Bierzcie sprawy w swoje ręce”. Te słowa Lecha Wałęsy wypowiedziane po tym, jak objął on urząd prezydenta RP, na pewno przejdą do historii. Zresztą Polacy wcale nie musieli na nie czekać, by wziąć się do ciężkiej pracy. Już bowiem w 1988 roku rozpoczęła się epopeja polskiej przedsiębiorczości, która – o zgrozo! – wcale nie była skutkiem działań tzw. demokratycznej opozycji z Lechem Wałęsą na czele, lecz przyjętej 23 grudnia 1988 roku przez komunistyczny rząd Mieczysława Rakowskiego ustawy znanej dziś jako „ustawa Wilczka”.


Artykuł 1 ustawy o działalności gospodarczej, firmowanej przez ówczesnego ministra przemysłu Mieczysława Wilczka, zaczynał się następująco: „Podejmowanie i prowadzenie działalności gospodarczej jest wolne i dozwolone każdemu na równych prawach, z zachowaniem warunków określonych przepisami prawa”. Oczywiście nie wszystko było dozwolone prawem. Ustawowo wyznaczono 19 dziedzin działalności, na które wymagana była koncesja. Należał do nich m.in. handel metalami szlachetnymi, wydobywanie kopalin i surowców mineralnych, handel bronią i materiałami wybuchowymi, przedsięwzięcia telekomunikacyjne czy działalność w zakresie transportu lotniczego i produkcji alkoholu. Ustanowiono również monopol dla Poczty Polskiej.

Oczywiście komuniści nie zrobili tej ustawy wyłącznie po to, by ludziom żyło się lepiej, ale by dzięki niej mogła się uwłaszczyć czerwona nomenklatura. Gospodarczy boom nastąpił niejako przy okazji. Rozwój bazarowego handlu, stragany wyrastające jak grzyby po deszczu na ulicach polskich miast, wysyp małych rodzinnych firm – to były typowe obrazki tamtych pionierskich czasów. W Warszawie na Stadionie X-lecia oraz w Tuszynie pod Łodzią powstały bazary uznane za największe skupiska handlu w Europie.

Jednocześnie rodzące się olbrzymie fortuny ludzi dawnej komunistycznej nomenklatury i służb specjalnych, uwłaszczających się nie na ulicznym handlu, lecz na wielkich państwowych przedsiębiorstwach, mogły już wówczas sugerować, że ten boom nie może trwać wiecznie i że uroki wzbogacania się nie są dane raz na zawsze i wszystkim. Dokręcanie śruby rozpoczęło się jeszcze w latach 90. Wprowadzono nowe podatki, podwyższono dotychczasowe, zaczęto oplatać przedsiębiorców siecią przepisów prawnych, które zamiast ułatwiać działalność, czyniły ją coraz trudniejszą.

Ustawa o działalności gospodarczej obowiązywała do końca 2000 roku. Od 2001 roku weszła w życie ustawa Prawo działalności gospodarczej. Artykuł 1 nowej ustawy nie brzmi już tak jak w „ustawie Wilczka”, lecz następująco: „Ustawa określa zasady podejmowania i wykonywania działalności gospodarczej na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz zadania organów administracji rządowej i organów jednostek samorządu terytorialnego w zakresie działalności gospodarczej”. Zdanie stanowiące początek ustawy z 1988 roku również znajduje się w nowym akcie prawnym, jednak już jako art. 5. Nie jest to bez znaczenia, gdyż wskazuje na komplikowalność prawa na przestrzeni dekady. Warto dodać, że o ile w „ustawie Wilczka” znajduje się siedem artykułów poświęconych koncesjom, o tyle w nowej ustawie takich artykułów jest już dwanaście (od art. 14 do 26). Ta druga ustawa aż siedem artykułów poświęca zasadom wydawania zezwoleń na prowadzenie działalności gospodarczej, podczas gdy „ustawa Wilczka” w ogóle o tym nie wspomina, określając jedynie warunki ewidencjonowania. Najlepszym dowodem na komplikowalność prawa niech będzie porównanie liczby artykułów w obu ustawach. Ustawa z 1988 roku zawiera 54 artykuły, ustawa z 1999 roku ma ich już 100. To też jest zły znak.

