W ubiegłym tygodniu po zakończeniu 373. Zebrania Plenarnego Episkopatu ogłoszono, że Caritas Polska podejmie się zorganizowania korytarza humanitarnego dla uchodźców z krajów ogarniętych wojną na Bliskim Wschodzie. Byłby to zorganizowane przeloty dla małych grup osób najbardziej potrzebujących pomocy z obozów dla uchodźców, by nie ryzykowali przeprawy przez morze.

Ten pomysł wydaje się być realną odpowiedzią na rozwiązanie kryzysu migracyjnego, choć obejmie on tylko skromną grupę ludzi. Lepiej dostosować nasze siły do zamiarów, niż snuć na papierze ambitne plany, których nie będziemy w stanie zrealizować.

Należy pamiętać, że Caritas jako organizacja pożytku publicznego musi rozliczać się z wszystkich zebranych pieniędzy. Przy takich akcji trudno będzie o fraktury, więc należałoby stworzyć osobny prywatny fundusz, by nie paraliżować akcji w kraju objętym wojną. Kiedyś w Liberii, pracując w obozach dla wewnętrznych przesiedleńców (2004-05), musiałem sam drukować fikcyjne dokumenty, by rozliczać się z publicznych pieniędzy. W czasie wojny sklepy nie posiadają kas fiskalnych.

Obserwując z boku działania polskich biskupów mamy wrażenie, że zostali oni wywołani do tablicy przez papieża Franciszka i odrabiają pośpiesznie zadanie ze słów Jezusa „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie” (Mt 25, 35). Konflikt w Syrii nie jest jedynym miejscem, skąd należałoby ewakuować ludzi na świecie. Podejrzewam, że papież nie miał tylko tego miejsca na myśli. Jego działania są bardzo spontaniczne. Franciszek tylko wskazuje, gdzie jest problem i uwrażliwia ludzi Kościoła do ich rozwiązywania w duchu Ewangelii, nie dając gotowych podpowiedzi, jak to zrobić. Chodzi tu raczej o wypracowanie stałej wrażliwości na migrantów i uchodźców, jako znaku czasu, o którym mówił nieznany u nas jeszcze dokument Papieskiej Rady z 2004 r. Erga migrantes caritas Christi („Miłość Chrystusa do migrantów”).

Dziesięć lat temu nikt z biskupów polskich nie wpadł na podobny pomysł zorganizowania korytarza humanitarnego do Czeczenii. W tym czasie powstał werbistowski Ośrodek Migranta Fu Shenfu, który pomagał czeczeńskim uchodźcom w Polsce. Obecności tego Ośrodka do dzisiaj nie jest zauważona przez większość polskich biskupów, pomimo że od ponad dekady pomaga imigrantom z Wietnamu w integracji z polskim społeczeństwem, udzielając im pomocy prawnej i prowadząc kursy języka polskiego.

Konwencja Genewska z 1951 r. stwierdza, że uchodźcą jest osoba, która żywi uzasadnioną obawę przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub poglądów politycznych. W Wenezueli nie ma wojny, ale kraj pogrąża się w gospodarczym kryzysie wywołanym przez kolejny eksperyment z socjalizmem, który jest dosłownie „niemożliwy”, co na początku ubiegłego stulecia niezbicie  wykazał austriacki ekonomista i filozof, Ludwik von Mises (†1973). W sklepach brakuje podstawowych produktów. Ta sytuacja odbija się na życiu zwykłych ludzi. Czy polski kościół rzymskokatolicki zastanawia się nad tym, jak im pomóc? A mamy dług wdzięczności. Kiedyś byliśmy ofiarami podobnego eksperymentu. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przebywałem w Belgii i byłem świadkiem, jak belgijskie parafie całkiem spontanicznie pomagały Polakom, wysyłając transporty z żywością. Wenezuela jest daleko, ale ludzka kreatywność jest nieograniczona.

O stanowisku polskich biskupów z pierwszej ręki dowiedziałem się od bp Grzegorza Rysia i bp Józefa Wróbla, którzy zostali zaproszeni na tegoroczny zjazd polskich teologów moralistów do Zakopanego (12-14 czerwca). Tematem tegorocznej sesji była teologiczno-moralna refleksja dotycząca współczesnego zjawiska migracji. Słowo cudzoziemiec pada coraz częściej z ust biskupów i jego biblijno-teologiczny wymiar zostaje pogłębiany i przybliżany Polakom. Dwanaście lat temu, kiedy wyjeżdżałem do Liberii byłem na podobnym etapie teologicznych rozważań. Czułem się wtedy w polskim Kościele osamotniony, a moje działania były spostrzegane jako egzotyczna ciekawostka nawet w ramach misyjnej działalności.

Dzisiaj przy pomocy biskupów odkrywamy, że Kościół jest sakramentem jedności dla całej ludzkiej rodziny oraz miejscem, gdzie migranci, których sytuacja wobec prawa jest nieuregulowana, powinni być przyjęci i uznani za braci i siostry. Na określenie cudzoziemca Ewangelia używa tego samego greckiego słowa, które było użyte w inskrypcji w świątyni żydowskiej w Jerozolimie, gdzie był zakaz wstępu obcym na jej teren. Spełniły się więc słowa Psalmisty: „Pan okazał swoje zbawienie, na oczach pogan objawił swoją sprawiedliwość” (Ps 98, 2).

