Stęchlizna unosi się nad Świętem Konstytucji 3 maja

Patrząc na obchody tego jednego z bardzo nielicznych, radosnych świąt państwowych, trzeba sobie zadać pytanie, czy w tych obchodach było coś, co mogłoby przyciągnąć młode pokolenie

0

Święto Konstytucji 3 maja jest z założenia świętem radosnym. Jego obchody są jednak w pewnym zawieszeniu w stosunku do kształtu dzisiejszego państwa. Niewiele z radości widać na corocznych obchodach. Konstytucja 3 maja to był ważny dokument, ale z pewnością nie idealny. Oczywiście dopiero praktyka pokazałaby, w którym kierunku potoczyłby się system polityczny. Wątpię, że byłby to system etatystyczny znany z dzisiejszej Polski. Perfekcyjne byłoby połączenie niektórych elementów tzw. wolności szlacheckiej, ale dla całego społeczeństwa, z silną władzą, jaką wprowadzała Konstytucja 3 maja. Konstytucja powinna nie tylko stabilizować organy państwowe, ale także poważnie je ograniczać. Większość współcześnie żyjących jednak zgadza się, co do meritum, czyli że Konstytucja 3 maja to próba podkreślenia niepodległości i niezależności Polski. Dlatego powinno to być święto obchodzone z wielką pompą.


Osoby, które domagają się wprowadzenia radosnych świąt do kalendarza państwowego, są zwykle krytykowane za oderwanie od rzeczywistości i niezrozumienie polskiej historii. Rzecz w tym, że zaczynamy się już dusić w tych krematoryjnych oparach. Szczególnie mocno doświadcza tego moje pokolenie i młodsi ode mnie. Brakuje wentyla, który wprowadziłby nieco świeżego powietrza. Cały ten ponury nastrój jest potęgowany przez wydarzenia ze współczesnej Polski (np. katastrofa smoleńska). W obchodach państwowych niemalże całkowicie pomija się okres I Rzeczypospolitej. Wolimy mówić o porażkach, niż o sukcesach wielkiego państwa dwóch narodów, jakim był nasz kraj od XVI w.

Ciężko jest mi znaleźć drugi kraj na świecie, który z takim uparciem dążyłby do świętowania porażek. Zdaję sobie sprawę z tego, że zapewne zostanę skrytykowany za brak wrażliwości historycznej. Niektórzy mogą mi nawet zarzucić brak szacunku dla ofiar walczących za Polskę. Nic bardziej mylnego. Problem, który poruszam polega na tym, że nie można na tym opierać całej polityki państwa. Ciągłe wałkowanie tematu ucisku, tego jak nas gnębili i poniżali sprawia, że społeczeństwo polskie zaczyna mieć kompleks niższości wobec innych krajów. Nikt mi naprawdę nie wmówi, że świętowanie porażek jest czymś całkowicie normalnym. To z pewnością nie mobilizuje, a raczej przybija i zniechęca. Zastanawiał się ktoś, co dzieje się z dzieckiem, któremu ktoś ciągle wmawia, że przez cały okres swojego życia było pomiatane i gnębione?

Co ujrzałem podczas dzisiejszej transmisji z obchodów Święta Konstytucji 3 maja? Na początek kilkuminutową rozprawę o ówczesnej sytuacji, po czym znacznie dłuższe wywody o tym, że po jej uchwaleniu nastąpił upadek I Rzeczypospolitej. Jedna pani historyk stwierdziła w relacji, że nie było szansy uratować wtedy Polski i co byśmy nie zrobili, skończyłoby się to tragedią. Cóż za wspaniała perspektywa! Nie wspomniano ani słowa oczywiście o konfederacji targowickiej, ani tym bardziej o przystąpieniu do niej Stanisława Augusta Poniatowskiego, który był opłacany z pensji rosyjskiej. A to właśnie te elementy przesądziły o porażce całego przedsięwzięcia. Nie to jest jednak głównym przedmiotem tego tekstu. Po tych mętnych wywodach, obliczonych najwyraźniej na to, żeby każdemu się przypodobać i nikogo przypadkiem nie urazić za to pobudzić u wszystkich kompleks niższości, ujrzeliśmy wywiad z osobami noszącymi mundury z epoki porozbiorowej. Dlaczego nikt nie rozmawiał z osobami noszącymi tradycyjne stroje szlacheckie?