Dziś każda partia polityczna wpisuje do swojego programu hasło: „ułatwimy i uprościmy działalność prywatnym przedsiębiorcom”. Skoro tak jest, znaczy to, że przedsiębiorcy nie mają w Polsce łatwego życia. Na początku br. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców przeprowadził badania wśród przedsiębiorców, głównie z sektora małych firm, dotyczące barier i przeszkód w prowadzeniu działalności gospodarczej z ich punktu widzenia. Wyniki badania nie są niestety optymistyczne, z roku na rok sytuacja jest coraz gorsza. Aż 77 proc. przedsiębiorców uważa pozapłacowe koszty pracy za najbardziej uciążliwą rzecz. Inne bolączki to nadmiar przeszkód biurokratycznych, zmienność prawa i wysokie podatki. Na uwagę zasługuje podatek liniowy oraz względnie prosta księgowość w początkowym okresie prowadzenia działalności. Coraz większy problem stanowią jednak spadające obroty firm i tym samym brak gotówki już nie tylko na dalsze inwestowanie, ale – po prostu – na życie. Dochodzenie należności też staje się coraz bardziej uciążliwe i czasochłonne. Zabiera dużo czasu, energii i nerwów.

Inna para kaloszy to firmy powstające za unijne dotacje. Z jednej strony stanowią one nie do końca uczciwą konkurencję dla tych, którzy w podobnych branżach działają na własny koszt i ryzyko, z drugiej stwarzają wrażenie boomu, podczas gdy w rzeczywistości boom ten jest sztuczny i nie przyczynia się do wzrostu gospodarczego. Potrzebny jest natomiast politykom do tego, by pochwalić się przed opinią publiczną, jak skutecznie pomagają ludziom rozwijać biznesy. Z ostatnich danych Ministerstwa Rozwoju Regionalnego wynika jednak, że co dziesiąty beneficjent środków z UE musi je zwrócić.

Aż dziwne, że w tych warunkach znajdują się firmy, w tym również małe, które odnoszą sukces. Pytanie tylko, na jak długo wystarczy polskim przedsiębiorcom siły do tego, by przedzierając się przez gąszcz coraz bardziej utrudniających życie przepisów, kontynuować swoją działalność. Zawsze pozostaje możliwość ucieczki w szarą strefę, jednak na szerszą skalę i na dłuższą metę może to być trudne. Rodzi bowiem dodatkowe ryzyko ze strony państwowego aparatu przymusu i naraża na represje.

Władza musi całkowicie zmienić swoje myślenie i zacząć traktować przedsiębiorców nie jako dojne krowy, które doi się dotąd, dopóki mają mleko, lecz jako tych, którzy tworzą bogactwo Narodu, dają pracę innym i przyczyniają się do rozwoju państwa. Jednak państwa rozumianego jako dobro wspólne, a nie jako coraz bardziej rozrastającego się biurokratycznego potwora. A z takim państwem mamy niestety obecnie do czynienia.

Paweł Sztąberek
Foto.: wikipedia

Artykuł ukazał się w „Naszym Dzienniku” z 23 listopada 2013 r.

