujmując, dalekich od merytorycznych. Platforma Obywatelska, w imię porozumienia koalicyjnego z Polskim Stronnictwem Ludowym, była zmuszona rozstać się z choćby jednym istotnym resortem i pech chciał, że realizacją „liberalnego” programu gospodarczego PO zajął się przedstawiciel agrarnej partii. W efekcie, w rządzie znajduje się wicepremier, a zarazem minister, o którego istnieniu w gabinecie Rady Ministrów nikt nie chce słyszeć, przeciwko czemu kontestował sam zainteresowany w niedawnym wywiadzie dla „Newsweeka”.
Nie oznacza to wcale, że minister gospodarki wywodzący się z PO nie byłby równie nieporadny jak Waldemar Pawlak, jednakże wypada wierzyć Donaldowi Tuskowi, że w przypadku objęcia samodzielnych rządów przez Platformę Obywatelską tekę ministra gospodarki powierzyłby doświadczonemu ekonomiście związanym ze środowiskiem liberalnym, czyli (jak można było mniemać na podstawie wyborczych deklaracji) bliskim sercu niedoszłego Prezydenta. Chyba, że Donald Tusk faktycznie głęboko wierzy w kompetencje dwukrotnego premiera i byłby skłonny złożyć ciężar realizacji programu PO przedstawicielowi ludowców w imię ponadpartyjnych podziałów.
Kto następny?
Nie wolno zapominać o analogicznych postulatach, które mogłyby się stać owocem precedensu o nazwie parytet płci. Postulat o przydzielanie mandatów ze względu na inne kryteria jak wiek, kolor skóry czy wyznanie wydaje się czystym kuriozum, jednakże liczba osób w wieku emerytalnym, czarnoskórych, prawosławnych przeliczona w wartości procentowej w stosunku do miejsc w parlamencie, niechybnie wskaże na kilka poselskich mandatów.
Kobiety – TAK, socjalizm – NIE!
Nie ma nic złego w politycznej aktywności kobiet, wręcz przeciwnie – znacznie wyraźniejsza obecność w życiu publicznym energicznych przedstawicielek wrażliwszej płci, zwiększyłaby różnorodność polskiej sceny politycznej. Jednakże zmiany głęboko zakorzenionej obyczajowości powinny przebiegać na drodze naturalnych przeobrażeń uwarunkowanych obywatelską edukacją, a nie artyficjalnych rozwiązań legislacyjnych. Ponadto sukces wyborczy (przyjmijmy, że w łonie jednej partii, by zbytnio nie rozszerzać zagadnienia) posiada znacznie większą wartość, jeżeli zostaje zbudowany na fundamencie nieskrępowanej, uczciwej rywalizacji (polityka ze swej natury nigdy nie gwarantuje tejże uczciwości, ale wszelkie ograniczenia automatycznie ją wypleniają), zaś blamaż w tej batalii oznacza, że dana osoba do polityki się nie nadaje.
Adam Karpiński

1 KOMENTARZ

  1. Ostatnio z badań naukowców wyszło, że kobiety jak odnoszą sukces zawodowy, to chlają na potęgę. Odwrotnie niż mężczyźni, co pięknie podsumował R. A. Ziemkiewicz w tekście „Parytet dla alkoholiczek”.
    Pro memoria przypominam, że jakiś czas temu padł pomysł wprowadzenia parytetu dla transwestytów – ciekawe, czy będzie to unia czy konkurencja 🙂

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here