Sam trzon obchodów jest podobny i trudno tutaj wprowadzać jakieś rewolucyjne zmiany. Przyglądając się jednak przemówieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego, można mieć sporo zastrzeżeń. Pomińmy już fakt, że wciskanie kitów o praworządności, przez człowieka wywodzącego się z Platformy Obywatelskiej, jest co najmniej wątpliwe. To na czym wolałbym się skupić, to fakt nawiązania do dzisiejszej demokracji. Desperackie próby wiązania tego dokumentu ze współczesnym ustrojem, są co najmniej śmieszne. Konstytucja 3 maja nie była dokumentem demokratycznym, stąd poza samym faktem istnienia dokumentu zasadniczego, nie ma wiele wspólnego z dzisiejszymi strukturami państwowymi. Wystarczy przypomnieć władzę wykonawczą, którą miał sprawować nie jak dotąd elekcyjny król (czyli de facto dożywotni prezydent), a król dziedziczny. Ponadto pozbawiono prawa głosu szlachtę gołotę. Dokument z 1791 roku wprowadzał monarchię konstytucyjną i w rzeczywistości ograniczał demokrację. Ciekawe, kiedy współczesne społeczeństwo ujrzy zagrożenia, które niesie ze sobą nadmierna demokratyzacja?

Patrząc na obchody tego jednego z bardzo nielicznych, radosnych świąt państwowych, trzeba sobie zadać pytanie, czy w tych obchodach było coś, co mogłoby przyciągnąć młode pokolenie. Według mnie nie było nic. Obchody są zwykle mało interesujące i w ponurej atmosferze. Siedmo- czy ośmiolatek przyprowadzony na tę quasi-stypę, wynudziłby się niemiłosiernie. Później wszyscy dziwią się, że w młodym pokoleniu zanikają uczucia patriotyczne. Jak mają nie zanikać, skoro robi się wszystko, żeby tak właśnie było? A obok władz organizujących w kiepski sposób obchody świąt państwowych, przodują w tym centralnie narzucone programy nauczania. Zastanawiam się, ile „produktów” tego chorego systemu edukacji stawiłoby się dzisiaj na wezwanie w przypadku zagrożenia zewnętrznego dla naszego kraju? Nie dochodzę do optymistycznych wniosków. Jaką motywację może mieć wezwany do obrony człowiek, skoro w jego świadomości są wyłącznie obrazy „śmierci z honorem”. Wychowujemy niewolników. W I Rzeczypospolitej raczej nie było z tym problemów, bo wartości patriotyczne były przekazywane przez rodzinę, a nie państwowych funkcjonariuszy i programy edukacyjne, z których „dobrodziejstw” rodzice są zmuszeni korzystać.

Pogrążamy się całkowicie w martyrologii. Smutne święta państwowe powinny być smutne, ale u nas radosne święta państwowe też są smutne. Nie mówiąc już o tym, że jest ich dosłownie garstka. O edukacji dzieci decydują władze Unii Europejskiej. Rodzice nie mają tutaj nic do gadania. Nie mogą wybrać szkoły kładącej większy nacisk na polskość niż europejskość. Baza programowa musi wszak być zrealizowana. Próby przeciwstawienia się tej indoktrynacji, mogą skończyć się odebraniem dzieci. Dyskutujemy dzisiaj jedynie nad sposobem wykorzystania tego przymusu. Wszystkie dominujące siły polityczne współczesnej Polski są za przymusem, ale pod warunkiem, że będzie realizowana ich własna koncepcja przymusu. Nie chcą się go wyrzec. Nie rozumieją, że ochronić ważne dla nich wartości przed zakusami innych, można tylko likwidując przymus, bo w przeciwnym wypadku wcześniej czy później pojawi się ktoś, kto ten przymus wykorzysta do swoich celów.

Czy jest szansa w przyszłości zmienić ten stan rzeczy? Szansa jest zawsze, ale propaganda państwowa znacząco ją osłabia. Jeżeli rodzice chcą zrealizować swoją koncepcję wychowania, to kształcenie musi odbywać się drogami podziemnymi, poza formalnymi strukturami edukacyjnymi. Pocieszające jest jedynie to, że za to kształcenie podziemne nie grożą jeszcze kary, jak pod zaborami. Wydaje się jednak, że takie eksperymenty są już wdrażane m.in. w „opiekuńczym raju” skandynawskim. Gdzie jest granica?

Łukasz Stefaniak

(Artykuł pierwotnie opublikowany została na Prokapitalizm.pl w 2011 roku)