2 KOMENTARZE

  1. Ten artykul jest doskonalym obrazem tego jak dziala a wlasciwie nie dziala kapitalizm. Na poczatek wolno prawie wszystko prawie wszystkim. Dlaczego? Bo rynek jest goly i kazdy moze na nim sie pokazac. Nawet 100 producentow podkoszulek w 10-cio tysiecznym grajdole ma zbyt. Z biegiem czasu rynek sie nasyca. Ci sprytniejsi juz w czasie tzw. wolnej amerykanki buduja uklady pozwalajace zawlaszczyc rynek w przyszlosci. Kupuja m.in. politykow ktorzy im uchwalaja takie przepisy aby tych mniejszych eliminowac z gry jako niepotrzebna konkurencje. Zaczynaja sie typowe dla kapitalizmu schody: zmowy cenowe, ciche przejecia, wykupy slabszych itd itd. Rynek sie kurczy. Zbyt siada, zyski spadaja na pysk, wiekszosc zaczyna plajtowac, zostaja glownie ukladowicze. Po 10 latach kapitalizmu w Polsce kapitalisci pytani o swoje sukcesy odpowiadali chorem – najwiekszy suckes to przetrwanie na rynku. Wolny rynek to najzwyklejsza gilotyna. Nieliczynym tylko udaje sie uciec od niej. Typowy obraz polskiego kapitalizmu w 2016 nie rozni sie od tego w innych krajach – monopole, dominacja koncernow, sztuczne sterowanie rynku pod wlasne potrzeby, zatory platnicze, brak zyskow, gigantyczne bezrobocie, wielka szara strefa, oszustwa podatkowe, transfer zyskow, czeste zmiany wlascicieli, wrogie przejecia z zagranicy, miejscowi jak tania sila robocza. Kapitalizm rodzil sie na naszych oczach po ustawie Wilczka i na naszych oczach umiera. Za niedlugo pochowamy go bo sie zestarzal jak czlowiek ktory dozyl szacownego wieku i wyczerpal swoje DNA. Pytanie jest proste – i nie takie jak wielu mysli czyli jak zreformowac kapitalizm. Pytanie jest inne – co po trupie kapitalizmu? Wracamy do komuny czy zrobimy znow wojenke i zaczniemy kapitalizm tworzyc od nowa na pustym przez jakis czas rynku?

  2. Ten artykul jest doskonalym obrazem tego jak dziala ewolucja. Na poczatek wolno prawie wszystko prawie wszystkim. Dlaczego? Bo świat jest goly i otwarty, kazdy moze na nim sie pokazac. Nawet 100 gatunków żywiących się światłem, co2 i ziemią w 100 km lesie ma zbyt. Z biegiem czasu ekosystem sie nasyca. Ci sprytniejsi juz w czasie tzw. selekcji naturalnej wykształcili organy i zachowania pozwalające im przekazać swoje strategie dalej. Rosną im m.in. kły, które pozwalają walczyć z roślinożernymi organizmami, aby je eliminować i się nimi żywić. Zaczynaja sie typowe dla ewolucji schody: drapieżniki, pasożyty, wysokie pnie. Liczba gatunków się kurczy. Zasoby topnieją, wydajność starych organizmów pada, większosć z nich wymiera, zostaja głównie te najbardziej wyrachowane, najsilniejsze lub najsprytniejsze. Po miliardzie lat ewolucji organizmy pytane o swoje sukcesy odpowiadali chorem – najwiekszy suckes to przetrwanie. Ewolucja to najzwyklejsza gilotyna. Nieliczynym tylko udaje sie uciec od niej. Typowy obraz ewolucji w 2016 nie rozni sie od tego w innych czasach, dominacja, strategie rozrodcze, manipulacja innymi organizmami pod wlasne potrzeby, dziwne rytuały godowe, coraz mniej zasobów, oszustwa, częste zmiany, wykorzystywanie innych. Ewolucja nas stworzyła i nas przeżyje. Za niedlugo pochowamy siebie, bo się zestarzejemy, jak czlowiek ktory dozyl szacownego wieku i wyczerpal swoje DNA. Pytanie jest proste – i nie takie jak wielu mysli czyli jak zreformowac ewolucję. Pytanie jest inne – co zamiast ewolucji? Wracamy do materii nieożywionej, czy zrobimy znow wojenke i zaczniemy ewolucję tworzyc od nowa na pustym przez jakis czas obszarze?

Comments are closed.