Bp G. Ryś w swojej refleksji nad teologią obcego w swoim wystąpieniu w Zakopanym wielokrotnie przywoływał słowa Jezusa z Sądu Ostatecznego „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. Zauważył trafnie, że w Kościele polskim brakuje teologicznej refleksji dotyczącej znaczenia cudzoziemca, jaką odnajdujemy w Piśmie Świętym. Ale cudzoziemcem nie jest tylko ten, kto ucieka z własnego kraju z obawy przed prześladowaniem. Jest nim także przedsiębiorca czy kupiec, który puka do naszych granic. Chyba nie przez przypadek słowa Jezusa o przyjęciu obcego są poprzedzone w Ewangelii według św. Mateusza przypowieścią o talentach (Mt 25,14-30).

Pierwotną przyczyną migracji jest poszukiwanie lepszych warunków życia i dlatego problemu migracji nie można zrozumieć bez ekonomii. Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Ten obraz Boga Stwórcy w człowieku, który aktywnie włącza się w dzieło zbawienia, chyba nigdzie nie jest w tak dużym stopniu widoczny, jak w realizowaniu codziennych gospodarczych zajęć. Państwowy interwencjonizm i idea państwa opiekuńczego, które zdominowały współczesną Europę, skutecznie zniekształca w nas ten obraz, ograniczając naszą wolność, a tym samym przedsiębiorczość. Idea ochrony własnego rynku pracy zamyka granice Europy dla wolnej wymiany towarowej z Afryką i tym samym nie pozwala na przyjęcie obcych, którzy pukają do naszych drzwi.

Milton Friedman kiedyś trafnie powiedział: „Albo państwo opiekuńcze, albo otwarte granice, tych dwóch rzeczy na raz, nie można mieć”. Wolność jest zawsze najlepszym rozwiązaniem. Papież emeryt Benedykt XVI napisał w swojej encyklice o nadziei, że „świat bez wolności w żadnym przypadku nie jest światem dobrym” (Spe salvi 30). Otwórzmy więc granice i zlikwidujmy wszystkie zasiłki. Polecenie Chrystusa „Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25,35) nabrałoby wtedy zupełnie innego wymiaru.

Sami w Kościele padamy ofiarami idei państwa opiekuńczego. Niedługo po otwarciu Ośrodka Migranta Fu Shenfu w 2006 r. zgłosił się pewien Ukrainiec, który wyszedł po 12 latach z więzienia. Potrzebował jednorazowego paszportu na przekroczenie granicy, gdyż posiadał dokument tożsamości wydany przez władze ZSRR, kiedy Ukraina nie była jeszcze niepodległym państwem. Był po chemioterapii i wymagał opieki paliatywnej. Na wydanie paszportu musiał czekać sześć tygodni. Zadzwoniłem do hospicjum prowadzonego przez Caritas w Warszawie i otrzymałem odpowiedź, że nie mogli mu udzielić pomocy, gdyż nie był ubezpieczony. Dostawienie prostego materacu w korytarzu nie wchodziło w rachubę. Czym więc są dzisiaj takie ośrodki prowadzone przez Kościół? Jeden z nich dziesięć lat temu odmówił przyjęcia obcego.

Podczas homilii w drugi dzień zjazdu teologów moralistów bp J. Wróbel mówił o tajemnicy Bożego miłosierdzia i w tym kontekście nawiązał do pomocy uchodźcom. Nawiązując do wskrzeszenia młodzieńca z Naim (Łk 7, 7-11) i sytuacji wdów w tych czasach, powiedział, że Jezus pomógł kobiecie, która była samotna i potrzebowała wsparcia, a w tych czasach nie było ZUS-u. W tym momencie przed moimi oczami pojawił się Ukrainiec, którego spotkałem dziesięć lat wcześniej w werbistowskim ośrodku.

Niezrozumienie prostych mechanizmów rynkowych prowadzi nas często na manowce. Co możemy zrobić? Tydzień temu w jednym z tarnowskich liceów miałem zajęcia z teologii tworzenia i wolnej ekonomii dla młodzieży. Wymiana handlowa na wolny rynku nie jest nigdy grą o sumie zerowej. Każda wymiana jest grą o sumie dodatniej, w której zyskują obie strony, gdyż w przeciwnym wypadku na wolnym rynku nigdy nie doszłoby do takiej wymiany. Należy o tym mówić młodzieży, by nie dała się nabrać na socjalistyczne slogany. Wtedy będzie nadzieja, że następne pokolenie Polaków otworzy się z odwagą i ciekawością na obcych. Bóg przychodzi do nas z zewnątrz jako ten, który nie jest nam jeszcze do końca znany. Tajemnica Boga odkrywana jest stopniowo. Wymaga to od nas postawy otwartości i czujności. To dlatego autor w liście do Hebrajczyków upomina nas: „Nie zapominajmy też o gościnności, gdyż przez nią niektórzy, nie wiedząc, aniołom dali gościnę” (Hbr 13, 2).

O. Jacek Gniadek

O. Jacek Gniadek SVD – misjonarz ze Zgromadzenia Słowa Bożego, doktor teologii moralnej, obecnie ewangelizuje w Zambii. Publikuje na stronie www.jacekgniadek.com .

1 KOMENTARZ

  1. Zgadzam się z tym artem, lecz… psia kość! zawsze jest mniejsze, albo większe ALE…, od Kazika Wielkiego Króla Polski, który wpuścił pewnych emigrantów, mamy z nimi do dziś problemy, raczej złe i większe niż mniejsze i dobre. A co do Pana Towarzysza Papieża Frania Pierwego „DZIEŃDOBEREK”, to facet odleciał w komusze czeluście, chyba zaraził się nieuleczalnie i nieodwracalnie teologią wyzwolenia z hasłem Chrystus i karabin na czele.

Comments are closed.